Piotr Cywiński dla wPolityce: Gra w Chińczyka, czyli niebiański spokój premiera Tuska, dyletantyzm jego urzędników i wyższe racje

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP/Jacek Turczyk
fot. PAP/Jacek Turczyk

Nie da się ukryć, data wizyty polskiej delegacji w Pekinie wybrana została fatalnie. Ponoć nasza ambasada w Chinach zwracała uwagę, co zdarzyło się 4 czerwca, 24 lata temu na Placu Niebiańskiego Spokoju, widocznym z okien parlamentu, gdzie ma być przyjęta marszałek Ewa Kopacz i towarzyszące jej osoby; tu, na rozkaz komunistycznych władz, dosłownie rozjechano czołgami pokojową demonstrację. Jednak w Warszawie nikt nie chciał o tym pamiętać. Niestety, sprawę wyniuchali wredni pismacy, którzy - jak twierdzi poseł Stefan Niesiołowski - tylko szukają pretekstu, żeby dowalić rządowi, i się zaczęło...

Premier Donald Tusk usiłuje wygładzić kolejną, ewidentną wpadkę swych podwładnych i wyjaśnia na prasówce: po pierwsze, w Chinach nie ma takiej daty, która nie byłaby jakąś paskudną rocznicą, po drugie, nasi coś tam szepną w Pekinie o prawach człowieka, a po trzecie, wszyscy tam jeżdżą, bo każdy chce robić interesy z Krajem Środka. Czyli mamy jasność: masakra masakrą, a biznes biznesem. Sprawa jest jednak bardziej skomplikowana, niż się wydaje.

Trudno mi sobie wyobrazić, aby którekolwiek z dużych państw zachodnich wysłało wysokich urzędników do Chin akurat 4 czerwca, zwłaszcza gdyby do spotkania miało dojść w budynku stojącym przy placu Tiananmen. Zresztą, w przypadku USA czy Niemiec nie doszłoby nawet do próby umówienia takiej wizyty

- skomentował na użytek „Dziennika Gazety Prawnej” znawca Chin z uniwersytetu w Nottingham Steve Tsang.

Nie chcę podważać wiedzy eksperta Tsanga, ale - albo coś u niego z pamięcią nie tak, albo ma dziennikarzy „DGP” i w ogóle nas, Polaków, za ciemniaków. Więc tak tytułem odświeżenia pamięci garść faktów, świadczących o owej nieskazitelnej moralności „dużych państw zachodnich”. Owszem, cywilizowany świat nałożył sankcje na Chiny po krwawo stłumionych protestach w 1989r., zapoczątkowanych właśnie na Placu Niebiańskiego Spokoju, długo jednak w tych postanowieniach nie wytrwał. Już w 1995 r. kanclerz Helmut Kohl przyleciał do Chin, a nawet - ku osłupieniu obrońców praw człowieka - złożył wizytę w chińskich koszarach wojskowych. Sami Niemcy szydzili wówczas, jakoby na pożegnanie z Chińczykami Kohl miał krzyknąć: „Jestem Pekińczykiem”, co było ironicznym nawiązaniem do słynnego zdania prezydenta USA Johna F. Kennedy'ego podczas wizyty w Berlinie w 1963 r. („Ich bin ein Berliner“). By zasłużyć sobie na zaproszenie komunistycznych władz, kanclerz RFN zerwał umowę na dostawę łodzi podwodnych dla Tajwanu i odmówił finansowania konferencji na temat sytuacji w Tybecie. Niemiecką opozycję i obrońców praw człowieka udobruchały przywiezione wówczas przez niego lukratywne zamówienia eksportowe.

Starania Niemiec o względy u chińskich władz przybierały wręcz karykaturalne formy. Pamiętam, bo przy tym byłem, jak goszczący w RFN Dalajlama chciał włożyć szefowi dyplomacji Klausowi Kinkelowi na szyję wieniec pokoju, a ten wyrywał się i uciekał po sali, by nie dopuścić do tego symbolicznego aktu. Pamiętam też zapewnienia prezydenta Romana Herzoga w Pekinie, utwierdzającego skośnookich gospodarzy, że „Niemcy uważają i będą zawsze uważać Tybet za część Chin”.

Następca Kohla, kanclerz Gerhard Schröder był wręcz pupilem chińskich komunistów. Aktywnie angażował się na rzecz zniesienia międzynarodowego embarga na dostawy broni do Chin, a wizytom i rewizytom dostojników z obu krajów, z ministrami obrony, szefami sztabów i członkami biur politycznych włącznie, nie było końca. Miesiące bez zdarzeń z cyklu „pogłębiania stosunków niemiecko-chińskich” można wyliczyć na palcach jednej ręki. Ba, w 2004 r. goszczący w Berlinie premier Wen Jiabao ogłosił wraz ze Schröderem początek „wszechstronnego, strategicznego partnerstwa w globalnej odpowiedzialności” obu krajów.

Mechanizm napędowy tej przyjaźni polegał na tym, że Schröder wychwalał Chińczyków pod niebiosa za dynamiczny rozwój gospodarki i „postępy w demokratyzacji”, a oni odwdzięczali mu się w walutach wymienialnych. Obok Rosji, Chiny były najczęściej odwiedzanym państwem przez byłego kanclerza: Schröder na otwarciu kolei magnetycznej w Szanghaju, to znów w chińskiej fabryce butów i odzieży, albo na inauguracji działalności sieci sklepów Obi, czy Biura Podróży Tui, na sympozjach, na odczytach... - przykładów jest co niemiara. Jego następczyni, Angela Merkel zaczęła od chińskiego falstartu, ale szybko skorygowała swą postawę wobec Pekinu. Gdy najpierw przyjęła Dalajlamę w Urzędzie Kanclerskim, reakcja chińskich władz była natychmiastowa: odwołały wszystkie planowane spotkania z Niemcami, a nawet imprezy kulturalne. Już nie-kanclerz Schröder, na łamach chińskich gazet wyraził „ubolewanie z powodu polityki Merkel”, która „rani uczucia chińskiego narodu”... Po tej lekcji, niemieccy politycy rozpoczęli żmudne starania o zdobycie przychylności władz w Pekinie. Gdy wreszcie doszło do wizyty Merkel w tym mieście, nie padło już z jej ust ani jedno słowo o Tybecie, a Premier Jiabao łaskawie zapewnił, że postrzega Niemcy jako „bramę do Europy”.

Ich obustronne, wielomiliardowe interesy kwitną: na terenie Chin działa obecnie ponad 5 tys. niemieckich przedsiębiorców. Wartość ubiegłorocznych inwestycji w Chinach sięgnęła 27 mld euro. Jak wykazał niedawny sondaż Niemieckiej Izby Handlowej, dla 75 proc. z nich Chiny należą do najważniejszych odbiorców i celów zaangażowania kapitałowego, 50 proc. pytanych potwierdziło chęć otwarcia w ciągu trzech lat nowych przedstawicielstw, a aż 90 proc. planuje zwiększenie swej aktywności gospodarczej na tym terenie. Według urzędującego szefa dyplomacji RFN Guida Westerwelle'go, Niemcy i Chiny są dziś „idealnymi partnerami”. Co tam prawa człowieka, co tam dziesiątki chińskich ofiar samospalenia w proteście przeciw chińskiemu reżimowi, czy wykonywane wyroki śmierci na opozycjonistach, furda ze „złodziejstwem intelektualnym” - bezkarnym kopiowaniem przez Chińczyków zaawansowanych technologii, niech żyje współpraca między narodami...!

Na okoliczność niedawnej, 40. rocznicy nawiązania stosunków dyplomatycznych RFN z ChRL, do okazałej, długiej na 360 metrów Hali Ludowej przy placu Niebiańskiego Spokoju w Pekinie, gdzie chińscy komuniści organizują swe zjazdy, przybył niemal cały gabinet kanclerz Merkel oraz szefowie różnorakich instytucji federalnych i koncernów, przywiezionych aż trzema samolotami... Kilka dni temu odbyła się w Berlinie kolejna, „enta” wizyta kolejnego premiera Chin Li Keqianga. Niemcy są jedynym krajem UE, który odwiedził gość z Pekinu. I znów podpisano, jak oględnie poinformował rzecznik rządu RFN, „dwucyfrową liczbę umów” o współpracy gospodarczej, m.in. z koncernami BMW i VW. Co więcej, Niemcy wcielają się w rolę adwokata Chin na forum wspólnoty i stanowczo sprzeciwiają się np. planom nałożenia przez Komisję UE cła importowego na chińskie moduły solarne. Biznes to biznes...

Ktoś komuś usiłuje zrobić wodę z mózgów. Jeśli angielski ekspert Steve Tsang twierdzi w kontekście wyjazdu polskiej delegacji do Chin, że „w przypadku USA czy Niemiec nie doszłoby nawet do próby umówienia takiej wizyty”, to znaczy tylko jedno: że dobrze zna zasady „gry w Chińczyka” - zbijania pionków, aby samemu jak najszybciej znaleźć się „w domku”. Przykład Niemiec wybrałem z kilku względów: po pierwsze, sam Tsang nim się posłużył, po drugie, to nie Polska - jak twierdzi Tusk - jest dla władz w Pekinie „najważniejszym krajem naszego regionu”, chyba, że premier miał na myśli... Mazowsze i okolice. Równie wiele przykładów rozwijania współpracy z Chinami mógłbym przytoczyć odnośnie do innych, „dużych państw zachodnich”, np. Francji, która wręcz ścigała się z Niemcami w kokietowaniu pekińskich władz; także Francuzi, choć de facto przegrywają rywalizację z Niemcami, za cenę wielomiliardowych kontraktów, mają respektowanie praw człowieka w Chinach tam, gdzie „panu majstrowi słońce...”

Co do postawy USA, dość powiedzieć, że Chiny są największym wierzycielem Stanów Zjednoczonych i gdyby nagle zażądały natychmiastowej spłaty ich gigantycznego długu (1,2 bln dolarów), Amerykanie musieliby ogłosić plajtę. Czy te pieniądze „nie śmierdzą”? Także ich współpraca, mimo politycznej rywalizacji i wszelkich rozbieżności, kwitnie. Kilka dni temu Chińczycy dogadali w USA kontrakt wszechczasów: wykupienie największego na świecie, koncernu mięsnego Smithfield za 4,7 mld dolarów. Więc może zagraniczni komentatorzy skorzystają z okazji, aby pomilczeć i nie pouczają Polski, jak powinna traktować Kraj Środka. To, że premier Tusk stara się, aby i dla nas spadły jakieś okruchy z chińskiego stołu nie jest niczym szczególnym. Co go natomiast wyróżnia, to dyletantyzm i ignorancja jego urzędników.

Jak zapewnił rzecznik MSZ Marcin Bosacki, kiedyś dziennikarz „Gazety Wyborczej”, wizyta marszałek Kopacz z przyległościami była przygotowywana od wielu miesięcy we współpracy z jego resortem. To znaczy, że ministerstwo Radosława Sikorskiego musiało wiedzieć, jaka rocznica przypada w Chinach na 4 czerwca i ją zlekceważyło.

Nieprawdą są doniesienia medialne, jakoby MSZ próbował nakłonić panią marszałek do zmiany daty lub odwołania wizyty”

- podkreślił Bosacki. Jak wieść gminna niesie, Chińczycy nie dyktowali nam tej daty i nie chcieli postawić polskiej delegacji w głupiej sytuacji, tym bardziej, że musieli liczyć się z ewentualnym przypomnieniem przez nią tragicznych zdarzeń sprzed 24 lat.

Termin może rzeczywiście nie jest najszczęśliwszy, ale czcząc tę ważną datę i rocznicę, nie można paraliżować rytmu codziennej pracy,

kwituje zastępca Kopacz, wicemarszałek Jerzy Wenderlich. A kto tu mówi o „paraliżu rytmu pracy”, skoro wizyta polskiej delegacji była przygotowywana od miesięcy? Nie można paraliżować czegoś, czego po prostu nie ma. Jest za to ewidentne brakoróbstwo najwyższych urzędników państwowych. I jeszcze jedno, że przytoczę słowa laureata Nagrody Niemieckich Księgarzy, chińskiego autora Liao Yiwu, który po latach spędzonych w więzieniu z powodu swej twórczości uciekł z ojczyzny i osiedlił się w Berlinie. Jak podsumował przy odbiorze tego wyróżnienia: „Pod płaszczykiem wolnego handlu zachodnie konsorcja współdziałają z katami i nawarstwiają cały ten brud”, a „wolny świat na własne życzenie daje się spętać i wprzęgnąć w chińską nieprawość”...

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych