Piotr Cywiński dla wPolityce.pl: Test stadionowy. Już słyszę hasło skandowane przez Wałęsę i tysiące gardeł: „Popieramy was towarzyszu Miller!”…

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP/Paweł Supernak
PAP/Paweł Supernak

„Ja” - to najczęściej padające słowo z ust najsłynniejszego elektryka świata. Właściwie nie powinien to być zaimek osobowy, tylko „wałęsowy”. Ja byłem, ja zwołałem, ja rozbiłem, ja puściłem, ja załatwiłem…, nie ma to jak samozadowolenie. „Zostawiam Solidarność, niech dogorywa”, oznajmił Wałęsa na okoliczność jej trzydziestolecia.

Co tam zagraniczne echo deprecjacji polskiego zrywu, który zmienił mapę Europy. „Nie muszem, ale chcem” - można by dorzucić za Wałęsą w oparciu o jego frazeologię. Jubileuszu Solidarności świętować nie chciał, ale do Berlina na obchody rocznicy obalenia muru, który obecnie już uchodzi w świecie za symbol upadku komunizmu, pojechał. Dostał wtedy zadanie przewrócenia kostki wielkiego domina, a że przy tym symbolicznym akcie sam się przewrócił i poturbował… - cóż, niezbadane są wyroki opatrzności.

Poza tym, historia była dla Lecha Wałęsy łaskawa. Polacy wyrozumiale odczekali do końca kadencji „polytyka” grającego w ping-ponga na Krakowskim Przedmieściu ze swym osobistym kierowcą, awansowanym na szefa gabinetu prezydenta. „Kto nie z Mieciem tego zmieciem!”, mawiano w pałacowych kuluarach. Nieco później Miecio odpowiadał z wolnej stopy za różne machloje i łapówkarstwo, ba, nawet siedział już za kratami, lecz uwolniono go po wpłaceniu przez Wałęsę kaucji 200 tys. zł. Pracował chłop, zarabiał, zbierał nagrody, to stać go było. Sąd zdążył jedynie skazać Wachowskiego za fałszywe zeznania. Ale, kto o tym dziś pamięta.

Sam były prezydent czuwa, aby pamiętano wyłącznie o nim i jego zasługach: ja byłem, ja zwołałem, ja rozbiłem… Co tam jakaś współtwórczyni Solidarności Anna Walentynowicz, zmarła tragicznie razem z postponowanym przez „jaistę” Wałęsę prezydentem Lechem Kaczyńskim w podsmoleńskim lesie. Gdyby Walentynowicz nie zatrzymała przy bramie robotników wychodzących ze stoczni po przerwaniu strajku właśnie przez niego - Wałęsę, pewnie nasza historia potoczyłaby się inaczej.

Sam elektryk-prezydent wspominał:

Miałem z nią więcej problemów, niż ze Służbą Bezpieczeństwa”…

Osobliwe to wyznanie, zważywszy wysuwane wobec niego oskarżenia o współpracę z bezpieką, zabrane przez Wałęsę i nie zwrócone akta oraz starania, aby kwestia podpisanych jego ręką zobowiązań do współpracy z SB nigdy nie została wyjaśniona.

Wałęsa był człowiekiem czynu. No, może coś prezydentowi z Matką Boską „nie wyszło”, co sam niekiedy przyznaje, ale np. wzmocnienie „lewej nogi” w młodym państwie, wyzwolonym z komunizmu, w którym prawica nie zdążyła się jeszcze ani ukształtować, ani zorganizować - to jego osobisty, pełny sukces. Dziś też wzmacnia. Właśnie, jak ogłosił, będzie z lewicą „tworzył nową epokę” na Stadionie Narodowym, gdyż - jak zauważył:

Lewica jest w Polsce. I dobrze byłoby, gdyby była dobrze ułożona. Jak mówiłem to za czasu mojej prezydentury, żeby mogła pracować w tym samym kierunku przy zachowaniu swojej odrębności, żeby nie sypała nam piasku w szprychy.

- koniec cytatu. „Nam”, to znaczy właściwie komu? Nie wiadomo, wiadomo natomiast, z kim będzie tworzył. Ze swym imiennikiem Leszkiem Millerem, też elektrykiem z zawodu, a z ideologicznego zaangażowania absolwentem Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy Komitecie Centralnym Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, komunistycznym aparatczykiem, sekretarzem tegoż komitetu, członkiem Biura Politycznego, a w wolnej Polsce byłym premierem, który stracił władzę w oparach „afery starachowickiej”, dotyczącej powiązań polityków lewicy ze światem przestępczym, oraz „afery Rywina”. Uff! Dziś Miller chce dobrze skończyć i jak na prawdziwego mężczyznę przystało, wie nawet jak to zrobić: na stadionie. Tak jak nauczył się za młodu, na masówce, niech cała Polska zobaczy ile nas do pieczenia chleba…

Dziś w Gdańsku ciekawa rozmowa z Lechem Wałęsą. Prezydent przyjął zaproszenie na czerwcowy Kongres Lewicy,

- zaćwierkał Miller radośnie na twitterze. W czerwonej fecie na biało-czerwonym stadionie chce też wziąć udział skłócony z nim od czasu do czasu Aleksander Kwaśniewski, działacz PZPR od 1977 r. do wyprowadzenia jej sztandaru w 1990 r., później prezydent RP, obecnie integrator lewicy w Europie Plus, bo ponoć ma jeszcze jakieś europejskie plany. Kto jak kto, ale Kwaśniewski zna się na public relations, jego żona Jolanta również wie, jak przydać mu (i sobie) rozgłosu:

Mój mąż do mnie mówi: ty musisz sobie zrobić zdjęcia na rozkładówkę do Playboya. Tak, jest cudny w tym! Choćby z tego względu myślę sobie: fajnego faceta wybrałam (…),

- zwierzyła się była pierwsza dama w programie Polsat Cafe. Pani Maria, małżonka Józefa Oleksego na taki pomysł nie wpadła, więc o rozgłos musi zadbać sam. Gdy usłyszał, że na stadionowej masówce ma wystąpić razem z Wałęsą, niemalże dostał szału. Nie chodziło bynajmniej tylko o to, że ten ostatni nazwał go „niskim, starym komuchem”, lecz o niezabliźnione rany z bardziej odległej przeszłości. Oleksy był tak oddanym członkiem i funkcjonariuszem PZPR, że dodatkowo wspierał tę partię w roli tajnego współpracownika wywiadu wojskowego.

Ta ostatnia działalność była notabene przedmiotem długiego procesu; ostatecznie Sąd Najwyższy uznał, że Oleksy napisał nieprawdę w oświadczeniu lustracyjnym, lecz… nie skłamał, bo miał być przy jego wypełnianiu wprowadzony w błąd. Uraz do Wałęsy żywi od chwili, gdy w 1996 r. po jedenastu miesiącach sprawowania funkcji premiera musiał zabrać swoją czapę z gabinetu Prezesa rady Ministrów. Posadę tę stracił z powodu posądzenia go przez ludzi Wałęsy o szpiegowanie dla Rosji (tzw. „sprawa Olina”).

Zamiast zdjęć małżonki na rozkładówce Playboya, rozgłosu Oleksemu mogłoby dziś przydać np. ponowne odtworzenie taśm nagranych potajemnie w 2006 r. przez Aleksandra Gudzowatego, na których były marszałek Sejmu i ekspremier oskarżał m.in. byłego prezydenta Kwaśniewskiego nieuczciwe dorobienie się majątku.

I tu chapeau bas przed „kanclerzem” Millerem, który potrafił złapać całe to towarzystwo towarzyszy za… - mniejsza za co, i zobowiązać ich do stawienia się na stadionie wraz z pociotkami, przyjaciółmi lewicy i królika. Wiadomo, niezgoda rujnuje, zgoda buduje! W końcu coś razem stworzyli, że wspomnę czasy, gdy w 1990 r. „trojka” Kwaśniewski-Miller-Oleksy powołała Socjaldemokrację Rzeczypospolitej Polskiej, a rok później organizowała koalicję wyborczą Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Do kompletu zabrakło im tylko generała-prezydenta Wojciecha Jaruzelskiego. Jak uzasadnił Oleksy:

Chodzi o wagę i znaczenie, jakie przywiązujemy do obecności trzech byłych prezydentów, każdych z nich bowiem reprezentuje co innego i ich obecność na Kongresie Lewicy jest znaczącym akcentem.

Tu Oleksy ma rację, znaczącym akcentem jest. Miller już chciał pogalopować do 90. letniego generała z zaproszeniem (a nie wystarczyło wysłać SKOTA? - dla niewidzących, opancerzony transporter kołowy, który można zobaczyć w muzeum wojskowym), lecz Jaruzelski by akurat na badaniach, więc może jutro uda się je mu wręczyć.

Czyli, pomału stadion się zapełnia, jak za starych, dobrych czasów. Już widzę oczami wyobraźni las czerwonych flag, transparenty, już słyszę uszami wyobraźni hasło skandowane przez Wałęsę i tysiące gardeł na stadionie: „Popieramy Was Towarzyszu Jaroszewicz!”, przepraszam, „Popieramy Was Towarzyszu Miller!”…

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych