W drugiej połowie marca w kancelarii premiera Erdoğana zabrzmiał sygnał długo wyczekiwanego telefonu. Po drugiej stronie słuchawki znajdował się Benjamin Netanjahu, który wreszcie dojrzał do tego, by powiedzieć „przepraszam” za incydent z tzw. Flotyllą Wolności. W kraju zapanowała zrozumiała euforia. Turcja odniosła bowiem wielki sukces. Udowodniła, że jest znaczącym graczem, ponieważ nawet Izrael nie jest w stanie poradzić sobie bez jej przyjaźni. Mało tego, wykazała, że jest na tyle istotna, że nawet Tel Awiw musi przystawać na jej zasady gry. Tureckie media wiwatowały zatem na cześć premiera. W stolicy kraju zawisły nawet plakaty, na których dziękowano Erdoğanowi, że pozwolił krajowi doświadczyć takiej dumy. Na tej fali euforii wszyscy zapomnieli jednak, że Ankara stawiała Tel Awiwowi trzy warunki pojednania. Oficjalne przeprosiny były zaledwie jednym z nich. Drugim, który stanowił zarazem naturalną ich konsekwencję, było wypłacenie przez Izrael odszkodowania rodzinom ofiar. Najtrudniejszy w realizacji był warunek trzeci – zniesienie blokady Strefy Gazy.
Euforia nie mogła trwać wiecznie. Media dość szybko przypomniały sobie o pozostałych kryteriach i zaczęły zadawać pytania. Wytrawny polityk, jakim bez wątpienia jest turecki premier, który przez złośliwych nazywany jest sułtanem, miał już jednak na nie gotowe odpowiedzi. Już dzień po przeprosinach, gdy komentował sprawę, powiedział, że rzeczywiste zbliżenie na linii Turcja-Izrael jest niemożliwe bez spełnienia wszystkich kryteriów. Dodał również, że Izraelczycy obiecali poprawę warunków humanitarnych na terenach zamieszkanych przez Palestyńczyków, włączając w to Strefę Gazy. Niedługo potem oznajmił, że w kwietniu zamierza osobiście odwiedzić kontrolowane przez Hamas terytorium.
Gość nie w porę?
O wizycie tureckiego premiera w Strefie Gazy mówiło się od dawna. Już we wrześniu 2011 r. Ismail Hanija, jeden z liderów Hamasu, w wywiadzie dla tureckiej agencji prasowej „Anadolu Ajansi”, wspominał, że trwają do niej przygotowania, choć nie miano pewności kiedy (i czy w ogóle) się odbędzie. Wizyta miała być wyrazem poparcia dla Palestyńczyków. Nie był to jednak jedyny powód. Ankarze bardzo zależało bowiem na pojednaniu między zwaśnionymi palestyńskimi ugrupowaniami – Hamasem i Fatahem. Ostatecznie do wizyty Recepa Tayyipa Erdoğana w Stefie Gazy nie doszło. Stało się tak prawdopodobnie na skutek sprzeciwu Egiptu, który, jak donosiły media, niechętnie odnosił się do pomysłu przekroczenia przez tureckiego premiera granicy w Rafah. Od tego momentu media w Turcji raz na jakiś czas rozpisywały się o kolejnych planach Erdoğana. Podsycaniu plotek sprzyjał konflikt Ankary z Tel Awiwem. Wszyscy zdawali sobie bowiem sprawę z tego, że podróż byłaby ogromnym policzkiem wymierzonym Izraelowi przez Turcję. Wydaje się, że doskonale rozumiał to również sam turecki premier, który od czasu do czasu osobiście podgrzewał atmosferę, opowiadając mediom o swoich planach. Tak było na przykład w listopadzie 2012 r., kiedy znów powiedział grupce dziennikarzy, że wkrótce chciałby się wybrać do Strefy Gazy.
Wizyta Recepa Tayyipa Erdoğana byłaby na rękę przede wszystkim Hamasowi. Ugrupowanie, uważane przez wiele państw za organizację terrorystyczną, mogłoby dzięki niej poprawić swoją pozycję negocjacyjną zarówno wobec Fatahu, jak i całej społeczności międzynarodowej. Wydawać by się zatem mogło, że kiedy turecki premier po pojednaniu z Izraelem ponownie ogłosił chęć wyjazdu do Strefy Gazy, przynajmniej część politycznych reprezentantów Palestyńczyków przyjmie go z otwartymi ramionami. Tym bardziej, że mądrość ludowa głosi, że tak naprawdę docenia się tylko to, na co długo się czeka. Rzeczywistość okazała się być jednak inna.
Pierwsze niesprzyjające sygnały napłynęły ze strony Fatahu. Fadi F. Elhusseini, palestyński dyplomata, powiedział tureckiej gazecie „Zaman”, że wizyta mogłaby przyczynić się do zaognienia sporu między palestyńskimi ugrupowaniami. Tego można było się jednak spodziewać. Fatah od dłuższego czasu powtarza bowiem to samo, obawiając się zbytniego umocnienia Hamasu. Turkom wydawało się jednak, że znaleźli odpowiedź na obawy przedstawicieli ugrupowania. Zasugerowali, że premier Erdoğan mógłby odwiedzić Strefę Gazy wespół z prezydentem Autonomii Palestyńskiej Mahmudem Abbasem. Turecka koncepcja nie spodobała się jednak Fatahowi. Nic dziwnego, należy bowiem przyznać, że z dyplomatycznego punktu widzenia pomysł jest – delikatnie to ujmując – raczej średnio trafiony. Sam fakt, że prezydent Autonomii Palestyńskiej odwiedzałby terytorium, nad którym przynajmniej oficjalnie sprawuje władzę, na zaproszenie polityka z obcego kraju byłby co najmniej dziwny. Turcy jednak nie zrezygnowali z lansowania swojego pomysłu. Jeszcze w drugiej połowie kwietnia turecki minister spraw zagranicznych Ahmet Davutoğlu mówił: „Jeśli Palestyńczycy się na to zgodzą, premier Erdoğan może jechać do Gazy z Abbasem”. Przynajmniej na razie Fatah pozostaje nieprzejednany. Jak zostało to już wspomniane, Turcy mogli się tego spodziewać. Z pewnością nie oczekiwali jednak, że także Hamas był daleki od optymizmu, gdy Recep Tayyip Erdoğan ponownie ogłosił swoją chęć wyjazdu do Strefy Gazy. A już na pewno nie spodziewali się, że odpowiedź będzie tak chłodna.
Rzecznik prasowy Hamasu Sami Abu Zuhri nie miał dla Ankary litości.
Egipt jest gospodarzem rozmów, które zmierzają do utrzymania palestyńskiej jedności, już pełni w nich aktywną rolę. Jeśli Turcja chciałaby być uwzględniona w procesie w tym momencie, powinna zrobić to przez Egipt
– powiedział tureckiej gazecie „Milliyet”. W odrobinę bardziej dyplomatyczny sposób dodał, że Hamas docenia to, co Turcja zrobiła dla Palestyńczyków, jednak podkreślił, że ugrupowanie nie chciałoby, aby proces pojednawczy na linii Fatah-Hamas napotkał jeszcze więcej trudności. W tej samej wypowiedzi jeszcze raz podkreślił, że to Egipt jest odpowiedzialny za negocjacje. Wypowiedź rzecznika z pewnością musiała wywołać konsternację w Ankarze. Jak bowiem wytłumaczyć, że Hamas, który dzięki wizycie Erdoğana mógłby tylko zyskać, nagle zmienił zdanie, i choć wcześniej wielokrotnie o nią zabiegał, obecnie dość otwarcie mówi, że jest mu ona nie na rękę?
Turecka samotność
Najprostsze wyjaśnienie takiego stanu rzeczy stanowiłoby zapewne stwierdzenie, że Hamas się na Turcję obraził. W Strefie Gazy z pewnością odnotowano bowiem fakt, że w pierwszych chwilach po telefonie Benjamina Netanjahu nikt nie pamiętał o blokadzie. Sami Abu Zuhri we wspomnianym wywiadzie, którego udzielił tureckiemu dziennikowi, odniósł się również do tej kwestii. Pogratulował Turcji prestiżowego zwycięstwa, wspomniał jednak, że Hamas prosił Ankarę, aby ta nie decydowała się na normalizację relacji z Tel Awiwem, dopóki blokada Strefy Gazy nie zostanie zniesiona. Choć stwierdził, że przeprosiny nie wpłynęły na relacje Hamasu i Turcji, to całą wypowiedź podsumował stwierdzeniem: „Turcja jest w końcu wolnym krajem i może robić to, na co ma ochotę”. To oczywiste stwierdzenie faktu, o dość opryskliwym charakterze, może mieć głębsze znaczenie.
Być może fochy Hamasu stanowią jedyne wyjaśnienie niechęci ugrupowania wobec wizyty Recepa Tayyipa Erdoğana. Fakt, że rzecznik prasowy ugrupowania w swojej wypowiedzi tak wyraźnie wskazał na Egipt, powoduje jednak, że należy zwrócić uwagę również na inny aspekt tej sprawy. Część ekspertów już od dawna wskazywała bowiem, że możliwości oddziaływania Ankary w regionie są ograniczone, co wynika z faktu, że Turcja nie jest krajem arabskim. To powoduje natomiast, że choć leży na obszarze Bliskiego Wschodu, w rzeczywistości jest wobec regionu do pewnego stopnia obca. Wydaje się, że teza ta jest popularna wśród części tureckich internautów. Na forum gazety „Hürriyet” można odnaleźć na przykład wypowiedź Murata, który w odpowiedzi na wiadomość o planach Erdoğan pisał: „Byłoby miło, ale Arabowie nie są zainteresowani takim wyróżnianiem Turcji. To powinno być jasne dla naszego szanownego premiera i ministra spraw zagranicznych”. Jeszcze bardziej wprost wypowiedział się o tym inny forumowicz, który pisał: „Nie ma żadnego arabskiego państwa, które jest zakochane w Turcji. Oni wszyscy chcą słyszeć, że Turcja ich popiera, ale jednocześnie chcą też trzymać się od niej z daleka”. Należy przyznać, że teza ta, o ile jest prawdziwa, a wiele na to wskazuje, może stanowić prawdziwy koszmar tureckich decydentów. Fakt, że państwa bliskowschodnie nie traktują Ankary jako równoprawnego partnera, oznaczałby bowiem, że Turcja musiałaby realizować swoją ambitną politykę zagraniczną w regionie w sposób niezwykle rozważny. Wydaje się, że doskonale rozumie to przynajmniej turecki minister spraw zagranicznych. Ahmet Davutoğlu zazwyczaj dość ostrożnie wypowiada się na temat możliwości tureckiego oddziaływania w regionie. Studził turecki hurraoptymizm nawet wtedy, gdy kolejne porewolucyjne rządy krajów arabskich mówiły, że Turcja stanowi dla nich punkt odniesienia. Pytanie jednak, czy uda mu się do swojego rozważnego myślenia przekonać również tureckiego premiera?
W teorii istnieje jeszcze jedno możliwe wyjaśnienie zaistniałego stanu rzeczy. Być może Hamas i Fatah rzeczywiście posunęły się w negocjacjach do tego stopnia, że obie strony boją się jakichkolwiek działań, które mogłyby zakłócić proces pojednawczy. W praktyce jednak jest to mało prawdopodobne. Z opinią tą zgadza się również Dominik Wach, szef działu Bliski Wschód Portalu Spraw Zagranicznych, który mówi: „Rozmowy są stale wznawiane, co chwila Hamas bądź Fatah o nich wspomina, i zapewnia, że już prawie osiągnięto porozumienie. Niemniej od lat nic się nie zmienia. Nie wierzę, że przy nowej administracji w USA i sekretarzu stanu Kerrym (jeszcze niedoświadczonym na tym stanowisku), nowym prawicowym rządzie w Izraelu, braku stabilnej sytuacji w Egipcie i zbliżających się tam wyborach, a do tego niedawnej rezygnacji Fajjada z funkcji premiera w rządzie Fatahu, uda się osiągnąć jakiekolwiek porozumienie”.
W drugiej połowie kwietnia Mahmud Abbas spotkał się w Stambule z Johnem Kerrym. Po spotkaniu amerykański sekretarz stanu zaapelował do tureckiego premiera, żeby opóźnił swoją planowaną podróż do Strefy Gazy. Stanowisko Erdoğana jest jednak niezmienne. Jeszcze przed apelem Kerry’ego zdecydował się wprawdzie na przesunięcie terminu wizyty, ale nadal twierdzi, że chce odwiedzić Gazę. Tym razem podróż miałaby się odbyć w drugiej połowie maja, po powrocie z oficjalnej wizyty w Stanach Zjednoczonych. Turecki premier nieraz już uwiódł świat arabski. Pokochały go między innymi społeczeństwa Egiptu, Libii i Tunezji, które odwiedził po ich rewolucjach. Nie należy mieć wątpliwości co do tego, że ponownie oczarowałby – jak się zdaje, i tak w nim już zakochane – społeczeństwo palestyńskie, gdyby rzeczywiście udał się do Strefy Gazy. Wciąż pozostaje jednak pytanie, czy ktoś będzie chciał go tam gościć.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/156373-palestyna-nie-chce-sultana-turecki-premier-recep-tayyip-erdogan-wybiera-sie-do-strefy-gazy
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.