"Funkcjonariusze medialni drapią się po głowach." Prof. Zybertowicz po ostrzeżeniach prof. Czapińskiego dla PO. NASZ WYWIAD

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. wielkiprojekt.sobieski.org
Fot. wielkiprojekt.sobieski.org

wPolityce.pl: - Prof. Janusz Czapiński zanim zakończył analizę badań dotyczących m.in. preferencji politycznych w ramach cyklicznej „Diagnozy Społecznej”, podzielił się ich wynikami z parlamentarzystami PO. Problem polega na tym, że badania te są finansowane – przynajmniej w części – ze środków publicznych. Przed opinią publiczną dowiedzieli się o ich rezultatach politycy. Czy naukowiec przekroczył pewne granice?

Prof. Andrzej Zybertowicz, socjolog z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu: - W przypadku spółek giełdowych, zwanych publicznymi, istnieje zasada, że wszyscy akcjonariusze dostęp do informacji o kondycji spółki, np. o zmianie w zarządzie, powinni uzyskiwać w tym samym czasie. Dlatego pojawiły się zarzuty, że premier Donald Tusk informując publicznie o odwołaniu pani prezes PGNiG przed oficjalnym komunikatem spółki, złamał prawo. Nie stwierdzam, że tak faktycznie było, ale zwracam uwagę na ważną zasadę. Wydaje się, że analogiczna powinna odnosić się do innych dóbr, w jeszcze większym stopniu należących do domeny publicznej. Jeżeli jakieś badania finansowane są ze środków publicznych, chociażby częściowo, w zasadzie powinny być udostępnione w tym samym czasie wszystkim podmiotom. Zwłaszcza zaś nie mogą być tu preferowane podmioty polityczne.

 

A prof. Czapiński badania te potraktował tak, jakby były zamówione przez partię.

Tak to wygląda. Jeśli wykorzystał elementy składowe niezakończonych jeszcze, opłaconych ze środków publicznych, badań do analizy eksperckiej dla jakiegoś podmiotu politycznego – nieważne czy chodzi o partię władzy czy opozycyjną – zachował się nie fair. Jest jeszcze inne możliwe pole nadużycia. Czy w trakcie badań prof. Czapiński, sympatyzujący z obozem władzy, nie zaprojektował fragmentu badań pod kątem zapotrzebowania tej partii, z którą współpracuje, np. pod kątem zagadnień technologii politycznej istotnych dla przetrwania Platformy. Gdyby tak było, mielibyśmy do czynienia z poważniejszym nadużyciem – przemyślanego użycia zasobów publicznych w celach partyjnych. Można byłoby to porównać do wykorzystania środków kancelarii premiera do propagandy wyborczej na rzecz partii rządzącej.

 

Prof. Czapiński przyznaje w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”, że prezentując badania doradzał partii rządzącej. Powiedział: „Podałem im przykłady, jak się odzyskuje wiarygodność”.

Sam fakt, że intelektualista doradza komuś nie jest niczym niestosownym, jeśli robi to rzetelnie i oddziela od swoich innych ról zawodowych. Sam przecież byłem doradcą premiera, prezydenta i różne środowiska proszą mnie niekiedy o radę.

 

I słusznie. Dobrze by było, gdyby politycy częściej korzystali z wiedzy naukowców.

Sam publicznie deklaruję swoją przynależność do tego obozu patriotycznego, który kontestuje system III RP. Gdybym był prezentowany jako zupełnie bezstronny analityk, to - przy niektórych zagadnieniach - można byłoby mówić o konflikcie interesów. Za każdym razem, gdy jest się proszonym o analizę, powinno się odnieść – czy jest ona prowadzona z punktu widzenia obserwatora zdystansowanego czy stronnika pewnej wizji politycznej. Sam fakt, że badacz jakąś wizję wspiera, nie jest niczym nagannym. Niestosowność – w przypadku prof. Czapińskiego – może pojawić się na trzech polach. Po pierwsze – gdy jest on w mediach prezentowany jako nieuwikłany ekspert. Po drugie – w przypadku ewentualnego ustawiania finansowanych ze środków publicznych badań pod kątem potrzeb konkretnej partii. I wreszcie – jeśli doradzał korzystając ze swojej przewagi jako realizator badań finansowanych ze środków publicznych, zanim ich wyniki zostały publicznie ogłoszone.

 

Mówimy o naruszeniu tego ostatniego punktu. Ale warto też postawić pytanie: i co z tego? Podobnie jak można było o to pytać w przypadku premiera ujawniającego zmiany w zarządzie PGNiG. Konsekwencji brak.

Nic z tego nie wynika, bo mamy zdegradowaną debatę publiczną. Odpowiedzialni za to są ci, którzy dysponują pudłami rezonansowymi gwarantującymi największą liczbę powtórzeń – czyli media głównego nurtu.

 

Odnosi pan wrażenie, że media nie są już tak przychylne Donaldowi Tuskowi jak były przez kilka ostatnich lat?

Wczoraj w TOK FM ktoś powiedział, że jeśli istnieją media przyjazne dla Platformy, to nie mogą sobie pozwolić na popieranie jej wbrew nastrojom społecznym. Najwyraźniej dziennikarze i ich mocodawcy już podążają za nastrojami.

 

A jeśli one przesuną się na stronę, przed którą przestrzega prof. Czapiński – czyli zwycięstwa wyborczego PiS gwarantującego samodzielne rządy – media też będą podążać za nastrojami? Nie chce się w to wierzyć.

Media będą wówczas toczyły subtelną grę dystansem. Podążą za nastrojami na tyle, by nie utracić widza, czytelnika i słuchacza, a zarazem będą starały się te nastroje wyhamować i odwrócić. Ale żeby to robić, muszą mówić językiem trafiającym do wrażliwości odbiorcy. Dlatego wielu funkcjonariuszy medialnych mocno drapie się dziś po głowie.

 

A jeszcze mocniej musi się drapać Donald Tusk.

Profesor Czapiński przedstawił klasyczną prognozę ostrzegawczą, tzn. taką, która ma zmobilizować do podjęcia działań powstrzymujących wystąpienie trendu, który został rozpoznany.

 

Rozmawiał Marek Pyza

 

Tylko w Sklepiku.pl Do nabycia najnowszy numer dwumiesięcznika " Na poważnie"(nr.9/10 marzec-kwiecień,maj 2013)

Tytuł numeru to "Giganci Ducha", a w środku m.in. rozmowa Marcina Wikły z prof. Andrzejem Zybertowiczem pt. "Nie wystarczy być obywatelem raz na cztery lata". Poza tym stałe felietony Piotra Zaremby i Ryszarda Czarneckiego oraz artykuły: Michała Komudy "Wokół płonącego Getta", Pawła Skibińskiego o "Recepcie na Uniwersytet", a także prof. Aleksandra Nalaskowskiego, Mileny Kindziuk i prof. Jana Żaryna.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych