"Ta sytuacja na kilometry pachnie konfliktem interesów. Będzie tworzona sieć pasożytniczych spółek". Janecki o zmianach w TVP. NASZ WYWIAD

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

wPolityce.pl: Plany restrukturyzacji w TVP, czyli wyprowadzenia pracowników merytorycznych poza Telewizję Polską, nabierają tempa. I budzą coraz więcej wątpliwości. Oficjalnie władze telewizji mówią, że szukają oszczędności, jednak komentatorzy wskazują, że może chodzić o wyrzucanie niewygodnych pracowników czy wręcz likwidację telewizji. O co w Pana ocenie w tym procesie chodzi?

Stanisław Janecki, publicysta "Sieci", były wicedyrektor TVP1 ds. publicystyki: Oficjalnej argumentacji dotyczącej zmian w TVP nie sposób uznać za wiarygodną. Koszty w TVP nie tworzą się tam, gdzie oszczędności szukają władze telewizji. Gdyby TVP chciała oszczędzać to zmieniłaby iście marsjański system, w którym producenci muszą być zawsze zewnętrzni, zlikwidowano by konieczność udziału własnego, ponieważ to powoduje, że wszystko jest najdroższe na świecie. Narzuty wewnątrztelewizyjne są bowiem wzięte z kosmosu, są oderwane od realiów rynkowych. To tam się tworzą prawdziwe koszty w TVP. Przeniesienie 550 pracowników do firmy zewnętrznej nic nie zmieni. Przy budżecie TVP, który w dobrych czasach sięgał 2 mld złotych, oszczędności rzędu 15 milionów są sztuczką, mydleniem oczu.

 

Komu to mydlenie oczu i do czego jest potrzebne?

W całej sprawie może chodzić o to, by wszystkich ludzi w TVP, którzy są jeszcze w jakimś stopniu niezależni i starają się tę firmę utrzymać jako medium publiczne, wyprowadzić na zewnątrz i po 12 miesiącach wyrzucić na bruk. Jeśli ten precedens się uda, TVP będzie chciała zrobić to samo z kolejnymi. Wyrzucenie ich z pracy jest potrzebne, żeby robić to, co w Telewizji jest najważniejsze, czyli zarabiać pieniądze na boku. Będzie więc tworzona sieć pasożytniczych spółek, które dostaną najlepsze zlecenia. Zaprzyjaźnieni producenci będą robić seriale i to bez względu na ich jakość. To już widzę, ponieważ w TVP kierowano do realizacji projekty scenariuszowe, które zostały uznane za bardzo złe za czasów, gdy byłem we władzach TVP1. One się nie nadawały do niczego. Jednak okazało się, że ktoś odkopał te beznadziejne projekty i skierował do realizacji. Wyprodukowano te seriale, one miały fatalną oglądalność. Ktoś w ten sposób zarobił.

 

Dochodzą do nas informację o kolejnych ludziach, którzy mogą zarobić. Wiemy o powiązaniach ludzi TVP z firmą, która ma organizować restrukturyzację. Ewa Ger, która obecnie szefową działu kadr w TVP, kierowała firmą Eger Kompetencje, która z kolei ma wybrać firmę przeprowadzającą zmiany w telewizji. Wśród potencjalnych kontrahentów znajduje się firma byłego senatora PO Tomasza Misiaka. Jak to oceniać?

Ta sytuacja jest zupełnie nie zrozumiała. Skoro TVP chciała się restrukturyzować, powstaje pytanie, dlaczego Ewa Ger wywodząca się ze spółki Eger, nie może tej restrukturyzacji przeprowadzić w ramach TVP. Po co komu firma zewnętrzna, żeby przeprowadzić restrukturyzację? Gdyby ta restrukturyzacja była prawdziwa żadna firma zewnętrzna nie byłaby potrzebna. W tej sprawie widać złamanie podstawowych zasad. Mamy przecież oczywisty konflikt interesów. Jeśli pani, która zajmuje się kadrami TVP, jednocześnie kilka miesięcy była szefową spółki, której obecny szef ma restrukturyzować TVP, to ta sytuacja na kilometry pachnie konfliktem interesów oraz kolesiowskimi ustawkami. Tym powinna się zająć prokuratura. Tu złamano prawo, jest konflikt interesów, jest podejrzenie popełnienia przestępstwa. TVP mówi publicznie o restrukturyzacji, a jednocześnie podpisuje kontrakt na dziesiątki tysięcy złotych nie wiadomo za co. To jest wielka niegospodarność. W tej sprawie powinno się złożyć zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. W ramach zabezpieczenia pozwu sąd powinien zatrzymać tę pseudorestrukturyzację, dopóki nie narobiono strat.

 

Ludzie odpowiedzialni za ten proces mają w swoich życiorysach ślady związków z Ministerstwem Kultury. To ważny trop?

Głębsze tło zmian w TVP jest takie, że w telewizji walczą ze sobą dwa klany biznesowe. Jeden wywodzi się właśnie z resortu kultury. Desant z resortu Zdrojewskiego na TVP był bardzo silny. Z drugiej strony widać w telewizji interesy Ordynackiej, która ma silną ekipę w KRRiT oraz władzach Telewizji Polskiej. Tym grupom chodzi jedynie o pieniądze. To, na czym da się w TVP zarobić ma być prywatyzowane, a to, co kosztuje ma zostać publiczne. Chodzi o stworzenie klasycznego mechanizmu prywatyzacji publicznego mienia, który w Polsce widać od lat 90. Wszystko, co jest po stronie kosztów będzie obciążać stronę publiczną, wszystko, co po stronie zysków, ma lądować w prywatnych kieszeniach. W TVP najłatwiej zarobić pieniądze np. na prawach do transmisji wydarzeń sportowych. W mojej ocenie prokuratura powinna sprawdzić, jak przeprowadzono negocjacje na transmisje sportowe dotyczące olimpiad, w sprawie których podpisano ostatnio umowy, a także wszelkie wielkie kontrakty TVP. Jest i drugi aspekt sprawy. Osłabianie TVP oznacza de facto wsparcie stacji prywatnych na rynku reklamowym. To oznacza, że z TVP można zrobić wydmuszkę, która może zostać zmuszona do pozostawienia jedynie jednego programu, a resztę TVP będzie prywatyzować lub zmienić tak, by działały one niekonkurencyjnie wobec prywatnych podmiotów. Dziwię się, że uprawnione organa państwa - od komisji sejmowej, po prokuraturą i NIK - nie alarmują w tej sprawie i nie starają się przeciwdziałać.

 

Z czego może wynikać chęć zmian w TVP? Trudno uciec od domysłów, że chodzi o interesy polityczne rządzących.

Dwa ośrodki władzy w TVP czują, że im się coś kończy. Chcą więc zrobić w telewizji coś tak dalece nieodwracalnego, żeby telewizja mogła im służyć jako wehikuł. On ma przedłużyć tym środowiskom byt lub utrudnić życie tym, którzy po nich przyjdą. Oni będą mieli gorsze możliwości oddziaływania na opinię publiczną. Tak, kontekst polityczny również jest tu ważny.

Rozmawiał Stanisław Żaryn

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych