Polska prasa aż krzyczy dziś z zachwytu nad Robertem Lewandowskim, który w półfinale Ligi Mistrzów wbił cztery bramki Realowi Madryt. I słusznie!
Nie każdy jednak wie, że historia Roberta Lewandowskiego stanowi doskonały materiał na scenariusz filmowy. Jest to opowieść o chłopaku, który wcześnie traci ojca i pokornie znosi niepowodzenia, aby w ciągu kilku lat stać się jednym z najlepszych snajperów świata.
Kariera polskiego napastnika od początku nie była usłana różami, ale Robert i jego matka od początku wiedzieli, co tak naprawdę liczy się dla chłopaka z podwarszawskiego Leszna. Piłka nożna była jego prawdziwą namiętnością i tak pozostaje do dziś. Ku radości samego Lewandowskiego, jak i kibiców.
I pomyśleć, że wielka wędrówka z II-ligowego Znicza Pruszków przez Lech Poznań aż do największych europejskich stadionów zaczęła się od porażki... Włodarze Legii Warszawa nie byli zainteresowani pozyskaniem Roberta. „Możesz sprzedawać Lewandowskiego, mamy Arruabarrenę”- miał powiedzieć do prezesa Znicza Mirosław Trzeciak, ówczesny dyrektor sportowy stołecznego klubu. Jeszcze nie wiedział, ile kosztowała klub ta decyzja...
Chociaż Lewandowski zabłysnął w Lechu Poznań (w jego barwach zdobył: Mistrzostwo Polski, Puchar Polski, Superpuchar Polski i koronę Króla Strzelców Ekstraklasy – przyp. red.) i reprezentacji Polski, gdy pojawił się w Dortmundzie, wszyscy zapowiadali, że nie ma szans na grę jako wysunięty napastnik. Ta rola była już przeznaczona dla Paragwajczyka Lucasa Barriosa. Natomiast pozycja ofensywnego pomocnika nie była optymalna dla byłego snajpera Lecha Poznań. Ostatecznie "Lewy" musiał zadowolić się rolą rezerwowego, ale nie na długo...
Polski napastnik starał się maksymalnie wykorzystywać niewielki wymiar czasu, jaki przeznaczał mu szkoleniowiec Borussi - Jürgen Klopp. I tak w kilku spotkaniach, grający "ogony" Lewandowski, błysnął strzeleckim kunsztem, niekiedy zmieniając losy meczu. Wyrósł na najlepszego jokera Bundesligi. W rundzie wiosennej sezonu 2010/2011 "Lewy", dzięki kontuzji Shinjiego Kagawy, przedarł się do pierwszego składu BVB i zdobywał szlify jako ofensywny pomocnik. Z nowej roli wywiązywał się zaskakująco dobrze i to również dzięki jego grze, Borussia zdobyła pierwszy - od prawie 10 lat - tytuł mistrza Niemiec, a Lewandowski z „LewanDOOFskiego” stał się „LewanGOALskim”.
Prawdziwa erupcja talentu Polaka nastąpiła jednak w sezonie 2011/2012, gdy "Lewy" wskoczył na swoją ulubioną pozycję wysuniętego napastnika. Świetnie wykorzystał czas nieobecności kontuzjowanego Lukasa Barriosa, raz po raz, imponując skutecznością i coraz lepszą techniką (zagranie piętką powoli staje się jego znakiem rozpoznawczym). Gotowy do gry Barrios nie miał już czego szukać w wyjściowej "11". Ostatecznie Polak już wyrównał rekord Jana Furtoka sprzed niemal 20 lat, strzelając 20 goli w Bundeslidze, wyprzedzając w klasyfikacji strzelców m.in. takie gwiazdy jak Lukas Podolski, Raul czy Claudio Pizarro. Swoją klasę potwierdził w szlagierowym spotkaniu z Bayernem Monachium, w którym strzelił decydującego gola... piętą. Później pogrążył Bawarczyków hat-trckiem zdobytym w finale Puchary Niemiec, wygranym przez Borussię aż 5-2. Nic dziwnego, że na byłego piłkarza Lecha Poznań zaczęły ostrzyć sobie zęby największe europejskie kluby.
Sezon 2012/2013 pokazał, że zeszłoroczna znakomita dyspozycja polskiego piłkarza nie była dziełem przypadku. Ponad 20 bramek strzelonych w lidze i znakomite występy w Champions League sprawiły, że „Lewy” na dobre zagościł w panteonie europejskich gigantów, a cztery bramki strzelone Relowi Madryt w półfinale Ligi Mistrzów były przysłowiową „kropką nad i”. Klasyfikacje strzelców i rankingi ekspertów jasno pokazują, że Lewandowski nie jest już traktowany jako kolejny „lucky boy”, który złapał swoje 5 minut w Bundeslidze, jak kilkunastu innych zawodników, którzy po jednym lub dwóch dobrych sezonach gubili formę, kończąc w europejskich średniakach.
Historia "Lewego" pokazuje, że - mimo przeciwności - Polacy mogą osiągnąć sukces za granicą. Przez niemal 20 lat byliśmy skazani na płaczliwe opowiastki polskich piłkarzy, którzy skarżyli się na postawę niemieckich trenerów, rzekomo szykanujących zawodników zza Odry. Robert Lewandowski, ale również Łukasz Piszczek i Jakub Błaszczykowski mieli pod górkę, tyle, że smutków nie topili w alkoholu, ale kroplach potu. Oni również musieli zmierzyć się z widmem "grzania ławy", a mimo to, dzięki determinacji, uporowi i pracowitości stali się prawdziwymi gwiazdami Bundesligi.
Przykład Lewandowskiego pokazuje, że „American dream” ma swój odpowiednik również na polskim podwórku. Jak mawiał klasyk: „Yes, we can!”.
A tak wyglądał czwarty celny strzał Lewandowskiego:
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/156165-lewandowski-czyli-czego-mozna-dokonac-sila-charakteru-determinacja-i-pracowitoscia-a-przeciez-zaczelo-sie-od-porazki?wersja=mobilna
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.