W rozgrywce z Jarosławem Gowinem Donald Tusk powiedział "szach". Ale do "mata" jeszcze bardzo daleko

fot. PAP/ Radek Pietruszka
fot. PAP/ Radek Pietruszka

Donald Tusk i Jarosław Gowin – w swojej długiej, przypominającej partię szachów, rozgrywce przeszli do kolejnego etapu. Premier wykonał ruch, który choć nie przesądza jeszcze o zwycięstwie żadnego z graczy - zmusza do odsłonięcia figur. Robi się więc ciekawie.

Grający czarnymi Donald Tusk uznał, że dość ma wybryków ministra, który burzy jego wizerunek silnego, nieugiętego wodza, o niepodważalnym autorytecie. Po prostu czara się przelała. Choć pretekst wybrał kiepski. Bo z punktu widzenia politycznej logiki - o niebo większe powody do zdecydowanych kroków miał przy okazji poprzedniego starcia, kiedy to Gowin publicznie podważył w Sejmie jego słowa.

Wypowiedź o handlu zarodkami, choćby nie wiadomo jak pochopna, to jeszcze słabsze uzasadnienie dymisji niż samobójstwo jednego z więźniów, za które z resortem rozstał się Zbigniew Ćwiąkalski. Więc może dobrze, że tym razem premier nawet specjalnie nie krył, że nie chodzi o słowa, ale o polityczne ambicje Gowina. Tak czy owak szef rządu przeszedł do ofensywy i zmusił przeciwnika do przegrupowania sił. Może nawet powiedział szach. Ale do mata jeszcze daleko.

Minister Gowin od dawna grał przeciw Tuskowi. Białymi. Bo to zazwyczaj on pierwszy wykonywał jakiś ruch. I choć jego drużyna wydawała się słabsza, trudno o czytelniejsze wyzwanie niż deklaracja, że nie wystartuje w wyborach na szefa PO – dopóty, dopóki jest w rządzie. Taki jawny szantaż musiał zagrać na ambicji Donalda Tuska, musiał sprowokować reakcję. Trzeba było tylko wybrać dogodny moment.

Dwa miesiące temu - po awanturze wokół związków partnerskich – usunięcie Gowina mogło wydawać się ryzykowne. Konserwatywni posłowie PO mieli na świeżo w pamięci konflikt o in vitro. Policzyli się. Sprzeciw wobec dymisji nieformalnego lidera mógł ich skonsolidować. I premier wolał nie ryzykować, że "z rozpędu" straci kilka cennych głosów. Nawet jeśli ryzyko było bardzo niewielkie.

Dziś jednak tamte konflikty mocno zbladły, a platformerskim konserwatystom mniej niż kiedykolwiek chce się "umierać" za Gowina. Zwłaszcza gdy konflikt z ideowego przeobraził się w personalny. Zapewne sam Gowin może na nim zyskać. Choćby tylko wizerunkowo. Oni –jedynie stracić szanse na biorące miejsca w kolejnych wyborach. Zresztą, z tego co zostało powiedziane na konferencji wynika, że tym razem szef rządu -nim pozbył się krnąbrnego ministra - osobiście lub przez współpracowników odebrał odpowiednie deklaracje lojalności od potencjalnych "gowinistów". (Jego tajemnicą pozostanie czy przy pomocy próśb, gróźb, czy obietnic). W każdym razie  - zyskał pewność, że koalicyjna większość mu się nie rozsypie. I pewnie wie co mówi. (Liczenie głosów to wszak jego specjalność od "Nocnej zmiany"...)

Tak więc Gowin robi wieżą ruch wstecz. Ale jak to w szachach, wstecz – nie oznacza pass. To tylko wstęp do innego ruchu.  Czy będzie to opuszczenie Platformy? Zbudowania nowej formacji? Jeśli tak - to jeszcze nie teraz. Odpowiednio silnych koalicjantów – brak. A inkoroporacja do PiS-u – oznaczałaby polityczne samounicestwienia. Czy eksminister zdecyduje się powalczyć o przywództwo w PO? Być może. Zapewne wyborów nie wygra - ale jego frakcja może się umocnić i na nowo określić strefy wpływów. A może skończy się tylko na dobrym miejscu na liście w eurowyborach? W każdym razie kapitał w postaci wizerunku idącego pod prąd szeryfa, który traci stanowisko za wierność swoim przekonaniom – ma zgromadzony. I niewątpliwie zechce go wykorzystać.

Ale w całej tej sprawie Donald Tusk wykonał jedno mistrzowskie posunięcie. Wybierając na następcę Gowina Marka Biernackiego – wytrącił wewnątrzpartyjnej opozycji argument o prześladowaniu konserwatystów. A zarazem awansował człowieka, który raczej gasi pożary, niż je wznieca. (Tak było, gdy Biernacki objął stanowisko ministra zwolnione po lustracyjnej dymisji Janusza Tomaszewskiego). Jest prawnikiem. Zna funkcjonowanie administracji państwowej i wymiaru sprawiedliwości od dobrej i złej strony (tę drugą poznał od podszewki pracując przy sprawie Olewnika). Znany jest też z tego, że nie boi się żmudnej pracy. Za to do budowania frakcji i politycznych rozłamów – raczej mu nie spieszno.

Jeśli więc premier zapewni swemu nowemu ministrowi odpowiednią autonomię – na tym jednym froncie będzie miał spokój.

Bardziej zastanawiające jest jakie nadzieje wiąże z nową funkcja Marek Biernacki. Może znudziło mu "bycie na aucie" i po prostu skorzystał z okazji powrotu do pierwszej ligi? Trochę go szkoda na to rozdanie. Bo decydując się objąć tekę ministra - legitymizuje słaby, coraz bardziej tracący zaufanie - rząd. A może liczy, że podobnie jak na poprzednich stanowiskach – jego osobista praca zostanie dostrzeżona i oddzielona od marnych notowań gabinetu? Albo może jednak, choćby po cichu,  zamierza wspierać polityczne inicjatywy Gowina?

Skoro postanowił wrócić do gry, pewnie już wie czy będzie grać pionami czyimi – razem z premierem, czy białymi – z Gowinem. Oby tylko nie okazało się, ze sam w tej grze stał się zbyt małym pionkiem.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych