W związku z premierą filmu „Układ zamknięty” coraz więcej dyskutuje się o nadużyciach władzy przez polskich urzędników, w tym przez polski wymiar sprawiedliwości. Aczkolwiek skala owej dyskusji jest, moim zdaniem, wobec tak ogromnego problemu, niewystarczająca – to niebezpieczne zjawisko dotyczy każdego z nas. Slogan użyty w reklamie filmu Ryszarda Bugajskiego - „Jutro mogą przyjść po ciebie” – niestety nie jest tylko pustą frazą. „Układ” jest impulsem do dyskusji, która powinna była pojawić się w Polsce już o wiele wcześniej.
„W Polsce nie ma domniemania niewinności”
Przypadki nadużywania prawa pojawiały się w kręgach osób publicznych, które swoją pracą dotykały tematów niewygodnych dla władzy, mam tutaj na myśli przypadek dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego. Patrząc na jego historię, ale też np. Piotra Staruchowicza, bohaterów „Układu zamkniętego” czy wielu innych osób - zwykłych, nieznanych opinii publicznej - nie dziwi fakt, iż Polacy nie ufają sądom i prokuraturom. W sondażu zrealizowanym przez TNS OBOP w 2012 r. zaufanie do służb specjalnych deklarowało tylko 31 proc. Polaków, do prokuratury - 35 proc., a sądów - 39 proc. badanych. Te wyniki nie zaskakują: coraz częściej prokuratura wszczyna postępowania na podstawie niesprawdzonych oraz niepełnych oskarżeń i nie zadaje sobie trudu, żeby szczegółowo zbadać daną sprawę. Takie wcześniejsze dokładne przeanalizowanie aktu oskarżenia, zanim trafi on do sądu, nie tylko oszczędziłoby wielu oskarżonym osobom cierpień, ale także pozwoliło ograniczyć koszty związane z procesem.
W Polsce nie istnieje domniemanie niewinności, ale domniemanie winy
– podsumował swoją historię Piotr Staruchowicz w czasie niedawnej konferencji na Uniwersytecie Warszawskim poświęconej nadużyciom prawa.
Przerażający jest fakt, iż wiele osób zgodzi się z tymi słowami, również praktycy prawa. Dlaczego w państwie, które prawie 25 lat temu stało się ponownie suwerenne i demokratyczne, wciąż istnieją praktyki, które kojarzą nam się z krajami totalitarnymi zza wschodniej granicy? Ryszard Bugajski stwierdził, że polski proces, w którym nie istnieje żadna kontrola nad prokuratorem – jest on nieodwoływalnym urzędnikiem – o wiele bardziej przypomina standardy białoruskie, niż standardy demokratycznej, zachodniej Europy. A przecież obecny salon polityczny tak bardzo pragnie zbliżyć się do Zachodu i podążać jego tropem. Długie przesłuchania, bezpodstawne przedłużanie aresztu, a nawet sam sposób zatrzymania – bladym świtem, brutalne wtargnięcie antyterrorystów i, tak naprawdę, zastraszanie całej rodziny – to najbardziej wyraźne elementy łączące sprawę „Starucha”, Wojciecha Sumlińskiego, a także bohaterów najnowszego obrazu Bugajskiego.
Kontrolowana śmierć krakowskich zakładów
„Układ Zamknięty” oparty jest na prawdziwych historiach – spółki Polmozbyt Kraków, której akcjonariuszem większościowym był Witold Szybowski oraz Krakowskich Zakładów Mięsnych, w których część akcji posiadał Lech Jeziorny. Problemy przedsiębiorstw rozpoczęły się w 2003 r., za rządów SLD. Firmy z dużym potencjałem (Krakowskie Zakłady Mięsne wyceniało się na ponad 10 mln euro) szybko wzbudziły zainteresowanie administracji państwowej. W Polmozbycie kontrolę przeprowadził naczelnik Urzędu Skarbowego Kraków-Śródmieście, po czym złożył do prokuratury zawiadomienie o przestępstwie. W Prokuraturze Rejonowej Kraków Nowa Huta sprawą zajął się prokurator Andrzej Kwaśniewski. I to jest początek piekła dla krakowskich przedsiębiorców. Aresztowani zostali nie tylko właściciele spółek, ale także członkowie rad nadzorczych i zarządów.
Ministerstwo Skarbu Państwa zażądało zmiany we władzach spółki – prezesem rady nadzorczej Polmozbytu został Jerzy Jakielarz – ta sama osoba z urzędu skarbowego, która przeprowadzała kontrolę w spółce. Sam zainteresowany nie widzi jednak w tym nic niestosownego i nieetycznego, i zapewnia, że kontroli nie realizował osobiście. Warto jednak podkreślić, że pan Jakielarz był przy przeszukaniach biur zatrzymanych pracowników Polmozbytu. Naczelnik US, już jako prezes rady nadzorczej krakowskiej spółki, upierał się przy zatrzymaniu dotychczasowych władz zarządu, powołując się, iż mogłyby one mu przeszkadzać w pełnieniu nowoobranej funkcji. Co ciekawe, w późniejszym postępowaniu Sąd Okręgowy w Krakowie stwierdził, że powołanie Jakielarza do rady nadzorczej było niezgodne z prawem. Tezę tę następnie potwierdził Sąd Apelacyjny. Jednak czy ktoś upomni się o kilkadziesiąt tysięcy złotych, które trafiły do jego kieszeni podczas „bezprawnego” zasiadania w spółce?
Zarządcy przedsiębiorstw aresztowani byli jako członkowie zorganizowanej grupy przestępczej - i tak też byli traktowani: na wiele miesięcy zostali odcięci od kontaktów z rodziną, a żona jednego z nich, podczas pobytu na porodówce została określona „żoną przestępcy” przez funkcjonariuszy, którzy „odwiedzili” ją w szpitalu. Dziecko jednego z krakowskich biznesmenów przez wiele lat nie odzyskało mowy, po tym jak policjanci z hukiem wtargnęli do ich mieszkania, celując w głowę malucha. Poza współwłaścicielami spółki i jej członkami zatrzymana została także córka Szybowskiego, który podarował jej 10 proc. udziałów na 18. urodziny. Warunki pobytu w areszcie nakłoniły wielu członków spółki do przyznania się do winy – jeden z nich został dotkliwie pobity przez współwięźnia, natomiast współakcjonariuszka Polmozbytu została posadzona w celi z dzieciobójczynią – przyznanie się do winy było dla nich jedynym rozwiązaniem, żeby przeżyć to piekło. Grzegorz Nicia – dawny członek zarządu Polmozbytu i Krakmeatu, a jednocześnie prawnik, mówi że zaproponowano mu wyjście z aresztu w zamian za przyznanie się do winy – nie skorzystał jednak z propozycji i za kratkami spędził dziewięć miesięcy. Dziewięć miesięcy wyjętych z życia.
Krakowską firmę przejął, jeszcze w trakcie postępowania, nowy inwestor. Według Lecha Jeziornego, byłego członka rady nadzorczej Krakowskich Zakładów Mięsnych – człowiek zaprzyjaźniony z urzędnikami zamieszanymi w skierowanie spraw tych firm do prokuratury. Nowy prezes Polmozbytu nabył 36 proc. akcji za 600 tys. zł., a z czasem przejął kontrolę nad całą spółką.
Jednak poza zmianami w Polmozbycie, zostały też zrujnowane ludzkie losy. Jeden z oskarżonych kilkukrotnie próbował popełnić samobójstwo. Wojciech Szybowski utracił nie tylko firmę, ale też rodzinę, a ta historia dotknęła go na tyle, iż w 2012 r. zmarł. W efekcie, po rozpoznaniu sprawy przez sąd, zarzuty postawione członkom władz Polmozbytu i Krakmeatu zostały oddalone, a sąd przyznał im po 10 tys. zł. odszkodowania. Sprawę jednego z byłych oskarżonych, który upomina się o większe odszkodowanie, prowadzi żona prokuratora Kwaśniewskiego – tego samego, który zajmował się procesem o przekręty finansowe w Polmozbycie. Ponadto prokurator Kwaśniewski został awansowany. Cała sprawa krakowskiego przedsiębiorstwa toczyła się 9 lat. Ryszard Bugajski zwraca uwagę, iż słynny proces Madoffa w Stanach, oskarżonego o oszustwa finansowe na o wiele większą skalę, zamknął się w pół roku.
Czy zeznania świadka koronnego powinny być kluczowym elementem oskarżenia?
Podobny schemat działania organów sądowych można zaobserwować na przykładzie Piotra Staruchowicza oskarżonego o handel amfetaminą. Obrona „Starucha” podkreśla, iż dowody zebrane przez prokuraturę w tej sprawie są bardzo ubogie, gdyż opierają się zaledwie na zeznaniach jednej osoby - świadka koronnego. Tymczasem oskarżający nawet nie zadali sobie trudu, żeby powołać na świadków osoby, które miały bezpośrednio znaleźć się przy planowanym zakupie narkotyków. A doświadczenie polskiego wymiaru sprawiedliwości powinno szczególnie uczulać na wszczynanie postępowań na podstawie zeznań świadka koronnego. Stanisław Kielar był oskarżony o działanie w zorganizowanej grupie przestępczej - spośród kilkudziesięciu świadków przesłuchanych przez prokuraturę jedynie zeznania złożone przez świadka koronnego obciążały Kielara - na ich podstawie został on osadzony w areszcie. Po kilku latach sąd uniewinnił go od zarzucanych mu czynów. Podobny schemat przedstawia się w przypadku Krzysztofa Stańko. Świadek koronny oskarżył go o handel narkotykami, a sąd po rozpoznaniu sprawy, podczas procesu uniewinnił Stańkę.
Nadużywanie instytucji tymczasowego aresztowania
Piotr Staruchowicz przesiedział w areszcie dziewięć miesięcy, został zwolniony niedawno, po wpłaceniu 80 tys. zł. kaucji. Oskarżony podkreśla, iż skandalem jest, że osoba, która dopiero jest postawiona w stan oskarżenia, przebywa w o wiele gorszych warunkach niż osoby, które są już skazane prawomocnymi wyrokami. Warunki pobytu w areszcie i jego regulaminy są o wiele bardziej surowe niż w zakładach karnych. Jednak przedłużenie instytucji tymczasowego aresztowania, w coraz większej liczbie przypadków, staje się w Polsce formalnością. W końcu sędzia, który dostaje taki wniosek od prokuratora, potrzebowałby ogromnej ilości czasu na zapoznanie się z aktami i materiałem dowodowym, który zazwyczaj obejmuje wiele tomów. Dlatego też o wiele łatwiej i szybciej jest wydać decyzję o zastosowaniu tymczasowego aresztu – jest to decyzja bezpieczniejsza. Teoretycznie lepiej zapobiec popełnieniu przestępstwa przez oskarżonego lub mataczeniu przy śledztwie albo ucieczce.
Jednak to niestety tylko teoria, bo tymczasowe aresztowanie to też kilka miesięcy wyjętych z życia oskarżonego: oddalenie się od rodziny, utrata pracy, a także możliwe problemy ze zdrowiem. Poza tym, istnieją też przypadki takie jak w filmie Bugajskiego – gdzie ta instytucja jest zastosowana wobec osób, które w postępowaniu sądowym zostają uniewinnione od zarzucanych im czynów. Tak było w historii Czesława Kowalczyka - oskarżonego o zabójstwo, skazanego na 25 lat, później uniewinnionego - w areszcie tymczasowym przesiedział ponad 12 lat.
Niesłuszne przychylenie się do wniosku prokuratora o zastosowanie aresztu tymczasowego doprowadziło Dorotę Murgałę do śmierci. W areszcie dostała ona ataku serca, w wyniku którego zmarła i osierociła dwie córki, które walczą teraz o odszkodowanie. Dorota Murgała była oskarżona o zabójstwo, jednak uniewinniona od zarzucanych jej czynów została dopiero po śmierci.
Polska – państwo NIEpraworządne
Warto się zastanowić nad tym, jakie mamy prawo i jakie osoby odpowiadają za jego stosowanie. Polska deklaruje się jako państwo demokratyczne i praworządne. Tylko czy oglądając „Układ Zamknięty” potwierdzimy, iż Polska zasługuje na takie miano? Wielu praktyków prawa deklaruje, iż potrzebna jest zmiana systemu. Pojawiają się propozycje wprowadzenia sędziego śledczego, który gwarantowałby poszanowanie praw oskarżonego, nadzorował zebrany materiał dowodowy oraz oceniał jego wagę. Niektórzy także zwracają uwagę na ewentualną możliwość zmiany sposobu oceny dowodów w procesie.
W wyżej opisanych przypadkach, głównie jeśli chodzi o krakowskich przedsiębiorców, szczególną uwagę przykuwa fakt, iż zostali oni skazani przed wydaniem wyroku - poprzez odebranie firmy, dochodów, pracy, spokoju, zdrowia oraz rodzinnego szczęścia. I tego nie zrekompensował im wyrok uniewinniający. Nie zrekompensuje im tego nawet najwyższe odszkodowanie, a dziewięciu straconych lat żaden sąd nie jest im w stanie zwrócić.
Poza działaniem systemu w oczy razi także zachowanie ludzi stosujących prawo, którym obywatele powinni w 100 proc. ufać. Sędziowie, przynajmniej w teorii, są niezawiśli, co zagwarantowane jest w Konstytucji RP. Jednak przymiot ten nie tyczy się instytucji prokuratora – są to urzędnicy niezależni, ale nie niezawiśli. Podlegają swoim przełożonym, a górą tej hierarchii jest Prokurator Generalny, powoływany przez prezydenta, czyli w praktyce przez osobę z jakiegoś obozu politycznego.
Poza tym w Polsce można także zaobserwować niebezpieczny proceder w postaci nieformalnych nacisków polityków na pracę organów sprawiedliwości. Wszyscy pamiętamy, jak Donald Tusk zapewniał w kampanii wyborczej w 2011 r., a potem ciągle podkreślał swoje zdecydowane stanowisko, iż raz na zawsze rozprawi się z „pseudokibicami”. W takim razie czy decyzje podejmowane przez prokuratora, a także przez sędziego, który kilkakrotnie podpisywał się pod wnioskiem o przedłużenie aresztu, były całkowicie niezawisłe? Piotr Staruchowicz cały czas opowiadał się jako przeciwnik obecnego premiera i partii rządzącej, zarzucając jej wprowadzanie cenzury, a sam promował hasła, w których krytykował Donalda Tuska - tych sławnych sformułowań nie trzeba tutaj nawet przywoływać, są one powszechnie znane. Połączenie tych faktów mogło, chociaż nie powinno było, mieć wpływ na decyzję organów sprawiedliwości.
W filmie Bugajskiego widać natomiast wyraźnie prokuratora, którego działanie nakierowane jest na zniszczenie krakowskiej spółki, kosztem losów właścicieli. Tak zadecydował tam „układ” - że dobrze rozwijające się przedsiębiorstwo ma zostać przekazane w ręce kogoś innego, kogoś zaprzyjaźnionego z władzą. W „Układzie Zamkniętym” obserwujemy funkcjonariuszy dokładnie takich jak w Polsce Ludowej – brutalnych i bezwzględnych, niszczących każdego, kto stanie im na drodze do celu.
I to jest ten najsmutniejszy element układanki o problemach polskiej administracji państwowej: ludzie, którzy rozwijali swoje kariery w kraju, który był wtedy jeszcze krajem głęboko pogrążonym w komunizmie, nadal je rozwijają, w teoretycznie wolnej Polsce. Polskie struktury władzy są przesiąknięte osobami, których cele to m.in. realizowanie planów „układu”, zapewnienie dobrych posad w instytucjach swoim kolegom i brutalne niszczenie wszystkich, którzy staną im na drodze. Na to już niestety nie ma rozwiązania – nikt nie wymyślił powrotu w czasie, aby decyzja o przeprowadzeniu „grubej kreski” została ponownie przemyślana…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/155373-czy-polska-zasluguje-na-miano-panstwa-prawa-niestety-w-tej-kwestii-coraz-blizej-nam-do-wschodu-niz-do-zachodu-europy
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.