Gen. Marian Janicki nie nadał formalnie lotowi z prezydentem 10 kwietnia 2010 r. statusu HEAD, jaki powinien był obowiązywać w przypadku podróży głowy państwa. Tylko on mógł to potwierdzić swoim podpisem. Gdyby to zrobił, „odpowiadałby najprawdopodobniej za skierowanie samolotu z prezydentem na nieczynne lotnisko, jakim był Siewiernyj” – pisze „Rzeczpospolita”.
To zaskakujące i pachnące absurdem informacje. Bo z drugiej strony, jak podaje „Rz”, z BOR do dowódcy 36. specpułku lotniczego nadeszło pismo z informacją „o przewidzianym przelocie o statusie »HEAD«” dla tego lotu. Podpisał je jednak nie Janicki, ale ppłk Jarosław Florczak zabezpieczający wizytę (zginął w Smoleńsku). Według dziennika nie było to formalne nadanie statusu, lecz jedynie informacja dla jednostki, która wówczas latała z VIP-ami.
Okazuje się, że Janicki nie dopełnił obowiązku nadania statusu HEAD, który nakłada na szefa BOR rozporządzenie ministra infrastruktury z listopada 2008 r. Jest to jednocześnie na szefa jednostki odpowiedzialności za przygotowanie lotu.
Tymczasem generał nie wydał ani jednego takiego dokumentu do czasu gdy po katastrofie smoleńskiej w BOR nie zaczął węszyć NIK.
Kontrolerzy nie uznali zaniedbań Janickiego za naruszenie prawa kwalifikujące się do postępowania karnego, stwierdzając, że mamy do czynienia z niespójnością prawa.
To niewątpliwie był lot o statusie HEAD. Paragraf 19 ust. 1 rozporządzenia mówi, że każdy lot głowy państwa w oficjalnej delegacji jest lotem HEAD. W zeznaniach stron potwierdziliśmy że BOR poinformował pilotów, a oni PAŻP
– tłumaczy „Rz” anonimowy urzędnik NIK. Gazeta podsumowuje:
Gdyby to Janicki wydał dokument, jak nakazywało mu prawo, mógłby odpowiadać dziś za wysłanie samolotu z prezydentem na lotnisko, na które nie powinien go wysłać, a więc co najmniej za niedopełnienie obowiązków. Operacje startów i lądowań statków powietrznych o statusie HEAD można wykonywać bowiem wyłącznie z lotnisk czynnych. Siewiernyj takim nie był. Został otwarty czasowo, by przyjąć polską delegację. Janicki nie powinien więc w ogóle zgodzić się na lądowanie w Smoleńsku.
Sam Janicki dziś zaprzecza, by miał coś na sumieniu i mówi, że dokument „wydał”:
Ja nadałem ten status. Jest numer pisma, ja wysłałem wszystko. Przepraszam, ale nic więcej nie mogę powiedzieć, bo mam taką umowę z obecnym szefem BOR, że nie wypowiadam się w sprawach Biura
– powiedział „Rz”. Pomiędzy „nadałem” a „podpisałem” jest jednak spora przestrzeń i to w niej zgubiła się odpowiedzialność Janickiego, ewentualne zarzuty karne i oczywista dymisja. Dlaczego jednak nie spróbowano oskarżyć generała o niepodpisanie dokumentu, który podpisać musiał?
Więcej w „Rzeczpospolitej”.
znp
----------------------------------------------------------------------------------------
---------------------------------------------------------------------------------------------------
Polecamy wSklepiku.pl: "wPolityce.pl Polska po 10 kwietnia 2010 r."
autorzy:Artur Bazak, Jacek Karnowski, Michał Karnowski, Paweł Nowacki, Izabella Wierzbicka
W książce znalazły się analizy publicystów oraz wzruszające wspomnienia Czytelników związane z wydarzeniami z 10 kwietnia 2010 roku. Teksty w niej zawarte pozwalają zrozumieć, co tak naprawdę wydarzyło się w Smoleńsku.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/158547-lot-z-1004-formalnie-nie-mial-statusu-head-janicki-niewinny-bo-nie-podpisal-dokumentu-ktory-podpisac-musial