Krzysztof Feusette dla wPolityce.pl: Orkiestra gra, Tusktanic tonie. Czas na kapitana Schettino

PAP/Leszek Szymański
PAP/Leszek Szymański

W jednej z nowych reklam starego banku słynny Rysio z „Klanu” mówi do telewidzów:

Kochani, myjcie rączki, bo gotówka czeka.

Niby Rysio, a jakiś taki podobny do naszego premiera. I to zdanie. Czy nie mogłoby paść na zarządzie krajowym Polskiej Zjednoczonej Platformy Tonącej? Ech, jakże zabawnie żyje się wciąż na szczawiowej wyspie pod słońcem Peru w najlepszej Polsce, jaką mieliśmy w dziejach. Ileż ton śmiechu z polskich domów muszą codziennie wywozić służby państwowe, by znalazło się w nich miejsce na kolejne pokłady humoru dostarczanego nam w pakiecie z ciepłą wodą przez miłościwie nam nie panującą nad sytuacją ekipę premiera Donalda Tuska. Sytuacja w kraju jest już tak dobra, że prezes Rady Ministrów znalazł nawet odrobinkę czasu, by podczas ciężkiej, wytężonej do granic możliwości, pracy - zająć się sytuacją w swojej prywatnej partii i swoim prywatnym rządzie. A w partii, jak to w partii – samo dobro, zgoda w budowie, przewodniczący łudząco podobny do premiera ćwiczy długowieczność, a jego konkurenci do fotela, z którego kręci się wszystkim i o wszystkim, nieśmiało próbują śpiewać partyzanckie piosenki. Jak mówił Fellini? A statek płynie?

I nagle jak nie walnie. Jak nie huknie. Jak nie przechyli tego napędzanego pijarem Tusktanika zderzenie z krą lodową opinii publicznej. Widzieliśmy to w filmie Jamesa Camerona, tyle że tam było to wzruszające, a w przypadku Platformy łzy cisną się do oczu jedynie z bezsilnego śmiechu. Na pokładzie i kapitańskim mostku histeria, rwetes i harmider. Schetyna przed kamerami nawołuje do powołania organu, który Platformą zarządzałby zbiorowo. Raś natychmiast odpowiada przed kamerami, że o wewnętrznych sprawach partii nie powinno się mówić przed kamerami. Gowin przerywa wymowne milczenie i puka dwa razy – w czoło premiera i ministra transportu.

Kontrowersje wokół Nowaka to kłopot dla Platformy

– mówi Gowin.

A przecież Nowak nigdy w życiu nie był szczęśliwszy niż dzisiaj. Kto wie, może od tego żelu kompletnie zwariował?

Z zadowoleniem przyjąłem decyzję prokuratury w sprawie wszczęcia śledztwa

– raduje się, jakby chodziło o oddanie odcinka autostrady.

A to tylko dwa zatajenia w oświadczeniu majątkowym, które polityk tego formatu co sławny Nowak Sławomir rozwiązuje bez wychodzenia z domu. „Nigdy nie ukrywałem faktu posiadania zegarka, w przeciwnym razie bym go nie nosił” – pisze minister transportu. Choć dziś bardziej już - teleportacji, jaką za chwilę zafunduje mu społeczeństwo. Zbliża się dzień, kiedy Nowak wejdzie do Sejmu ministrem, a wyjdzie w zupełnie innym miejscu swojej budowanej z zegarkiem w ręku kariery politycznej.

Za to potem – ileż przyjemności, gdy będzie można ludziom powiedzieć, już zupełnie prywatnie: „Tak, proszę pani, proszę pana, to moje dzieło. Ten stukilometrowy korek. Ale, proszę pani, proszę pana, myśmy przynajmniej Polskę budowali!”. „Najlepszą, jaką mieliśmy!” – dopowie szybko były już minister spraw zagranicznych, pewnie znowu Radek, nie Radosław, bo politykiem się bywa, a Radkiem jest się przez całe życie.

Na razie jednak, póki statek nie poszedł na dno, szef dyplomacji można oddawać się swojemu najważniejszemu zajęciu: pisaniu na Twitterze. Wczoraj poinformował np., że jest „słoikiem”, czym próbuje wkupić się w łaski mainstreamu wymyślającego ostatnio idiotyczne akcje z prędkością kałasznikowa. Jak nie Dzień Flagi bez flagi, to Marsz Szmat bez szmat, jak nie noże w gazecie, to kolejna próba podzielenia Polaków na lepszych i gorszych. Kiedyś lepsi byli ci, co głosują na Platformę, teraz mają być nimi rodowici Warszawiacy. Bo ci przyjezdni to „słoiki”. Wszystko obliczone na to, że komuś na prawicy nagle zachce się ze „słoików” trochę porechotać, bo w rechotaniu i zabieraniu głosu w każdej sprawie bez niczego ciekawego do powiedzenia zaczynamy gonić lewicę.

Ale minister Sikorski wychodzi przed szereg. Nie pojął, że mądrość etapu inne niesie treści. Najpierw trzeba „słoiki” opisać, zjednoczyć jako wielką grupę społeczną, która czuje się odrzucona. A potem dopiero wmanewrować w to opozycję, by „słoikom” tym z sondażowego rozpędu zaczęła dokładać, jak niegdyś próbowała wydrwić „wykształciuchów”, co zakończyło się po serii udanych manipulacji mainstreamu totalną wojną z setką różnych środowisk, wcześniej niekoniecznie z PiS-em skonfliktowanych. Taka np. profesor Pawłowicz nie potrafi zrozumieć, że trzeba się jednak różnić od Stefana Niesiołowskiego czymś więcej niż poglądami. A pośpiech i spontaniczność, tudzież grube słowa bardziej przydadzą się przy łapaniu pcheł, niż w rozmowie z nadprezenterem Kuźniarem. Proszę spojrzeć na premiera. Ziemia pali mu się pod nogami, ciarki biegną po plecach na widok członków jego własnej partii w telewizji, krew płynie coraz szybciej, pot błyszczy na czole, łzy cisną się do oczu, bo przecież czas się żegnać, a jednak potrafi jeszcze raz wypłynąć obok szczątków swego Tusktanika na powierzchnię, zaczerpnąć powietrza i wyrzucić z siebie tę wspaniałą dla nas wszystkich nowinę, iż „niektórzy namawiają go, żeby kandydował w wyborach”. Najlepsze, że nie chodzi o wybory w Polsce, ale o te na szefa Komisji Europejskiej.

Jeśli połączyć to wyznanie z drugim - że premier musi osobiście opanować, jak mówi, gorączkę w Platformie Obywatelskiej, trudno nie odkryć, że ci „niektórzy, którzy namawiają” Tuska na polityczną emigrację, mogą być tymi samymi, którzy wywołują „gorączkę w Platformie”. I stąd gwałtowne przyspieszenie rekonstrukcji. Czy premier poda się do dymisji?

Raz na wozie, raz pod wozem – mówi. – Zawsze mówiłem, że nikt nie ma patentu na wieczność, ale ja wielokrotnie udowadniałem, że mam patent na długowieczność i nie zamierzam z tego rezygnować.

Brawo, panie premierze. Trzeba być twardym, nie miętkim. Choćby poparcie dla pana prywatnej partii spadło do dwóch procent, proszę trwać na stanowisku. Oczywiście, ja wiem, pan wie, i społeczeństwo wie, że patent na długowieczność z zasady zdradza swoje słabe punkty dopiero po pewnym czasie. Niech pan się tym nie przejmuje. Przecież już za dwa lata osiągniemy kolejny największy sukces w dziejach najlepszej Polski, jaką kiedykolwiek mieliśmy: na Stadionie Narodowym odbędzie się finał Ligi. Nie, niestety – nie Mistrzów, bo nasz najdroższy Narodowy nie spełnia takich wymogów (sic!), ale Europejskiej. Wspaniałe i to, o ile oczywiście nie będzie padało. Ale czy nie słyszy pan już dziś tych zachwytów, euforycznych komentarzy, pełnych uznania cmoknięć i fanfar? To orkiestra, panie premierze. Spokojnie, będzie grała do końca.

Chyba że wcześniej dowodzenie przejmie kapitan Schettino. Wtedy ta katastroficzna komedia potrwa być może nieco dłużej.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych