Bengazi? Dawno, nudne, nagonka. "Ale mleko się rozlało: ta historia już raczej nie zaginie w odmętach niepamięci"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP / EPA
fot. PAP / EPA

Osiem miesięcy po napaści na konsulat oraz tajną placówkę CIA w libijskim Bengazi, pojawiły się nowe, dość wstrząsające zeznania urzędników Departamentu Stanu przed komisją Kongresu. Choć w ataku zginęło czterech Amerykanów, w tym ambasador USA, media dość oględnie relacjonują całą sprawę. Ale mleko się rozlało: ta historia już raczej nie zaginie w odmętach niepamięci.

Pamiętacie Państwo co się stało w Bengazi? Wieczorem 11 września ubiegłego roku zaatakowano konsulat USA (i budynek, gdzie mieścił się lokal CIA) w tym libijskim mieście. W wyniku napaści zginęło czterech amerykańskich obywateli a wśród nich ambasador Chris Stevens – pierwszy szef placówki zabity w czasie służby od lat 70-tych. Administracja Obamy od razu wyłożyła swoją narrację: atak był spontaniczną reakcją na antymuzułmański filmik na portalu YouTube. Gdy szybko okazało się, że był to zorganizowany atak terrorystów powiązanych z al-Kaidą, Biały Dom tłumaczył się, że nie mógł przesądzać o ataku terrorystycznym, bo za mało było danych wywiadowczych na ten temat.

Wersja Białego Domu otrzymała dość poważny cios podczas środowych zeznań przed komisją Izby Reprezentantów. Zeznawał Gregory Hicks – zastępca szefa placówki USA w Libii (jego bezpośrednim szefem był zabity ambasador Chris Stevens) oraz dwóch innych wysokich rangą urzędników Departamentu Stanu, którzy postanowili więcej nie milczeć o tym, co wiedzą. Cała trójka zeznała – pod groźbą kary za krzywoprzysięstwo – że od samego początku nie ulegało wątpliwości, że atak na ambasadę to dzieło terrorystów. Według Hicksa, cała czołówka Departamentu Stanu wiedziała od pierwszych minut, że konsulat atakują terroryści. Jednak nie zrobiono nic, aby pomóc oblężonym i walczącym o życie w Bengazi. Urzędnik powiedział nawet o swojej rozmowie o drugiej w nocy z samą ówczesną sekretarz stanu, Hillary Clinton. Nie wysłano choćby czteroosobowego zespołu  żołnierzy wojsk specjalnych, którzy czekali bezczynnie w Trypolisie. - Byli wściekli – tłumaczył Hicks. Dlaczego nie wysłano żołnierzy aby ratować zagrożonego ambasadora? - Nie wiem dlaczego. Wszystko wskazywało, że nasz personel był zagrożony – zeznał Hicks.

Trudno nie przecenić środowych zeznań, bo w jawny sposób podważyły one wersję oficjalną rządu USA. Tuż po ataku, we wrześniu zeszłego roku – zaledwie dwa miesiące przed dniem wyborów prezydenckich - Biały Dom robił wszystko, aby nie wyglądało to na „atak terrorystyczny”. Taki wypadek osłabiał bowiem narrację Obamy, że walka z terrorem dobiega końca, bo po zabiciu Osamy bin-Ladena „al Kaida jest zdziesiątkowana”. Z kolei opowiastka o tym, że za zamach i zabicie ambasadora odpowiedzialny jest anty-muzułmańskie filmik  na portalu YouTube, zwalniała Obamę z konieczności natychmiastowej akcji wojskowej – rzecz oczywista w wypadku ataku ludzi powiązanych z al-Kaidą.

Pomimo, że temat wydawał się gorący, dziennikarska brać potraktowała go raczej letnio. Poza konserwatywną stacją Fox News Chanel (która intensywnie zajmuje się Bengazi od samego początku) i kilkoma wyjątkami (m.in. wieczornymi wiadomościami CBS News), reszta mediów wyraźnie prześliznęła się po temacie. Krótkie dwu, najwyżej trzyminutowe materiały, albo – jak w przypadku lewicowego kanału informacyjnego MSNBC – nic. Nowe informacje w sprawie Bengazi, dość miażdżące dla Białego Domu a zwłaszcza ówczesnej sekretarz stanu Hillary Clinton, nie miały szansy przebić się w medialnym maglu, przegrywając choćby z doniesieniami o trzech kobietach przetrzymywanych przez dekadę w piwnicy czy o wyroku na pewną morderczynię z Arizony.

Na mój gust wyglądało to tak, jakby duża część dziennikarzy po prostu nie chciała zaszkodzić… Hillary Clinton. Nie od dzisiaj wiadomo, że jest ona faworytem większości żurnalistów na stanowisko prezydenta, po Baracku Obamie. A informacja o manipulowaniu w sprawie Bengazi – gdzie zabito czterech obywateli amerykańskich – może mieć poważne konsekwencje dla reputacji pani Clinton. Ale tego dżina nie da się już wepchnąć z powrotem do butelki, bo zaczyna działać – typowa dla tego typu skandali – dezintegracja współuczestników. I pojawia się coraz więcej przecieków do prasy.

Oto w piątek stacja ABC News dotarła do e-maili wysyłanych przez rzeczniczkę Departamentu Stanu i zaufaną sekretarz Clinton. Wskazują one jasno na manipulowanie notatkami w taki sposób, aby zniknęły z nich twierdzenia, że za atakiem stali terroryści (choć w siedzibie amerykańskiej dyplomacji wiedziano już dzień po ataku, że za zamachem nie stały żadne spontaniczne protesty przeciw filmikowi, ale akcja „Ansar al-Sharia, powiązanej z islamskimi terrorystami”). Rzeczniczka Departamentu Stanu ostrzegała innych urzędników, że wspomnienie wcześniejszych ostrzeżeń CIA o możliwym ataku, mogłoby „zostać nadużyte przez członków Kongresu do atakowania Departamentu Stanu za zignorowanie ostrzeżeń, a dlaczego mielibyśmy chcieć podsycać te oskarżenia?” Ostatecznie tzw. talking points dla urzędników i parlamentarzystów zmieniano dwanaście razy i ostatecznie wypadły z nich jakiekolwiek nawiązania do terrorystów. Słowem wytrwała manipulacja informacjami.

Co dalej? Republikanie w Kongresie nie popuszczą: przysporzenie kłopotów prezydentowi Obamie a także spodziewanej kandydatce Hillary Clinton jawi się jako doskonała okazja do politycznego boju. Ale sprawa jest poważniejsza, bo w grę wchodzi zabójstwo czwórki Amerykanów i nie udzielenie im pomocy na czas (wymiana ognia w Bengazi trwała co najmniej kilka godzin). Co zrobić aby dokopać się do prawdy? Dziennik „Wall Street Journal” uważa, że komisja śledcza Izby Reprezentantów „jest jedynym sposobem w ramach systemu politycznego na wydobycie się z labiryntu zwanego Bengazi”. Bo tylko taka komisja – z prawem wzywania i odbierania zeznań po sankcją karną – może pokonać ostatnio dominującą „tendencję w naszej polityce do usuwania niewygodnych informacji z przestrzeni publicznej, poruszania się w rytm cyklów informacyjnych na Twitterze oraz mielenia wszystkiego w partyjną małostkowość”. Czy takie ciało powstanie? Decyzję podejmie szefostwo Izby Reprezentantów, ale wiele wskazuje, że tak. A wtedy, jednym z pierwszych wezwanych świadków będzie zapewne Hillary Clinton.

Paweł Burdzy z Chicago

Autor

Wesprzyj patriotyczne media wPolsce24.tv Wesprzyj patriotyczne media wPolsce24.tv Wesprzyj patriotyczne media wPolsce24.tv

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych