„Niearyjski” przedsiębiorca z Dortmundu może mówić o szczęściu. Był jednym z tych imigrantów, którzy znaleźli się na liście wytypowanych przez neonazistów do egzekucji. Przeżył, gdyż zabójcy z Podziemia Narodowosocjalistycznego (NSU) uznali ostatecznie, że był za stary, aby zadawali sobie trud jego likwidacji. Śledczy wyłowili nazwisko tego ponad 60. letniego Turka z materiałów ocalałych w ruinach domu w Ćwikowie (Zwickau), gdzie neonaziści planowali swe zbrodnie. Ich krwawy ślad wiódł przez całe Niemcy, od Roztoku (Rostock) i Hamburga, po Norymbergę i Monachium. Swe ofiary wybierali według wieku, preferując tych, którzy byli „zdolni do płodzenia potomstwa”...
Sprzedawca kwiatów, 38 letni turecki imigrant Ensver Simek spełniał ich wszystkie kryteria. Do Niemiec przyjechał w 1985 r., miał młodą żonę Adilę i dwójkę dzieci, Seniję i Abdulkerima. Zginął w 2000 r. Jego ciało było podziurawione kulami jak sito. Był pierwszą ofiarą NSU. Później neonaziści oddawali już tylko dwa strzały z bliskiej odległości, prosto w twarz. Jedynie kioskarz z Dortmundu Mehmed Kubaşık, ojciec trojga dzieci, zginął od ciosów zadanych nożem. Ostatnia, dziesiąta ofiara, 22. letnia policjantka o „południowej urodzie“ Michèle Kiesewetter z Heilbronn (Badenia-Wirtembergia) została zastrzelona w radiowozie. Od kul pochodzących z pistoletów Tokarew TT-33 i Radom VIS 35 miał też zginąć jej ciężko ranny kolega, który przez kilka tygodni był w stanie śpiączki, a obecnie jest przykuty do wózka inwalidzkiego. Nie pamięta ataku neonazistów…
Ich nazwiska są dziś znane. Uwe Mundlos, Uwe Böhnhardt i Beate Zschäpe. Dwaj pierwsi, osaczeni przez policję popełnili samobójstwo w samochodzie kempingowym. Zschäpe wysadziła w powietrze ich siedzibę w Ćwikowie, po czym zgłosiła się na komisariacie. Materiały wydobyte ze zgliszczy domu są wstrząsające. Członkowie NSU pedantycznie przygotowywali się do wykonania „wyroków”, filmowali swe przerażone ofiary przed egzekucją, ich zmasakrowane zwłoki, a nawet odwożenie zwłok w trumnach. Później wszystko to zgrywali na płyty DVD.
Znani „nieznani”
Prócz Beaty Zschäpe, na ławie oskarżonych zasiadają pomagierzy NSU, którzy zapatrywali mordercze trio w sfałszowane dokumenty tożsamości, broń, materiały wybuchowe, pieniądze, środki lokomocji itp.: Holger G., Ralf Wohlleben, André E. i Carsten S. Akt oskarżenia obejmuje 480 stron, materiały ze śledztwa 280 tys. stron, przy czym dochodzenie jeszcze trwa i wkrótce mogą być zatrzymane kolejne osoby.
Sądzimy, że NSU nie składało się z trzech szczególnie niebezpiecznych skrajnych prawicowców
- kwituje berliński mecenas Sebastian Scharmer, jeden z siedemdziesięciu adwokatów posiłkowych oskarżenia. W kręgu podejrzanych o pomaganie zamachowcom jest ponad sto osób.
Pytań do wyjaśnienia jest wiele, ale najważniejsze brzmi: jak to możliwe, że mordercy z NSU mogli latami bezkarnie zabijać imigrantów na terenie całych Niemiec? Czy byli aż tak inteligentni i przebiegli, czy raczej policja i tajne służby w RFN cierpią na ślepotę na prawe oko i wykazały skrajną nieudolność? Trójka neonazistowskich egzekutorów nie była im obca. Böhnhardt, pomocnik budowlany o wyglądzie „plakatowego” neonazisty (ogolona głowa, podkute buty, kurtka lotnicza) po raz pierwszy znalazł się w policyjnej kartotece na marginesie śledztwa po dwóch zamachach bombowych na teatr w Jenie, w 1997 r. Nieco później funkcjonariusze znaleźli broń w jego aucie, lecz formalnie nie postawiono mu żadnych zarzutów. Żadne konsekwencje nie spotkały też jego kompana, syna profesora Mundlosa, choć mundurowi już kilkanaście lat temu wykryli w jego garażu warsztat, w którym preparował ładunki wybuchowe.
Policyjną teczkę miała również Beata Zschäpe, której wygląd na pierwszej rozprawie bardziej mógł się kojarzyć z „businesswoman” niż z bezwzględną morderczynią - czarne spodnie, ciemnogranatowy żakiet, biała bluzka, polakierowane paznokcie, starannie ułożone włosy przez więziennego fryzjera, w rękach laptop… Funkcjonariusze już piętnaście lat temu znaleźli w jej domu, broń, materiały propagandowe i nazistowskie dewocjonalia, ale ta z zawodu ogrodniczka z Jeny pozostawała latami poza kręgiem podejrzanych o mordowanie obcokrajowców i włamania. Śledczy całkowicie zbagatelizowali też listę z nazwiskami osób wspierających neonazistowskie podziemie. Jak ujawnili w minioną niedzielę autorzy telewizyjnego magazynu „Heute-Journal” (ZDF), figurowali na niej m.in. przywódcy różnorakich, skrajnie prawicowych ugrupowań, a także Ursel M. z Moguncji (Mainz), która kierowała nielegalną organizacją HNG, pomagającą kolegom osadzonych w więzieniach.
Adwokat rodzin ofiar Yavuz Selim Narin otwarcie oskarża niemieckie organy ścigania „zaniedbania i wielkie partactwo”. Jego twierdzi, „dochodzenie niektórych śledczych było masywnie utrudniane przez inne placówki”. Mordercze trio z NSU było w kręgu podejrzanych w kilku paru śledztwach, w tym podłożenia bomby w 2004 r. w tureckim sklepie w Kolonii (Köln) - gdzie ciężkie obrażenia odniosły 22 osoby, oraz dotyczących działalności grupy „ochrony ojczyźnianej” Thüringer Heimatschutz, inwigilowanej przez Federalny Urząd Ochrony Konstytucji (BfV). Co więcej, z zamachowcami współpracowali informatorzy tego urzędu (m.in. występujący dziś w roli świadka koronnego prokuratury Holger G.). Jakby tego wszystkiego było mało, już w trakcie śledztwa w sprawie NSU zniszczona została lub „zaginęła” część nagromadzonych akt.
Pięcioro oskarżonych neonazistów broni aż jedenastu adwokatów, którzy już na pierwszej rozprawie wykazali, że nie są od parady. Rozpoczęty w miniony wtorek proces został po kilku godzinach przełożony na 14 maja. Powód? Obrona zgłosiła zastrzeżenia wobec przewodniczącego kolegium sędziowskiego Manfreda Götzla. Adwokaci neonazistów złożyli skargę, że w przeciwieństwie do sędziów zrewidowano ich przed wejściem na salę, zaś sam Götzl może być - ich zdaniem - „stronniczy“. Rozpoczęła się procedura rozpatrywania ich zażalenia i wniosku. Może być to przedsmak, jak toczyć się będą kolejne posiedzenia sądu. Obrońcy neonazistów dobrze znają sposoby wydłużania i rozmydlania rozpraw. Zdarzały się przypadki, że ich terminy przenoszono nawet ze względu na… za małe stoły, na których rzekomo nie mieściły się dokumenty przynoszone przez obronę.
Świński system
Imputowanie całemu niemieckiemu społeczeństwu tęsknoty za „wujkiem Dolfim”, jak w III Rzeszy nazywano Hitlera, byłoby krzywdzące. Niemcy nie raz wykazali cywilną odwagę uczestnicząc w antyrasistowskich demonstracjach i blokując bezczelne przemarsze neonazistów przez miasta w nowych i starych landach, jak np. w miniony weekend w dolnosaksońskim miasteczku Kirchweyhe (około 50 osobowy, brunatny pochód zostały zatrzymany przez kontrmanifestację 600 mieszkańców). Ale twierdzenie o stępieniu wrażliwości na rasistowską patologię w RFN nie będzie przesadą. Fakty nie podlegają dyskusji: gdy nie tak dawno kilkudziesięciu glacogłowych z Colditz (Saksonia), zdemolowało i podpaliło należące do obcokrajowców sklepy i bary, większego echa na terenie republiki nie było. Napaść tę odnotowały jedynie lokalne media.
Neonazistowscy bojówkarze w podkutych butach, oraz ci w garniturach z legalnej, Narodowodemokratycznej Partii Niemiec (NPD), której udało się zakotwiczyć w strukturach samorządowych, a nawet w landtagach (parlamenty krajowe) Saksonii i Meklemburgii-Przedpomorza, są szczególnie aktywni na wschodzie, ale nie tylko. Zdarzyło się, że flaga ze swastyką powiewała w samym środku szkoły oficerskiej Bundeswehry. Ów skandal ujawnił anonimowy obserwator, który zrobił jej zdjęcie telefonem komórkowym. Jak naiwnie tłumaczyli dowódcy, hitlerowski sztandar zawieszono w celu… szkoleniowym. Nikt nie poniósł za to konsekwencji. Inny finał miała sprawa filmu nakręconego podczas ćwiczeń żołnierzy z Rendsburga (Szlezwik-Holsztyn), którym szkoleniowiec rozkazał strzelać do „czarnuchów”: „Chcę przed każdą salwą słyszeć głośne Motherfucker…!”. Sprawę nagłośnił tygodnik „Stern”. Po tej interwencji jednostka poinformowała, że odpowiedzialny oficer „dostał przeniesienie”. Federalne Ministerstwo Obrony wolało nie wypowiadać się na ten temat, głos zabrał za to porucznik Jürgen Rose, który skwitował: „Takie skandale w Bundeswehrze nie są jednostkowe”.
Czy Niemcy przywykli do takich meldunków? Liczba często tragicznych w skutkach aktów wrogości wobec cudzoziemców i napaści na tle antysemickim podawana w corocznych raportach Federalnego Urzędu Ochrony Konstytucji liczy się w tysiącach. Doświadczyli tego na własnej skórze niemieccy dziennikarze, którzy w neonazistowskiej gwarze są „częścią świńskiego systemu” („Teil eines Schweinsystems”) i reprezentują żydowską prasę („Judenpresse”). Podczas jednej z manifestacji w Hamburgu brunatni zwyrodnialcy zaatakowali operatora jednej ze stacji telewizyjnych, na korespondentów zagranicznych posypał się grad kamieni, zaś ekipa telewizji ARD musiała ratować się ucieczką. W Niemczech nastała „nowa jakość przemocy, brutalności i nienawiści”, zatytułował swój późniejszy komentarz dziennik „Die Welt”. Czy naprawdę „nowa”?
Dobre cele na zamach
Liczba śmiertelnych ofiar neonazistów wciąż rośnie. Według policji, od chwili zjednoczenia Niemiec zginęło 60 imigrantów. Fundacja Amadeu Antonio-Stiftung wymienia 183 ofiary śmiertelne. Ta utworzona w 1998 r. przez hrabiego Karla Konrada von der Groebena prywatna instytucja użyteczności publicznej, której patronuje wiceprzewodniczący Bundestagu Wolfgang Thierse, przyjęła nazwę od zabitego w brandenburskim Rudnicku (Eberswalde) Angolańczyka. Sprawcom wymierzono relatywnie łagodne kary - najwyższa to cztery lata więzienia. Działacze antyfaszystowscy mówią o kilkuset zamordowanych. Różnice wynikają z tego, że policja klasyfikuje wiele zabójstw jako tragiczny finał młodzieżowych bójek czy porachunków w świecie przestępczym. Tak też przez lata traktowano m.in. zamachy NSU, nazywane w żargonie funkcjonariuszy „Döner-Morde”. Nawiasem mówiąc, przed dwoma laty niemieccy językoznawcy uznali to określenie za najbardziej kuriozalny i bezduszny neologizm. Co więcej, krewni poszkodowanych skarżą się na dręczenie przez policjantów, którzy doszukiwali się w rodzinach ofiar konfliktów czy kontaktów mafią i w ogóle nie chcieli brać pod uwagę nazistowskiego podłoża tych zbrodni.
Sprawa Beaty Zschäpe i spółki na powrót wstrząsnęła Niemcami, tak, jak fala podpaleń hoteli dla azylantów i polowań na imigrantów z początku lat dziewięćdziesiątych. Powołany w marcu 2011r. na ministra spraw wewnętrznych Hans-Peter Friedrich wyznał, że „początkowo nie mógł uwierzyć” w istnienie brunatnego podziemia NSU, a „uświadomienie sobie skrajnieprawicowego terroru było straszne”.
To zaiste ciekawe wynurzenie, jak na szefa MSW, bowiem aby przekonać się, co piszczy na jego podwórku, wystarczyłoby mu kilka kliknięć w internecie. Można tam było znaleźć dane i fotografie polityków, dziennikarzy, związkowców i działaczy antyfaszystowskich, umieszczane przez neonazistów; według stołecznego dziennika „Der Tagesspiegel”, „wielu z nich pobito, inni znajdują namalowane na ścianach swych domostw groźby zabójstwa”. Zdaniem berlińskiej posłanki Zielonych Clary Hermann, ofiarami bojówkarzy były przynajmniej 23 osoby z tej listy, ale policja uznała w oficjalnym komunikacie, że „nie ma podstaw do wszczęcia postępowania”. Podobnie, jak w sprawie internetowego wykazu nieprzychylnych neonazistom klubów, kawiarni, sklepów i innych obiektów, wskazywanych przez spadkobierców hitlerowskiej ideologii, jako „dobre cele na zamach”.
Kto kogo ma w garści?
Oprócz morderstw, NSU przypisuje się bezczeszczenie cmentarzy żydowskich, zburzenie grobu byłego szefa Centralnej Rady Żydów w Niemczech Franza Galinskiego, zamachy bombowe, podpalenia, rozsyłanie wybuchowych listów do redakcji, oraz kilkanaście napadów rabunkowych na banki i urzędy pocztowe. W dniu rozpoczęcia tego największego od czasu wojny procesu neonazistowskich morderców, przed bawarski sąd przybyło ponad tysiąc manifestantów: krewni i znajomi ofiar, działacze organizacji antyrasistowskich i przeciętni Niemcy. Na przyniesionych przez nich transparentach widniały napisy: „Wspólnie przeciw rasizmowi”, „Monachium pozostanie barwne, a nie brunatne”, czy „Dziecko Hitlera Zschäpe, zapłacisz za swe mordy!”. Dostępu do gmachu sądu musiało bronić ponad pół tysiąca policjantów, a jednak udało się do niego przedostać dwójce neonazistów, których później wyprowadzono na zewnątrz.
Kiedy zakończy się proces Zschäpe i spółki? - trudno przewidzieć. Posiedzenia sądu zaplanowano na 80 dni roboczych, rozłożonych na okres dwóch lat, lecz już dziś wiadomo, że to nie wystarczy. W specjalnie zaaranżowanej sali A 101 wydzielono cały sektor dla licznie akredytowanych sprawozdawców z kraju i zagranicy. W pisaniu komentarza wyręczył mnie na łamach bulwarowego „Bilda” politolog, prof. Ernst Elitz:
Wierzyliśmy w Niemcy bez swastyk. Wierzyliśmy, że ochrona konstytucji trzyma prawicowców w garści. Nic nie ma w garści. Tu jakiś czarnoskóry pobity na śmierć, tam zastrzelony imigrant - byliśmy zbyt wygodni, by dokładniej się temu przyjrzeć. Monachijski proces będzie dzień po dniu otwierał nam szerzej oczy. Prawda uderza nas prosto w twarz
- skwitował ów były szef rozgłośni Deutschlandradio. Nic dodać, nic ująć…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/157363-piotr-cywinski-dla-wpolityce-spadkobiercy-hitlera-jutro-wznowienie-najwiekszego-procesu-neonazistowskich-mordercow-od-czasu-wojny