Dortmund nową stolicą Polski, a Ryczel niemieckim komentatorem, czyli dlaczego straciłem ochotę oglądać mecze Borussii

Robert Lewandowski po strzeleniu bramki dla Borussi. Fot. PAP/EPA
Robert Lewandowski po strzeleniu bramki dla Borussi. Fot. PAP/EPA

Polscy kibice piłkarscy są bardzo głodni sukcesów. Nie może to dziwić - nie dostarcza ich ani piłkarska reprezentacja, ani kluby, które w europejskich zmaganiach odpadają z rozgrywek jeszcze w rundach przedwstępnych. Od ponad dwóch lat trwa zatem wielka fascynacja Borussią Dortmund. Fascynacja kibiców, komentatorów, dziennikarzy. Mecze Borussii oglądało się przyjemnie, a gdy trójka Polaków podbijała Bundesligę i europejskie boiska - nie sposób nie było się uśmiechnąć. Uśmiechnąć z żalem, bo formy z Dortmundu Lewandowski i spółka dawno nie pokazali grając w biało-czerwonych trykotach.

Jednak po wtorkowym (kapitalnym i bardzo ciekawym) meczu, w którym niemiecki klub rzutem na taśmę strzelił dwie bramki i awansował do półfinału Ligi Mistrzów, zaczęło to przybierać rozmiary, których zwyczajnie nie da się wytrzymać.

W sportowej części internetu huczy od wtorku, a przyczyną zamieszania był komentarz Sergiusza Ryczela, komentatora sportowego stacji NC+ (o której - tyle że z innych powodów - jest ostatnio równie głośno). Dziennikarz nawet nie próbował ukryć swoich sympatii, opisując przebieg meczu:

Musimy strzelić; musimy uważać na takie straty...

- ekscytował się Ryczel.

Już po meczu - choć wypierał się słów z użytym "my" - tak tłumaczył mocne zaangażowanie we wsparcie Borussii:

BVB jest "polskim" klubem - tak jest nazywana we wszystkich mediach, na wszystkich portalach. Oczywiście chodzi o metaforę. Pokazujemy mecze Borussii z należytym pietyzmem, bo to klub bliski polskiemu kibicowi. To naturalne

- argumentował w rozmowie z serwisem 2x45.com.pl.

Sprawa z Ryczelem to tylko element szerszej tendencji, z jaką mamy do czynienia. Niemal każde spotkanie Borussii jest emitowane w Telewizji Publicznej (nawet kosztem takich hitów jak Real - Manchester), a sukcesy niemieckiego klubu przyjmowane są jako "swoje", "nasze" - i to nawet gdy Polacy w jej barwach zagrają słabsze zawody.

Nabiera to tak kuriozalnych rozmiarów jak dzisiejsza rozmowa w TVP Info, której dziennikarka dopytywała podekscytowana o pary półfinałowe Ligi Mistrzów:

Kogo wylosujemy w półfinale?

- słyszeliśmy na antenie TVP Info.

Szanowna Pani, nikogo nie wylosujemy, bo w Lidze Mistrzów - przynajmniej na razie - nie ma polskiej drużyny. Borussia nie jest żadnym polskim, ani "polskim" klubem, nie ma najmniejszego powodu do traktowania jej "z pietyzmem" i czcią.

Są wśród polskich fanów kibice Bayernu Monachium, są ci, którzy trzymają kciuki za Barcelonę lub Manchester United. Chodzi także o rzetelność, o - choćby udawany, symboliczny - obiektywizm. Teraz nie ma nawet takiego.

Najostrzej całą sprawę podsumował popularny wśród kibiców serwis Weszło.com:

Telewizja zaserwowała nam dzisiaj takie przedstawienie, że przez moment poczuliśmy się jak mieszkańcy Kampstrasse w Dortmundzie

- napisano, sugerując Ryczelowi, by poprosił o niemieckie obywatelstwo.

Oby zamieszanie wokół Ryczela i ekscytacji wokół meczów Borussii przyczyni się do powrotu przyjętych zwyczajów - gdzie "my" oznaczało narodową reprezentację lub polskie kluby reprezentujące nasz kraj w Europie. Trzy nazwiska w niemieckim zespole to trochę za mało, by przyswoić sukces Borussii jako swój.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych