W mediach toczy się dyskusja nad kryzysem strefy euro. Pojawiają się dywagacje, czy ta strefa się rozpadnie i jakie mogą być konsekwencje upadku wspólnej waluty, albo przynajmniej jakie będą konsekwencje wyjścia jednego, czy kliku państw z tej strefy.
Poczucie kryzysu, zwątpienia w przyszłość, lęku przed konsekwencjami rozpadu Unii, zastąpiły w mediach dominujący do niedawana urzędowy optymizm. Frazesy o "solidarności" europejskiej zastępują nacjonalistyczne w swej treści postulaty ratowania za wszelką cenę niemieckich i francuskich banków. Zaś z zapewnień o ratowaniu "wspólnej Europy" wyziera coraz jawniej determinacja utrzymania hegemoni niemiecko-francuskiej na naszym kontynencie. Dla pozostałych zaś państw powstaje pytanie, dlaczego ich społeczeństwa mają płacić koszty, za nie swoje długi i dlaczego ma być utrzymywana wspólna waluta blokująca rozwój ekonomiczny słabiej rozwiniętych gospodarek.
Nie ulega wątpliwości, że obecny kryzys, dotyka samej istoty zdolności Unii Europejskiej do współzawodniczenia z innymi obszarami gospodarczymi współczesnego świata. Już co najmniej od przeszło dwu dekad, kraje europejskie, nadal bardzo zamożne, nie są w stanie nadążyć za tempem rozwojowym, nie tylko gospodarek azjatyckich, ale także latynoskich. A w ostatniej dekadzie wyraźnie ożywiły się nawet gospodarki afrykańskie. "Trzeci" świat nie tylko jest już od dawna zdekolonizowany, ale to on teraz kolonizuje demograficznie i ekonomicznie dawne państwa kolonialne.
Europa jako całość nie tylko nie nadąża za tempem rozwojowym współczesnego świata, ale obecny kryzys zadłużeniowy wyraźnie degraduje i marginalizuje jej pozycję w światowym rankingu. W 2050 roku ludność naszego kontynentu będzie liczyć już tylko 5% światowej populacji, ale i to będzie populacja stara i nie zdolna do konkurencji. A pozycja ekonomiczna naszego kontynentu już się stopniowo dostosowuje do pozycji demograficznej.
Dziś już nie ulega wątpliwości, że obecny kryzys nie jest zjawiskiem cyklicznym, ale jest symptomem upadku naszej cywilizacji. Dlatego warto refleksję nad obecnym kryzysem poszerzyć o przemyślenia Arnolda Toynbee'go nad rozwojem i upadkiem cywilizacji, dokonywane w latach 30. i 40. ubiegłego wieku. Jego wielotomowe dzieło zostało streszczone w "Studium historii "sporządzonym w połowie lat 50., a w polskim tłumaczeniu wydanym w roku 2000.
Wydanie tego wiekopomnego dzieła nie spotkało się w polskiej debacie intelektualnej, praktycznie z żadnym zainteresowaniem. A przecież Toynbee analizując zjawisko istnienia człowieka w jego cywilizacyjnym wymiarze, wypracował szereg kategorii intelektualnych pozwalających na rozpoznanie stanu rzeczywistości i jej zdefiniowanie w kategoriach cywilizacyjnego rozwoju. Toynbee w przeciwieństwie do Oswalda Spenglera nie jest deterministą. Uważa, że to ostatecznie zdolności człowieka do odpowiedzi na cywilizacyjne wyzwania decydują o charakterze jego społecznego rozwoju.
Używa on szereg kategorii do opisania powstania, rozwoju i upadku cywilizacji na przykładzie dwudziestu sześciu wyodrębnionych formacji. Gdy pisał swoje dzieło uznawał istnienie ośmiu jeszcze żywych cywilizacji, z których wszystkie poza cywilizacją zachodniego chrześcijaństwa były w stanie cywilizacyjnej agonii. W latach 30. zadawał pytanie o stan naszej cywilizacji. Uważał, że nie weszła ona jeszcze w etap dezintegracji, bowiem nie wytworzyła jeszcze własnego państwa uniwersalnego.
Dla Toynbee'ego powstanie państwa uniwersalnego, takiego jak na przykład Cesarstwo Rzymskie dla cywilizacji helleńskiej było symptomem upadku, wyrażającym się w zaniku zdolności twórczych. Dla tego autora państwa uniwersalne powstawały po długim okresie walk i zaburzeń. A samo ich powstanie było witane przez społeczeństwa z radością, jako gwarancja bezpieczeństwa i stabilności.
Cesarstwo Rzymskie, które przez wielu historyków było traktowane, jako apogeum rozwoju cywilizacji helleńskiej, dla Toynbee'ego jest symptomem wyczerpania się sił twórczych ówczesnej cywilizacji. Państwo to pozwalało odetchnąć społeczeństwom po wiekach wojen i żyć w spokoju, ale to uniwersalne państwo jest instytucją cywilizacyjnie defensywną. Nie jest ono w stanie mobilizować do twórczych odpowiedzi na społeczne i kulturowe wyzwania. Jest zdolne co najwyżej do jałowego militaryzmu, terytorialnej ekspansji czy technicznych innowacji. Ale nie jest zdolne odpowiedzieć na najważniejsze egzystencjalne wyzwania, a w konsekwencji, także w dziedzinach, w których wydaje się konkurencyjne, ostatecznie ponosi klęskę. Bowiem twórcza mniejszość, która była motorem rozwojowym cywilizacji w okresie jej cywilizacyjnego wzrastania, zamienia się w mniejszość dominującą, panującą i korzystającą ze swej dominacji, ale już niezdolną do twórczych odpowiedzi na różnorakie wyzwania.
Dlatego ucisk społeczny zastępuje przywództwo, a przeciwko tej społecznej i intelektualnej przemocy rodzi się i rozwija proletariat wewnętrzny, jako siła społeczna delegitymizujaca dominującą mniejszość. Pojęcie proletariatu wewnętrznego, którym w Cesarstwie Rzymskim, Toynbee określał chrześcijaństwo, jest, po kategorii państwa uniwersalnego i dominującej mniejszości kolejną kategorią pozwalająca zdefiniować symptomy upadku cywilizacyjnego. Ostatnią ważną kategorią w definiowaniu upadku, jest kategoria proletariatu zewnętrznego. W Cesarstwie byli to germańscy barbarzyńcy, którzy ostatecznie zadali śmiertelny cios cywilizacji helleńskiej.
Gdy w latach 30. Toynbee pisał swe dzieło, to stwierdził, że nasza cywilizacja jeszcze nie wkroczyła w okres dezintegracji wyrażający się powstaniem państwa uniwersalnego. A zatem twierdził, że znajdujemy się jeszcze w fazie okresu zaburzeń i walk wewnętrznych. To także kategoria w jakiej ujmował cywilizacje po okresie wzrostu i wstrzymania rozwoju. W starożytności ten okres ujmował, jako czas pomiędzy wyprawą Aleksandra, a powstaniem Pax Romana w czasach Cesarstwa. Jego twierdzenie odnośnie współczesności, jako okresu jeszcze walk i zaburzeń, potwierdził wybuch samobójczej cywilizacyjnie II wojny światowej.
Dziś jesteśmy jednak w drugiej dekadzie XXI wieku i możemy kategorie Toynbee'ego zastosować do obecnej rzeczywistości. W przeciwieństwie do lat 30. możemy stwierdzić, że nasza cywilizacja stworzyła już państwo uniwersalne. Jest nim Unia Europejskiej, która nie jest zwykłym tylko sojuszem, czy związkiem państw, ale w miarę upływu czasu, coraz bardziej przejmuje kompetencje państw narodowych. Obecny kryzys jest także okazją do nadania tej instytucji kompetencji ściągania podatków i utworzenia "rządu ekonomicznego".
Koncepcja Unii spełnia wszystkie wymogi państwa uniwersalnego w terminologii Toynbee'ego. Wyrazem jego działalności jest bardzo intensywny proces uniformizacji krajów członkowskich i podporządkowanie ich "europejskim" standardom. Ta uniformizacja, dla naszego autora będąca wyrazem upadku cywilizacyjnego, jest emanacją władzy dominującej mniejszości. Dla niego bowiem wzrastanie cywilizacji jest związane z różnicowaniem jej odpowiedzi na poszczególne wyzwania, jest tworzeniem bogactwa, różnorodności i pluralizmu. A upadek jest zmierzchem tej wielokolorowej odpowiedzi na bogactwo społecznych i kulturowych bodźców.
Uniformizacja i standaryzacja jest wyrazem zaniku twórczych zdolności dominującej mniejszości. W państwie uniwersalnym rządząca mniejszość nie ma już zdolności do przewodzenia, do pociągnięcia za sobą społecznej energii mocą samych propozycji rozwiązań cywilizacyjnych wyzwań. Zaś utrzymanie swojej pozycji i władzy wymaga aparatu przemocy i przemocy prawa.
Panująca mniejszość nie tylko nie wyznacza kierunków rozwoju, ale co najwyżej może jedynie manipulować społeczną energią w celu osłabienia jej presji na rządzącą mniejszość. Ale nie ma już tego uroku i powabu jakim cieszą się twórcze mniejszości wnoszące do życia społecznego nowe spojrzenie i nowe rozwiązania i mocą samej swej odwagi intelektualnej pociągają dynamiczna część społeczeństwa za sobą. Co więcej sama ulega kulturowej wulgaryzacji. Swoje panowanie dominująca mniejszość nie legitymizuje nowatorstwem przywództwa, ale odwołuje się do stabilizacji, spokoju, wygody. A egzekwowanie swej władzy zawierza sile państwowego aparatu.
Przywództwo dominującej mniejszości jest już jałowe i nie wnosi niczego twórczego. Jest ono czysto defensywne. Nawet militaryzm, który jest często jedyną formą ekspansywną upadającej cywilizacji na wyzwania zewnętrze, prowadzi do pogłębienia wyjałowienia społecznego dziedzictwa i tym samym potęguje procesy dezintegracyjne. Militaryzm jest ślepą uliczką i jak nie rozwiązał bezpieczeństwa Cesarstwa Rzymskiego, tak też nie rozwiązał we współczesnej epoce, problemów Związku Sowieckiego.
Reakcją na upadek cywilizacyjny wyrażający się w państwie uniwersalnym i wyjałowieniu dominującej mniejszości jest pojawienie się proletariatu wewnętrznego i zewnętrznego deligitymizującego władzę dominującej mniejszości. W Cesarstwie Rzymskim było to chrześcijaństwo i germańscy barbarzyńcy. W latach 30., gdy Toynbee pisał swe rozważania nie było oczywiście mowy o wyłonieniu się tych zjawisk, ponieważ jeszcze Europa nie tylko nie wytworzyła państwa uniwersalnego, ale sama była jeszcze w fazie zaburzeń. Co więcej, ówczesny świat był skolonizowany przez mocarstwa europejskie.
Dziś po przeszło półwieczu dekolonizacji, Europa sama stała się terenem kolonizacji przez ludy dawnych kolonii. Dziś obserwujemy trzecie już w historii, parcie świata muzułmańskiego na nasz kontynent. Tym razem ta ekspansja ma charakter przede wszystkim demograficzny. Państwa są poddawane systematycznej kolonizacji, tak, że jeżeli obecne trendy się utrzymają, to Francja za lat 40 stanie się krajem o większości muzułmańskim, a Belgia i Holandia już za lat 20.
To spowoduje, że zachodnia część Europy zmieni swój cywilizacyjny charakter, ale wcześniej pogrąży się w chaosie sporów etnicznych. Młode prężne wspólnoty muzułmańskie nie będą chciały bowiem pracować na utrzymanie starzejącej się populacji Europejczyków. Zaś administracyjne metody powstrzymania migracji i dynamicznego przyrostu naturalnego wśród tych wspólnot, nie mają żadnych szans powodzenia. Dziś z całkowitą pewnością możemy zdefiniować kategorie proletariatu zewnętrznego w postaci muzułmańskiej imigracji.
Trudniej do tej pory było zdefiniować kategorie "proletariatu wewnętrznego". Dobrobyt państw europejskich powodował, że właściwie , poza środowiskami muzułmańskiej imigracji trudno było wskazać jakieś grupy społeczne podważające legitymizacje cywilizacyjną naszego kontynentu. Polityka wzrostu gospodarczego, a po spadku tego wzrostu, polityka zadłużania państw dla sfinansowania społecznego dobrobytu, nie była kwestionowana. A Europa żyła na kredyt. Spadające zaś tempo wzrostu gospodarczego w sytuacji samobójczej polityki demograficznej, nie jest w stanie dłużej zapewnić powszechnego dobrobytu. Tym bardziej, iż polityka globalizacji doprowadziła do radykalnych zmian społecznych. Z jednej strony do niesłychanego wzbogacenia się nielicznych elit ekonomicznych, z drugiej zaś do postępującej pauperyzacji.
Obecny kryzys i postępująca pauperyzacja, po raz pierwszy zakwestionowały prawomocność obecnego ustroju gospodarczo-politycznego. Można powiedzieć, że obecny kryzys prowadzi do wyłonienia się właśnie kategorii "proletariatu wewnętrznego" według ujęcia Toynbee'ego. A zatem mamy do czynienia już ze wszystkimi podstawowymi kategoriami upadku cywilizacyjnego.
Ten kryzys cywilizacyjny jest szerszym tłem dla tego wszystkiego, co się obecnie dzieje w Unii Europejskiej Podstawowym przejawem obecnego kryzysu jest nieudolność przywództwa niemiecko-francuskiego w odpowiedzi na europejski kryzys. Dobrym przykładem jest tu przykład Irlandii, która tylko dzięki zdecydowanemu oporowi wobec recept serwowanych przez duet Merkel-Sarkozy powoli wydobywa się z zapaści.
Bezpośrednia bowiem przyczyną tego kryzysu zadłużeniowego jest bowiem wspólna waluta, zapewniająca najsilniejszym państwom Unii gospodarczą hegemonię, zaś słabszym gospodarkom blokująca rozwój. To wspólna waluta jest fałszywą odpowiedzią na wyzwania gospodarcze współczesnego świata, a zwłaszcza fałszywą odpowiedzią na wyzwania gospodarcze stojące przed naszym kontynentem. Powoduje bowiem, z jednej strony osłabienie wzrostu w słabszych gospodarkach, z drugiej strony stwarza pokusę utrzymania wysokiego standardu dobrobytu, kosztem nadmiernego zadłużenia.
Próba rozwiązania tego problemu poprzez integrację fiskalną i budżetową oraz tworzenie "rządu ekonomicznego" jest działaniem prowadzącym do dalszego obniżenia zdolności rozwojowych gospodarek europejskich i podcięcia możliwości konkurencji ekonomicznej z innymi obszarami gospodarczymi współczesnego świata. Integracja w postaci "rządu ekonomicznego" prowadzi bowiem do ubezwłasnowolnienia poszczególnych państw w walce z kryzysem i wyłączenie patriotyzmu narodowego, jako motywacji przezwyciężenia gospodarczych zagrożeń. Doprowadzi do pogłębienia społecznej apatii. Ta propozycja jest charakterystyczna dla cywilizacji w fazie dezintegracji charakteryzującej się niezdolnością do skutecznej odpowiedzi na powstające wyzwania.
Odpowiedzią na te wyzwania stają się fałszywe recepty, jeszcze bardziej pogłębiające zapaść naszego kontynentu. Proponowane "reformy" są działaniami tylko pogrążającymi europejską gospodarkę, wpychając ją w jeszcze większe pęta zadłużenia i biurokracji. W obecnym kształcie Unia Europejska staje się blokadą rozwojową naszego kontynentu.
Nie znaczy to, że należy odrzucić całkowicie koncepcje Unii. Trzeba odrzucić tę jej wersję, która polega na budowie jednolitego państwa europejskiego, państwa uniwersalnego ze wspólną walutą i wspólną polityką fiskalną. Unia powinna przybrać charakter nie państwa, ale kształt wspólnego rynku, pozwalający poszczególnym narodom na ich własną odpowiedzialność za swój los, stwarzając tym samym warunki do ich wzajemnej konkurencji, pobudzającej rozwój. Natomiast państwo uniwersalne z jego polityką uniformizacji jest barierą rozwojową. Nie "pogłębianie " integracji, a wycofanie się z jej patologicznych form takich jak pozbawianie suwerenności państwowej, może zapobiec i ekonomicznej degradacji naszego kontynentu, i cywilizacyjnemu upadkowi.
Jak to już pokazała agenda lizbońska, Unia Europejska nie jest zdolna do konkurencji technologicznej z innymi obszarami ekonomicznymi. Ograniczając suwerenność państwową, stwarza mechanizm niszczący nie tylko ekonomiczną efektywność, ale także jej duchowe źródła rozwoju. Dążenie bowiem do stworzenia państwa europejskiego wyraża się niezwykle silnie w niszczeniu chrześcijańskiej tożsamości naszego kontynentu. A jak pisze Toynbee, to duchowe dziedzictwo i duchowa tożsamość jest fundamentem zdolności poszczególnych cywilizacji do rozwoju. Rozwój cywilizacyjny dokonuje się w pierwszym rzędzie w wymiarze ducha. I cała historia człowieka jest dowodem na dominację sfery duchowej nad materialną.
Ideologia prymitywnego materializmu prowadzić może, tak jak w przypadku innego mocarstwa zdominowanego przez materialistyczną ideologię - Związku Sowieckiego, tylko do upadku nie tylko duchowego, ale i materialnego. To kwestionowanie własnej cywilizacyjnej tożsamości poprzez rugowanie chrześcijaństwa ze świadomości naszego kontynentu, promowanie feminizmu, aborcji, homoseksualizmu i innych dewiacji, niszczy zasoby, które są źródłem siły duchowej i moralnej pozwalającej na definiowanie i przezwyciężanie zagrożeń. W tym wymiarze Unia Europejska staje się promotorem destrukcji naszej cywilizacyjnej tożsamości i niszczenia zasobów duchowych poszczególnych europejskich narodów.
Obecny kształt Unii jest fałszywą odpowiedzią na cywilizacyjne wyzwania naszego kontynentu i staje się zagrożeniem dla przyszłości europejskich narodów naszego kontynentu. Dlatego sprawą niezwykłej wagi jest określenie polskiej polityki europejskiej. Formuła Marka Jurka: "tyle wspólnych instytucji, ile wspólnych wartości i interesów" jest optymalnym założeniem polskiej doktryny europejskiej.
Celem polskiej polityki europejskiej powinno być działanie na rzecz wycofania się Unii z prób budowania państwa uniwersalnego. Jest to bowiem droga, jak pokazuje doświadczenie innych cywilizacji, do cywilizacyjnego unicestwienia. Państwo uniwersalne z jego dyktaturą uniformizacji nie jest bowiem w stanie skutecznie odpowiedzieć na najważniejsze wyzwania cywilizacyjne.
Unia Europejska powinna stać się wspólnym rynkiem pobudzającym wzajemny rozwój ekonomiczny, a nie blokującym rozwój słabszych narodów centralizmem brukselskim, za którym z trudem skrywa się nacjonalizm niemiecko-francuski. Polska powinna zdecydowanie się wycofać z planów likwidacji własnej waluty narodowej i stać się promotorem przekształcenia Unii w płaszczyznę współpracy europejskiej szanującej kulturową i narodową różnorodność .
Unia może mieć przyszłość, jeśli skutecznie odpowie na współczesne wyzwania. Ale to musi być Unia dla narodów, a nie Unia niszcząca narodowe tożsamości i ich podmiotowość. Zapowiedzi polskiego rządu o "pogłębianiu" integracji i woli wprowadzenia wspólnej waluty, świadczy nie tylko o ekonomicznym szaleństwie obecnych władz, ale świadczy, że Polska nie ma narodowego przywództwa, zdolnego do przeciwstawienia się zagrożeniom naszej przyszłości.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/157467-upadek-europy-dzis-juz-nie-ulega-watpliwosci-ze-obecny-kryzys-nie-jest-zjawiskiem-cyklicznym-ale-jest-symptomem-upadku-naszej-cywilizacji