Prof. Nowak: "Ludzie, którzy próbują zohydzić polską historię i tożsamość, po prostu przegrają. Polaków nie uda się przerobić na ludzi znikąd." NASZ WYWIAD

fot. M. Czutko
fot. M. Czutko

Duma z polskiej tradycji i historii raz po raz poddawana jest testom i próbom. Jednym z najbardziej jaskrawych przykładów w ostatnim czasie był artykuł z "Polityki" sugerujący współpracę rotmistrza Pileckiego z reżimem komunistycznym.

O tym, jaka jest wiedza historyczna kolejnych pokoleń Polaków i dlaczego powinniśmy się identyfikować z własną historią, rozmawiamy z profesorem Andrzejem Nowakiem, historykiem z Uniwersytetu Jagiellońskiego, byłym redaktorem naczelnym "Arcanów".

 

wPolityce.pl: Panie profesorze, jak ocenia Pan stan wiedzy historycznej młodego pokolenia? Z jednej strony coraz częściej pojawiają się inicjatywy upamiętniające na przykład Żołnierzy Wyklętych. Z drugiej zaś młodzi ludzie mogą dowiedzieć się, że nawet takie postaci jak rtm. Pilecki są niejednoznaczne.

Prof. Andrzej Nowak: Sądzę, że nastąpiła cywilizacyjna zmiana polegająca na tym, że wiedza o historii stała się abstrakcyjna, tzn. młodzi ludzie, jeśli kojarzą jakieś wydarzenia historyczne, to są one wyrwane z kontekstu historycznego i nie są przez to zrozumiałe w tym samym stopniu, co dla starszych pokoleń wychowanych w zupełnie innym klimacie edukacyjnym. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu, nawet w szkole peerelowskiej, historia i język polski zazębiały się, mówiąc o związku z tradycją narodową, niezależnie od zafałszowań, jakie niósł PRL. Współcześnie efekt jest taki, że dla części młodych ludzi symbole przeszłości są pozytywnym układem odniesienia, można się z nimi zidentyfikować jak z bohaterami „Władcy Pierścienia” czy powieści pani Rowling. Bardzo się cieszę, gdy młodzi ludzie w ogóle znają jakieś postaci z naszej historii i identyfikują się z nimi. Natomiast na pewno jest to skojarzenie inne niż w perspektywie dłuższego ciągu historii. Nie podnosiłbym jednak tego zarzutu młodszemu pokoleniu – najważniejsze jest to, by żywo reagować na symbole, który czynią z nas wspólnotę. Pod tym względem zauważam pozytywne zmiany w ostatnich kilku latach. Ich przykładem jest choćby reakcja na tzw. patriotyczny rap, niezmiernie pozytywna jest tutaj działalność Tadka, czyli Polkowskiego juniora. To w niebywały sposób trafia do młodych ludzi – naturalnie nie do wszystkich, ale jednak. Żywy oddźwięk na tego typu popularyzację historii, zredukowanej do paru czytelnych symboli, jest dla mnie znakiem nadziei. Nadziei stającej w poprzek wysiłków niwelujących prawdę i wiedzę historyczną, mimo starań dużej części mediów i decydentów w Polsce, którzy starają się, byśmy gardzili naszą historią i zapomnieli o niej.

 

Wcielę się w rolę adwokata diabła. Skoro dzisiejsze pokolenie rozumie Żołnierzy Wyklętych jak sympatycznych skądinąd hobbitów, to nie mamy do czynienia ze zbyt dużym zbanalizowaniem tematu i patrzeniem na historię jedynie w perspektywie zero-jedynkowej?

Sam się biję tutaj z myślami, ale warto spojrzeć na to zjawisko z większego dystansu, nie z perspektywy historyka, który chciałby, by wszyscy mieli odpowiednią wiedzę i niuansowali pewne aspekty, ale z punktu widzenia kogoś, kto czuje się obywatelem pewnej wspólnoty. Wspólnoty zawsze trwały dzięki odwołaniom do mitu, a nie historii rozumianej w sposób naukowy. Tak jak pierwszych Greków, których konstytuowała opowieść Homera....

 

... A pierwszych Polaków na przykład opowieść Galla Anonima, co świetnie w najnowszym wydaniu tygodnika " Sieci" opisał prof. Krzysztof Koehler.

Zgadza się, choć na Polaków większy wpływ miały opowieści Wincentego Kadłubka, bo właśnie u niego te mity były lepiej zakonserwowane, jak na przykład o Wandzie czy imperium wspaniałych Lechitów. Z kolei dla nas – przynajmniej dla mojego pokolenia, ale i starszych – mit ożywczy zostawił Henryk Sienkiewicz. Poprzez odwołanie do niego ludzie uczestniczyli w wielkiej przygodzie polskiej historii. To było pokolenie, które odzyskało w 1918 roku niepodległość, także przez siłę oddziaływania mitu dzielnych rycerzy, awanturników ostatecznie nawróconych na patriotyzm czy małych rycerzy jak Wołodyjowski. To był zestaw do utożsamienia się dla ludzi, którzy wchodzili w świat patriotyczny.

 

I takim mitem dla dzisiejszego młodego pokolenia mogą być właśnie Żołnierze Wyklęci czy rotmistrz Pilecki?

Sądzę, że tak – stąd ten atak, by zohydzić, opluć, zgnoić te przykłady – używam celowo tak mocnego języka, ale właśnie o to chodzi. Jest to tym boleśniejsze, że przykłady osób, o których mówimy: rotmistrz Pilecki czy sanitariuszka Inka to postaci, którym nie da się uczciwie – mówię to jako historyk – z zachowaniem zasad warsztatu naukowego, przyczepić żadnego zarzutu. Nie da się ich postawić przed trybunałem historii i wydać na nich wyrok skazujący. Ktoś, kto próbuje używać tytułów historycznych, by to zrobić, sprzeniewierza się warsztatowi historyka. Konsekwencje tego działania są takie, jak to opisałem – próba zohydzenia polskiej historii w aspektach, które rezonują w umysłach dzisiejszych ludzi.

 

Wspomniał pan o spuściźnie, którą zostawił Henryk Sienkiewicz. Ale i wtedy były próby walki - choć może nie tak ostre - zdezawuowania tego mitu.

Tak, jednak czym innym są spory o interpretację historii, jakie miały miejsce w XIX wieku, gdzie można było wysnuwać różne interpretacje wydarzeń historycznych, a czym innym zerwanie z wszelkimi zasadami warsztatu historycznego wyłącznie po to, by w celach ideologicznych destruować tożsamość Polaków. Trudno zatem do końca zestawić te dwie sytuacje. Druga różnica polega na tym – i to byłby powód do niepokoju – że w Galicji końca XIX wieku szkoła nauczała tej wersji historycznej, która sprzyjała utożsamieniu się z polskością, a jeszcze lepiej służyła temu szkoła II Rzeczypospolitej; choć naturalnie nie była wolna od błędów, co jest jednak tematem na inną rozmowę. Szkoła tworzyła kontekst, w którym można było budować polską tożsamość, a czym innym był spór historyków o konkretną interpretację danego wydarzenia czy powieści Sienkiewicza.

Problem pojawia się wtedy, gdy zarządzający oświatą i edukacją próbują zmarginalizować historię, a nawet w tej okrojonej wersji wyolbrzymiają to, co ma tę historię obrzydzić. Problemem jest takie nastawienie głównych mediów i przekazu kulturowego wspieranego przez państwo, które eksponuje wątki mające wywołać poczucie obcości tamtych czasów.

 

Ma pan jakieś konkretne przykłady na myśli?

Słyszałem niedawno wypowiedź Antoniego Komasy-Łazarkiewicza, młodego reżysera, który ma zrealizować film opowiadający o powstaniu warszawskim. Osoba, która ma szansę stworzyć pierwszą produkcję w III RP poświęconą temu wydarzeniu, podkreśla, że przede wszystkim w filmie ma nie być patosu i eksponowania wątków patriotycznych. Pytam: co to ma wspólnego z prawdą historyczną? Przecież tamci młodzi ludzie, którzy przystępowali do powstania, nie wstydzili się tego patosu, wręcz przeciwnie – był on dla nich bazą i fundamentem. Kompletne niezrozumienie historii służy temu, by ją kompletnie zdezawuować. Jeśli wysiłki zorganizowane przez szkołę, kulturę masową i media uderzają w pamięć historyczną, która pozwalałaby się identyfikować kolejnym pokoleniom z Polską i naszą historią, to mamy do czynienia z sytuacją o wiele trudniejszą niż tą sprzed stu czy nawet siedemdziesięciu lat.

Mimo stwierdzenia tego faktu, nie traciłbym nadziei, ponieważ ci, którzy służą niszczeniu polskiej tożsamości zderzają się w końcu z progiem rzeczywistości. Polega on na tym, że oni służą kłamstwu, budują kłamliwe narracje historyczne i zaprzeczają elementarnej potrzebie ludzkiej natury, jaką jest potrzeba zidentyfikowania się z czymś trwałym, poprzedzającym nas; czymś, co pozwala zachować nam szacunek do naszych przodków. Dla większości Polaków ten szacunek wiąże się właśnie z tradycją „Solidarności”, walki o niepodległość, której w trakcie II wojny służyło ponad milion osób z bronią w ręku. Znikoma mniejszość, która nie partycypuje w tej tradycji, ale wiąże ją raczej z Urzędem Bezpieczeństwa, z tymi, którzy gardzą polskością i nie chcą jej trwania, po prostu przegra. Przegra z potrzebą identyfikacji większości. Nie uda się przerobić Polaków na ludzi znikąd. Taki proceder spotka się z oporem społecznym – ten opór już widać, jest on oddolny i okaże się silniejszy od manipulacji wspieranych siłą głównych mediów, a nierzadko także instytucji państwowych.

 

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Marcin Fijołek

 

 

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Kup książkę: "Historia Polski do 2010 roku"
autor:Marek Borucki

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.