Artur Wosztyl o publikacji „Wprost”: Niedorzeczność. „Jest świadomość, iż raport Millera zawiera rzeczy, których nie da się obronić”

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. msw.gov.pl
Fot. msw.gov.pl

Pilot Jaka-40, który 10 kwietnia 2010 r. lądował w Smoleńsku, por. rez. Artur Wosztyl w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” komentuje zadziwiającą publikację „Wprost”. Według tygodnika gen. Andrzej Błasik mianował się członkiem załogi tupolewa meldując prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu gotowość do lotu.

To niedorzeczność. Przede wszystkim skład załogi wyznaczany jest rozkazem. Ponadto generał był jednym z pasażerów lotu do Smoleńska i towarzyszył prezydentowi RP Lechowi Kaczyńskiemu, zwierzchnikowi Sił Zbrojnych. To, że generał zameldował gotowość samolotu, może jedynie oznaczać to, że uzgodnił z dowódcą załogi, że jako dowódca Sił Powietrznych przywita prezydenta. I tyle. Takich przypadków nie brakowało w wojsku. Kiedy leciał ze mną jako drugi pilot np. dowódca pułku, to bywało, że prosił mnie jako dowódcę, że to on chce zameldować premierowi gotowość

- mówi Wosztyl i dodaje, że nie ma to nic wspólnego z byciem członkiem załogi.

Podważa też dywagacje, że gen. Błasik chciał wpisać sobie lot do Smoleńska jako lot inspektorski

To był lot z VIP-em, a zgodnie z obowiązującymi wówczas zasadami, w tego rodzaju lotach nie wykonywało się lotów treningowych, inspektorskich, na podtrzymanie warunków itd., choć oczywiście same warunki się podtrzymywały, bo dawało to już samo lądowanie w konkretnych warunkach atmosferycznych. Mówienie w tym przypadku o locie inspektorskim to bzdura.

Według pilota pisanie, że Dowódca Sił Powietrznych sugerował odejście na drugi krąg jest „mydleniem oczu”:

Myślę, że jest świadomość, iż raport Millera zawiera rzeczy, których nie da się obronić. Stąd nowa narracja wskazująca, że komisja tak do końca się nie pomyliła, choć trochę wycofuje się z postawionych tez. To niedopuszczalne, bo pamiętajmy, że pod tym dokumentem, jako zgodnym z prawdą, swoje podpisy złożyli członkowie komisji.

Zdaniem Wosztyla nie można – jak zrobiła to komisja Millera – stwierdzić, że niezidentyfikowane głosy zarejestrowane przez czarną skrzynkę należą do osób spoza załogi.

Pewne wypowiedzi były mocniej akcentowane, niektóre mniej, że miały różny poziom głośności. Ponadto te mikrofony mogły zbierać wszystkie głosy, a równie dobrze ich działanie mogło być ograniczone. Z pewnością jednak eksperci identyfikujący głosy załogi nie byli w stanie przypisać wszystkich kwestii wypowiedzianych przez pilotów do konkretnego członka załogi. Ktoś mógł coś powiedzieć na wdechu, inaczej zaintonować. Kiedy nie było pewności, kto jest autorem danych słów, pojawiał się zapis „niezidentyfikowany”. Powiem więcej, kiedy lata się w załodze wieloosobowej, niektóre komunikaty nie są artykułowane, ale pokazywane gestem, ruchem ręki (wyrównaj, odchodzimy). Tymczasem wydźwięk raportu Millera i zespołu pana Macieja Laska jest taki, jakby w kokpicie był rejestrator wideo i wszystko, co robiła załoga, było widoczne czarno na białym. A przecież nie mamy tej pewności i tezy znajdujące się w raporcie to w dużej mierze tylko przypuszczenia. Nie wiemy, co dokładnie działo się w kokpicie. Nie mamy pewności, jakie i kiedy decyzje i działania załoga podjęła i czy wszystkie znalazły ślad na rejestratorze głosu. Komisja podała tylko prawdopodobną wersję zdarzeń, która, nie wiedzieć czemu, traktowana jest jako pewnik.

Cała rozmowa w „Naszym Dzienniku”.

znp

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych