O prawdzie, wojnie domowej, potopie szwedzkim i Zbigniewie Herbercie, czyli krótka refleksja na temat tekstu Adama Michnika o Żołnierzach Wyklętych

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. Blogpress
Fot. Blogpress

Jeśli więc rzeczywiście coś pozostało po komunizmie, to jedynie to, co było walką z komunizmem.

- ksiądz Józef Tischner.

KRAJOBRAZ PO DNIU ŻOŁNIERZY WYKLĘTYCH (ZAMIAST WSTĘPU)

Na początku jestem winien tej szacownej garstce, która z pewną dozą sympatii czyta moje teksty, przeprosiny. Za ten szkic. Bo on, „nie chcąc, ale musząc”, ożywia tekst, którego ożywiać być może nie warto. Mam na myśli artykuł Adama Michnika „Żołnierze wyklęci w potrzasku” (Gazeta Wyborcza 2-3 marca 2013 r., kolumna: PODZIELONA POLSKA pamięć). Duży to objętościowo materiał. Na całą stroną dwudziestą czwartą i połowę dwudziestej piątej. W całej wieloletniej już historii publicystyki Michnika, od zawsze skoncentrowanej na tematach doniosłych, to bodaj dopiero drugi artykuł poświęcony Żołnierzom Wyklętym, przy czym zostały one napisane w nieodległym od siebie czasie. Dla mnie ów tekst Michnika jest kolejnym powodem do wyrażenia słów uznania osobom, które zaangażowane były w organizację tegorocznych obchodów Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych, jak również tym, którzy tak licznie wzięli w nich udział. Wielkie brawa zatem dla wszystkich, dzięki którym skala i różnorodność form obchodów tego bardzo ważnego przecież dla naszej tożsamości wspólnotowej dnia była tak wzruszająco duża. Jak sądzę, również tekst Adama Michnika jest formą uznania dla bogactwa i rozmachu tegorocznych inicjatyw mających na celu upamiętnienie Żołnierzy Wyklętych; może trochę specyficzną formą, ale jednak. Dla wszystkich jest chyba oczywiste, że tak znacząca postać naszego życia publicznego nie zawracałaby sobie głowy podjęciem tematu obchodzącego ledwie garstkę czy choćby nawet garść fascynatów historii, i z tego powodu zupełnie nieważnego w wymiarze społecznym. No chyba, że chodziłoby np. o dzieje komunistów z Polski rodem walczących w Hiszpanii przeciwko wojskom gen. Franco czy o wspomnienie kolejnej rocznicy napisania tego czy innego listu otwartego do partii komunistycznej. To co innego. Pewne tematy, niezależnie od tego jak mało one ludzi w danym momencie dziejów obchodzą, są obiektywnie ważne i wymagają przypominania. Tak właśnie uważam. I dlatego, gdy praktycznie przez całe pierwsze dziesięciolecie po upadku rządów partii komunistycznej na temat Żołnierzy Wyklętych w przestrzeni publicznej nie mówiono w Polsce nic, jakby nie istnieli, to ja i niektórzy moi koledzy, wtedy z Ligi Republikańskiej, byliśmy pośród tej garstki, która robiła wówczas wszystko co mogła, aby przywrócić dobrą pamięć o Żołnierzach Wyklętych (uprzejmie przy tym przypominam, że termin Żołnierze Wyklęci, wymyślony przez mojego kolegę jako tytuł dla pierwszej w Polsce wystawy poświęconej zbrojnemu podziemiu antykomunistycznemu w Polsce po 1944 roku, której inauguracja naszym staraniem miała miejsce w 1993 r., zawierał w sobie krytykę władz wolnej Polski za to, że sprawa pamięci  o poległych za wolność w walce z komunistami była dla wówczas rządzących zupełnie obojętna; w tym znaczeniu termin ten, na szczęście, utracił aktualność).

Intuicja podpowiada mi, że właśnie z tego powodu – braku silniejszego rezonansu społecznego na ówczesne wysiłki podejmowane dla upamiętnienia epopei Żołnierzy Wyklętych - Adam Michnik przez cały tamten okres uznawał, że Żołnierze Wyklęci  nie są warci „zmarszczki stylu” jego publicystyki, zaś kierowana przez niego gazeta podejmowała wówczas znacznie ważniejsze, z perspektywy jej redaktorów, tematy historyczne. Na przykład żywo zainteresowała się liczbą Żydów, niedobitków z warszawskiego getta, których mnóstwo, przy okazji walki o Miasto stoczonej latem 1944 r., mieli wytłuc Powstańcy Warszawscy. Materialnym dowodem tego zainteresowania był obszerny, aż na pełne dwie strony, tekst na ten temat, pióra Michała Cichego, opublikowany na łamach Gazety Wyborczej bodaj w przeddzień pięćdziesiątej rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. Jednak czasy się zmieniają, wszystko płynie – jak niektórzy mawiają. Jaskółką wieszczącą tekst Michnika na temat Żołnierzy Wyklętych były już ubiegłoroczne obchody Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych i będąca ich ważną treścią aktywność społeczna. Społeczeństwo obywatelskie zamanifestowało wówczas po raz pierwszy potrzebę dobrej pamięci o tych, którzy w naszej świadomości zbiorowej mieli nie istnieć (ewentualnie kojarzyć się negatywnie). Wtedy też red. Blumsztajn Seweryn, w tekście, którego przesłanie zawarł w tytule „Zostawcie tych żołnierzy”, raczył wyrazić swój niesmak z powodu tych przejawów społecznej aktywności. Niestety, ludzie w kraju nad Wisłą, mimo żmudnej nad nimi pracy, nadal często pozostają stumanieni. Nie zostawili „tych żołnierzy”. Pamięć o Nich podnieśli w tym roku jeszcze wyżej. Krajobraz tego wycinka naszej pamięci wspólnotowej wygląda jakże cudownie bogaciej, niż jeszcze kilka lat temu. Bohaterowie walki zbrojnej z komunizmem, z największym w dotychczasowych dziejach zinstytucjonalizowanym wrogiem wolności, w każdym jej wymiarze, nie zostali zapomniani. Troska o odbudowę i upowszechnianie pamięci o złożonej przez nich ofierze jest dziś udziałem wielu, bardzo różnych  środowisk, a, co równie ważne, od kilku lat jest ona także udziałem niektórych ognisk władzy. Wspomnijmy w tym miejscu Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. Jego zasługi na tym polu są ogromne. Wspomnijmy także prof. Janusza Kurtykę, pomysłodawcę Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Pamiętajmy o Andrzeju Przewoźniku, który przez lata kierował pracami Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa i zawsze wspierał starania o przywrócenie epopei Żołnierzy Wyklętych dla pamięci zbiorowej. Dzieło tych osób, w obszarze dbania o pamięć o Żołnierzach Wyklętych, kontynuują: Prezydent RP Bronisław Komorowski, Łukasz Kamiński i Andrzej Krzysztof Kunert. To bardzo ważne. Kto nie rozumie jak doniosłe znaczenie w wymiarze społecznym ma kontynuacja procesu upowszechniania dobrej pamięci o Żołnierzach Wyklętych – Żołnierzach Niezłomnych przez wymienione osoby, ten, w mojej ocenie, w sprawie pamięci wspólnotowej rozumie nader niewiele. Mechanizm jest prosty: im więcej jest osób dbających o dobrą pamięć o Żołnierzach Wyklętych, im większa jest różnorodność tych osób, im więcej instytucji publicznych ma w tym procesie swój udział, tym pamięć ta będzie silniejsza, zaś głosy temu procesowi niechętne będą coraz bardziej pozbawione znaczenia. I w tej akurat sprawie nie ma nic do rzeczy, że ci, którzy ofiarę Żołnierzy Wyklętych uznają za ważną dla naszej pamięci zbiorowej, mają czasami bardzo odmienne poglądy na współczesność. Bo nie o politykę bieżącą tu chodzi, lecz o fundamenty tożsamości wspólnotowej, a także o to czy i jaką pamięć o braciach naszych poległych w obronie wolności w walce z komunistami - a tym samym także o komunizmie - przekażemy naszym następcom w sztafecie pokoleń.

Wobec siły i bogactwa tegorocznych inicjatyw upamiętniających Żołnierzy Wyklętych nie wystarczyło już słowo specjalisty od wulgarnego sposobu wyrażania, frapującej nieco, z racji jego uwarunkowań płciowych, niezgody na macierzyństwo. Głos zabrał sam Adam Michnik.

 

O OCENACH POSTAW LUDZKICH W CZASACH TRUDNYCH

Tekst „Żołnierze wyklęci w potrzasku” zaczyna się następująco:

Zazdroszczę tym, dla których wszystko jest jasne. Tym, dla których ówczesny świat dzieli się na bohaterów i zdrajców. Dla mnie nie jest to tak jasne.

Jak sądzę, przy odniesieniach do czasów brutalnego i masowego terroru państwowego, w których aparat przymusu nie służył ochronie wolności, lecz był narzędziem do niszczenia osób walczących o niepodległość kraju i  prawo człowieka do wolnego życia na ziemi, jeśli odniesienia te dotyczą postaw ludzkich w tychże czasach, podział na bohaterów i zdrajców wspólnoty poddanej terrorowi jest jednym z najważniejszych i najbardziej naturalnych. Jest to bowiem podział na tych, którzy w koszmarnym dla wolności okresie zachowali się heroicznie, dając świadectwo wierności, i na tych, którzy z różnych powodów wówczas się ześwinili. Ci pierwsi zasługują na wieczną, dobrą pamięć kolejnych pokoleń, ci drudzy co najwyżej na łaskę zapomnienia. Ale oczywiście taki podział nie jest wyczerpujący dla opisu  ludzkich postaw pod władzą nieludzką. Bo większość stara się po prostu przeżyć. I nikt rozsądny nie powinien mieć o to do niej pretensji. Co więcej, postawa przetrwaniowa jest postawą dla człowieka zwykłą, standardową. To bohaterstwo jest zachowaniem niezwykłym, niestandardowym. Jak pisał Zbigniew Herbert, często przywoływany w tekście Michnika, o czym dalej, „giną ci, którzy kochają bardziej piękne słowa niż tłuste zapachy”. I, powtarzam, między innymi dlatego zasługują  oni na dobrą pamięć kolejnych pokoleń. Zatem nie jest tak, jak zdaje się sugerować swym czytelnikom Michnik, że hołd dla Żołnierzy Wyklętych oznacza potępienie dla tych, którzy wówczas nie podjęli oporu przeciwko komunizmowi. Podobnie jak hołd dla żołnierzy Polskiego Państwa Podziemnego z czasów okupacji niemieckiej nie jest równoznaczny z potępieniem tych naszych współplemieńców, którzy stali wtedy z boku. Przy zrozumieniu dla biernych z chęci przeżycia i przy braku zgody na akceptację dla postawy aktywnego uczestniczenia w strukturach władzy nieludzkiej czy choćby jej popierania, dobra pamięć o Żołnierzach Wyklętych jest po prostu przejawem szacunku dla tych, którzy w czasach gdy triumfowało zło dali heroiczne świadectwo przywiązania do wartości wysokich, jakimi są niepodległość Ojczyzny i wolność jednostki ludzkiej.

 

ŻADNA NIERACJONALNOŚĆ. WALKA O WOLNOŚĆ I OBRONA KONIECZNA

Polska znalazła się wtedy w potrzasku. A w potrzasku naród, tak jak człowiek, zachowuje się często nieracjonalnie – i trudno go za to winić

– pisze dalej Michnik.

Warto tę myśl troszeczkę rozwinąć. Otóż ten potrzask miał konkretne oblicze – terroru komunistycznego. Dla  zrozumienia dokonanego przez Żołnierzy Wyklętych wyboru dalszej walki warto do znudzenia przypominać, że w okresie II wojny światowej Polska miała dwóch śmiertelnych wrogów: hitlerowskie Niemcy oraz partię komunistyczną z centralą w Moskwie i głównym narzędziem podboju w postaci Armii Czerwonej. Trzeba także przypominać, że  wojennej klęski Niemiec nie powinno się utożsamiać ze zwycięstwem sprawy polskiej. Wycofanie się wojsk niemieckich z ziem polskich w 1944 r. - 1945 r. nie oznaczało, niestety, triumfu celów, o które żołnierz polski bił się na frontach II wojny światowej. Niepodległość Polski i prawo jednostki do wolnego życia na ziemi były po opanowaniu terenów naszego kraju przez wypierającą Niemców na Zachód Armię Czerwoną równie dalekie od urzeczywistnienia, jak w okresie okupacji niemieckiej. Ta smutna prawda od razu nabrała wymiernego, a zarazem jakże tragicznego wymiaru praktycznego. Tylko do końca 1944 r., a więc w czasie pierwszych pięciu miesięcy od wejścia Armii Czerwonej na Lubelszczyznę, straty osobowe Okręgu AK Lublin, poniesione w wyniku działań komunistycznego aparatu przymusu, przede wszystkim NKWD, sięgnęły blisko dwudziestu tysięcy ludzi (zamordowanych, aresztowanych, wywiezionych do Związku Sowieckiego), czyli były wielokrotnie większe niż straty tegoż Okręgu odniesione w ciągu całego okresu okupacji niemieckiej. Terror komunistyczny dotyczył wszystkich terenów objętych aktywnością polskiego podziemia niepodległościowego z okresu okupacji niemieckiej. Zatem to nie żadna nieracjonalność, lecz morze zbrodni komunistycznych spowodowało, że wielu konspiratorów z okresu brunatnego terroru kontynuowało walkę, tym razem z komunistycznym zniewoleniem. Walkę, którą należy kwalifikować jako zbiorową obronę konieczną. W wymiarze ideowym była to dla Żołnierzy Wyklętych nadal walka o wolność. Natomiast w wymiarze praktycznym była to, niezmiennie od wejścia wojsk sowieckich na teren ziem polskich, samoobrona przed terrorem komunistycznym.

 

KILKA ZDAŃ O  PRAWDZIE I KONTROWERSJACH

Przed laty usłyszałem od znakomitego poety głęboką myśl: prawda tkwi w sprzeczności. Czas „żołnierzy wyklętych” to epoka wielkiej sprzeczności. Dlatego „żołnierz wyklęty” do dziś dzieli polską pamięć. „Dla jednych jest symbolem walki z władzą komunistyczną i dominacją sowiecką, dla innych przywódcą bandy rabunkowej, odpowiedzialnym za mordy na sprzeciwiających mu się osobach. Tak brzmi opinia współczesnego historyka o jednym z dowódców leśnych. Kto ma rację? Może jedni                     i drudzy?

– kontynuuje swój wywód Adam Michnik.

Nie mnie mierzyć się z głębokimi myślami poetów. Być może owym wybitnym poetą przywołanym przez Michnika był Zbigniew Herbert. Lubił on antynomie (inaczej: paradoksy), czyli sprzeczne wnioski wyprowadzone, przy zachowaniu prawidłowych reguł wnioskowania, z prawdziwych przesłanek; na przykład: kłamca mówi że kłamie (tzw. antynomia kłamcy). Jako człowiek z natury swej raczej nieskomplikowany uznaję, i mam przy tym nadzieję, że część z Was, Szanowni Czytelnicy, podziela moje zapatrywanie, że prawda w klasycznym ujęciu jest odwzorowaniem obiektywnej rzeczywistości, którą z kolei tworzą fakty. Ciekawie mówił swego czasu na ten temat ksiądz Tischner. Przypomnę, że  spopularyzował on starą, góralską teorię poznania wyróżniającą  następujące kategorie prawdy:„ świento prawda, tys prawda i gówno prawda”. Swój ważny wkład w dyskurs na temat prawdy ma także Adam Michnik. W tekście dotyczącym książki Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka na temat Lecha Wałęsy poruszył  to zagadnienie w sposób, który, jak sądzę, wart jest zapamiętania. Zatem przypominam:

Nie mówcie, demaskatorzy, że bronicie prawdy (...) To wy kłamiecie. W całej opowieści o Lechu Wałęsie, którą powtarzacie, choćby to wszystko naprawdę się wydarzyło, mimo to jest to nieprawda.

Przywołana myśl Michnika, moim zdaniem, znakomicie uświadamia celność przypomnianego przez księdza Tischnera podziału prawdy na dwie podstawowe kategorie (bo „też prawda” nie jest przeciwstawna „świętej prawdzie”, raczej ją uzupełnia). Można tylko, wspominając postać Księdza Profesora, dodać: święta prawda, Księże Profesorze, święta prawda.

Poniechajmy jednak tych akademickich rozważań na temat prawdy i wróćmy do tekstu Michnika o Żołnierzach Wyklętych. W jego ocenie „żołnierz wyklęty” do dziś dzieli polską pamięć. Michnik rozwija tę myśl przykładem niesprecyzowanego dowódcy oddziału leśnego, co to dla jednych jest bohaterem walki z komunistami, a dla drugich przywódcą bandy rabunkowej odpowiedzialnym za mordy na sprzeciwiających mu się osobach. Wartość poznawcza tego przykładu wydaje mi się zerowa. Na marginesie warto zauważyć, że tekst Michnika zawiera w przywołanym fragmencie sprzeczność logiczną (czyli sprzeczność nie mającą nic wspólnego z antynomią). Dla jednych ów dowódca ma być bohaterem, dla innych przywódcą bandy rabunkowej – tak zdaniem Michnika brzmi opinia jakiegoś historyka o jednym z dowódców oddziałów antykomunistycznego podziemia. Tymczasem, jak wynika z wcześniejszej partii tekstu Michnika (odpowiedni fragment przywołałem powyżej), wcale nie jest to opinia własna owego historyka, lecz przywołuje on przeciwstawne poglądy osób trzecich (historyk jest tych opinii jedynie relantem). Ale ta sprzeczność logiczna to oczywiście marginalny detal.

Owe zrelacjonowane przez historyka, nader krytyczne opinie o jakimś dowódcy partyzanckim mają  charakter współczesny. Są one niczym innym jak funkcją stanu świadomości, czy raczej nieświadomości zbiorowej po kilkudziesięciu latach propagandy komunistycznej i mocnym echem pierwszych dziesięciu lat po upadku rządów partii komunistycznej, w której to dekadzie byliśmy świadkami praktycznie całkowitej rezygnacji państwa polskiego z działań obliczonych na przywrócenie pamięci zbiorowej o rodzimych bohaterach walki z komunizmem. Miałem okazję pisać o tych sprzecznych sądach, kontrowersjach, na przykładzie postaci Józefa Kurasia „Ognia” (CZYTAJ WIĘCEJ: Krótka refleksja na temat kontrowersji wokół postaci Józefa Kurasia "Ognia", odpowiedniej perspektywy i patriotyzmu pejzażu). Serdecznie w tym miejscu zachęcam do lektury tego tekstu, bo on, moim zdaniem, dobrze pokazuje główne przyczyny owych kontrowersji, a przy tym można ten szkic odnieść praktycznie do każdego znaczącego dowódcy polowego antykomunistycznej partyzantki na ziemiach polskich. Tak czy inaczej, ponieważ Michnik w żaden sposób nie umożliwia identyfikacji dowódcy leśnego, o którym wspomina, pozostaje mi jedynie przypomnieć w tym miejscu kwestię dość oczywistą a mającą charakter ogólny. Żadna partyzantka nie utrzyma się w terenie choćby przez kilka tygodni bez poparcia ludności zamieszkującej obszar objęty działalnością „leśnych”. A najbardziej znane, przez postacie dowódców, oddziały polskiego podziemia antykomunistycznego prowadziły działalność, w podstawowych swoich składach osobowych,  przeważnie aż do „amnestii” 1947 r., zaś ci partyzanci, którzy wybrali wówczas dalsze trwanie w oporze walczyli często przez kolejne lata – czasami aż do początku lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Sztuka ta udała się Żołnierzom Wyklętym w warunkach zmasowanego terroru komunistycznego, pomimo zaangażowania wielkich sił reżimu w walkę z podziemiem i ciężkich represji wymierzonych w jego społeczne zaplecze, gdy za niepoinformowanie władzy ludowej o napotkaniu partyzantów groziła kara pięciu lat więzienia, za podzielenie się z „leśnymi” miską strawy czy okazjonalne przyjęcie ich pod dach groziło dziesięć lat więzienia, zaś za stałą współpracę z nimi, polegającą np. na częstym udzielaniu gościny czy informowaniu o ruchach komunistycznych grup operacyjnych, można było otrzymać dożywocie czy nawet karę śmierci. Podczas gdy za zadenuncjowanie partyzantów czekała nagroda, zwykle pieniężna, od władzy ludowej. Wypada mieć to na uwadze, czytając w tekście Michnika o kontrowersjach wokół niesprecyzowanego dowódcy polowego z tamtego okresu oraz o tym, że Żołnierze Wyklęci dzielą naszą pamięć zbiorową. Pamiętajmy przy tym, że nasi dziadowie w zdecydowanej większości traktowali komunistów wrogo, zaś „leśnych” uznawali za walczących w słusznej sprawie. Weźmy na przykład  wspomnianego wcześniej Józefa Kurasia „Ognia”, o którym Michnik w swym tekście pisze, że to „partyzant czczony przez jednych i znienawidzony przez innych” (czyli kontrowersyjny). Przypomnijmy co na temat stosunku miejscowej ludności do partyzantki „Ognia” można wyczytać w oryginalnych, w większości ściśle tajnych meldunkach wytworzonych przez oficjalne władze w okresie walki „Ognia”, a także we wspomnieniach komunistów znających realia Podhala z tamtego okresu:

Chłopi znów po wsiach pomagają mu („Ogniowi” przyp. GW) przechowując go i jego ludzi. Są takie wsie, gdzie formalnie żadna władza wcale nie ma dostępu, dlatego organizacja PPR w terenie się wcale nie rozwija a cały Komitet Powiatowy PPR w Nowym Targu pracuje pod strachem.

Sprzyjającymi warunkami działania bandy „Ognia” jest przychylne ustosunkowanie się ludności cywilnej do ww. oraz dogodny teren w jakim ona przebywa.

Czas na krótkie, ale jakże wymowne świadectwo wspomnieniowe. Pozostawił je po sobie człowiek, który bez wątpienia wiedział o czym pisze. Jan Półchłopek (od 1947 r. Janusz Korczyński), bo o nim mowa, w czasach walki prowadzonej przez „Ognia” był pierwszym sekretarzem komitetu powiatowego PPR w Nowym Targu. W swoich wspomnieniach z okresu wyrąbywania przez partię komunistyczną drogi do władzy w żywym ciele społeczeństwa polskiego Półchłopek zawarł taką oto refleksję:

Najgroźniejsze było to, że banda „Ognia” miała oparcie w tamtejszym społeczeństwie.

Ano miała. Podobnie było na innych terenach aktywności podziemia antykomunistycznego. I jak Żołnierze Wyklęci cieszyli się szerokim poparciem ludności, tak komuniści byli go pozbawieni.

 

O DWÓCH WIZJACH POLSKI, WOJNIE DOMOWEJ I POTOPIE SZWEDZKIM

Towarzysze doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że ich tyrania jest w Polsce możliwa tylko dzięki sile Armii Czerwonej. To ona i tylko ona była nośnikiem i gwarantem dla rządów partii komunistycznej na ziemiach polskich. To za jej przyczyną zapanował w naszym kraju, i trwał z górą czterdzieści lat, system będący materializacją ideologii, która zanegowała cały pozytywny dorobek cywilizacji zachodniej wyrosłej na fundamencie chrześcijaństwa.

Adam Michnik widzi to jednak nieco inaczej. W najważniejszym dla mnie fragmencie swego tekstu napisał na temat tamtej walki w sposób następujący:

Dla jednych była to obrona Polski przed sowiecką opresją; dla drugich – obrona reform przed reakcyjnymi obrońcami „okopów Świętej Trójcy.

Przyznaję, że trudno mi było czytać ów fragment tekstu Michnika ze spokojem. Ale potem pomyślałem, że trzeba przyjąć, że przytoczone powyżej zdanie jego autorstwa jest prawdziwe. Daję wiarę, bo na szczęście nie mam takiej wiedzy, a jest prawdopodobne, że Michnik  odwołuje się do swych wspomnień z okresu dorastania, że były w Polsce domy, w których krwawe żniwo potężnej machiny terroru komunistycznego tak właśnie postrzegano - jako obronę reform wprowadzanych przez partię komunistyczną (pamiętajmy, bo wypada, że komuniści w obronie swych reform pozbawili życia kilkadziesiąt tysięcy ludzi zaangażowanych w walkę o niepodległość Polski i prawo człowieka do wolnego życia na ziemi a ponad dwieście tysięcy naszych rodaków zapędzili do więzień). Tyle że nie warto chyba aż tak nikczemnych osądów rzeczywistości przywoływać na potrzeby stworzenia wrażenia, że oto po 1944 roku starły się ze sobą dwie równoprawne, choć radykalnie odmienne wizje Polski. A wywołanie takiego właśnie wrażenia u czytelników wydaje się być jednym z  głównych celów tekstu Michnika.

Temu też celowi, jak sądzę, służy dokonane przez Michnika zestawienie dwóch cytatów. Pierwszym z nich jest fragment jakiegoś paszkwilu z prasy komunistycznej. Jednego  z setek  tysięcy, jakie przyniosły wówczas ze sobą łamy oficjalnych gazet. To komunistyczny standard z tamtego okresu: mordują i grabią Polaków, idą ręka w ręką z banderowcami a nawet z hitlerowcami z Wehrwolfu itd. Ten fragment artykułu z jakiejś gadzinówki komunistycznej z drugiej połowy lat czterdziestych ubiegłego stulecia Michnik zestawia z fragmentami ulotki z marca 1946 roku autorstwa dowódcy 5 Brygady Wileńskiej AK mjra Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”, adresowanej do rodaków, w tym żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego, w której znalazły się znane słowa: „nie jesteśmy żadną bandą, jak nas nazywają zdrajcy i wyrodni synowie naszej ojczyzny. My jesteśmy z miast i wiosek polskich.” Na marginesie wspomnę, że Michnik, z właściwą dla osoby niezbyt dobrze znającej temat słabą precyzją, błędnie kwalifikuje przywoływany przez siebie fragment ulotki „Łupaszki” jako artykuł z prasy podziemnej. Nie to jest jednak istotne, ważne jest, że zestawienie wspomnianych tekstów – propagandowego artykułu z gadzinówki komunistycznej i odezwy dowódcy 5 Brygady Wileńskiej AK – służy Michnikowi do takiej oto konkluzji:

Taki był wtedy język wojny polsko – polskiej, która odczłowiecza i dehumanizuje.

Swą myśl o wojnie domowej, o wojnie polsko – polskiej, Michnik wzmacnia cytatem z eseju Pawła Jasienicy „Rozważania o wojnie domowej”. Tyle że esej ten jest poświęcony powstaniu w Wandei, gdzie rzeczywiście miała miejsce wojna domowa.

A jak teza o wojnie domowej w Polsce po 1944 r. ma się do faktów? Dokładnie tak, jak ostatnia kategoria prawdy, z upowszechnionej przez ks. Tischnera starej góralskiej teorii poznania, ma się do świętej prawdy. Nie ma wątpliwości, że rządy komunistyczne w Polsce były możliwe wyłącznie dzięki potędze Armii Czerwonej, a zatem czynnikowi zewnętrznemu. Gdyby nie Armia Czerwona, podziemie niepodległościowe obroniłoby Polskę przed komunistami bardzo szybko i skutecznie. Tę zależność – pomiędzy zdobyciem i utrzymaniem się przy władzy (a zapewne także przy życiu), a obecnością Armii Czerwonej na ziemiach polskich - komuniści rozpoznawali bardzo dobrze. Bolesław Bierut, występując 9 października 1944 r. na posiedzeniu KC PPR, powiedział:

Tow. Stalin ostrzegał nas, że w tej chwili mamy bardzo dogodną sytuację w związku z obecnością Armii Czerwonej na naszych ziemiach. „Wy macie teraz taką siłę, że jeśli powiecie 2 razy 2 jest 16, to wasi przeciwnicy potwierdzą to” – powiedział tow. Stalin. Ale nie zawsze tak będzie. Wtedy was odsuną, wystrzelają jak kuropatwy (...).

Kłopotów z rozpoznaniem rzeczywistości nie miał również Władysław Gomułka, sekretarz KC PPR, kiedy podczas posiedzenia kierownictwa partii, mającego miejsce w dniach 20-21 maja 1945r., stwierdził:

Nie jesteśmy w stanie walki z reakcją (czyli z  polskim podziemiem niepodległościowym i popierającym je w znakomitej większości społeczeństwem polskim– przyp. GW) przeprowadzać bez Armii Czerwonej. (...) Niesłusznym byłoby żądanie wycofania wojsk. Nie mielibyśmy swoich sił, aby postawić na ich miejscu.

Oddajmy głos historykowi Andrzejowi Chmielarzowi:

Likwidację podziemia niepodległościowego w latach 1944 – 1947 próbuje się nazywać ostatnio wojną domową, zapominając, że nie można mówić o wojnie domowej, gdy wyzwolenie jest faktyczną nową okupacją. Nie można tym terminem określić braku zgody na wprowadzone przemocą rządy komunistów w państwie, które nie posiadało żadnej suwerenności. Państwie, którego charakter nie tak znowu bardzo różnił się od dominium. Jego granic strzegły wojska pograniczne NKWD, władze – tj. PKWN, a następnie Rząd Tymczasowy – ochraniał batalion NKWD, a osobistą ochronę Bieruta również stanowili funkcjonariusze NKWD. (...)Wojny domowej w Polsce nie było. Mieliśmy natomiast brutalną pacyfikację społeczeństwa polskiego, połączoną z krwawą rozprawą z podziemiem niepodległościowym, którą w latach 1944- 1945 dokonano głównie siłami obcych wojsk.

I jeszcze jedna uwaga na temat wojny domowej. Otóż w początkowym okresie „potopu szwedzkiego” po stronie najeźdźców walczyło więcej Polaków niż liczyło wojsko wierne polskiemu królowi. W najbardziej znanym i symbolicznym epizodzie tej wojny, jakim była obrona Jasnej Góry, ta dysproporcja była szczególnie niekorzystna – oczywiście dla broniących tego świętego dla naszej tożsamości wspólnotowej miejsca. Ale czy w związku z tym przychodzi komuś do głowy, aby tamte zmagania uznawać za wojnę domową, za wojnę polsko –polską? Może warto przywoływać to sięgające do XVII wieku porównanie, ilekroć zetkniecie się, Szanowni Czytelnicy, z tezą, że powstanie antykomunistyczne po 1944 roku to odsłona wojny polsko -polskiej.

 

ANTYSEMITYZM?

Jednym z wyróżników podziemia antykomunistycznego jest dla Michnika antysemityzm. Podaje on na to dwa przykłady. Pierwszym są notatki z dziennika Edwarda Taraszkiewicza „Żelaznego” dotyczące akcji na miejscowość Parczew (powiat włodawski), jaką oddział dowodzony przez jego brata, Leona Taraszkiewicza” Jastrzębia”, wykonał w lutym 1946 r. Ponieważ owe notatki partyzanta jak i samo uderzenie oddziału „Jastrzębia” na Parczew często służą jako koronny dowód na antysemityzm podziemia antykomunistycznego, należy poświęcić temu zdarzeniu kilka zdań.

Warto w tym miejscu przywołać fragment treści dokumentu z 10 września 1945 r. zatytułowanego Stanowisko Starostwa (Powiatowego – przyp. GW) we Włodawie na rozporządzenie wojewody lubelskiego w kwestii powojennego antagonizmu polsko – żydowskiego, w którym Starosta Powiatowy, pisząc do Wydziału Społeczno – Politycznego Urzędu Wojewódzkiego w Lublinie, informował:

W związku z powołanym wyżej zarządzeniem, które w odpisie otrzymałem przy piśmie z dnia 4 bm. SP.II/1266/45, donoszę, że aktów zorganizowanej akcji antysemickiej nie było dotąd na terenie powiatu (włodawskiego – przyp. GW). Spostrzega się jednak w społeczeństwie szeroką niechęć do żydów, a źródło takiego nastawienia wypływa stąd, że żydzi w pierwszych miesiącach niepodległości byli zbyt agresywni do pozostałej ludności, nie potrafią z nią współżyć, a już jeżeli chodzi o pozostających na stanowisku w Milicji, czy  w Urzędzie Bezpieczeństwa, to stosunek ich do innej nacji był wręcz wrogi. Na terenie miasta (Włodawa – przyp. GW) przed kilku miesiącami zginęło 2-ch aryjczyków z rąk milicjanta żyda, a fakty takie nie wytwarzają harmonijnego współżycia w duchu demokratycznym (…).

W ocenie Grzegorza Makusa, najlepszego w Polsce znawcy historii oddziału „Jastrzębia” – „Żelaznego”, dokumenty i relacje dotyczące przebiegu akcji na Parczew, w tym wytworzone przez agendy władzy komunistycznej, nie pozostawiają wątpliwości, że celem ataku partyzantów były struktury komunistycznego aparatu represji. Potwierdza to również odebrana przez tego historyka latem 2008 roku relacja żołnierza oddziału „Jastrzębia”, biorącego udział w tej akcji, Ryszarda Jakubowskiego „Kruka”, który tak opisał zasadnicze motywy podjęcia decyzji o uderzeniu na Parczew:

Parczew był obsadzony przez milicję żydowską. Jarmarki odbywały się w każdy wtorek w Parczewie i kto chciał sobie coś kupić, jakieś produkty rolnicze, czy świnię, to do Parczewa jechał, bo nie było żadnego zaopatrzenia i chaos cały czas wszędzie panował. Ludzie zaczęli przychodzić i  mówić, że AK-owców lub sympatyków AK-owców łapią tam Żydzi, biorą na przesłuchania i leją. Żydzi ci wywodzili się z tego terenu, więc znali poszczególnych gospodarzy. „Jastrząb” zatrzymał któregoś z PPR-owców z Pieszowoli i przez niego przekazał do resortu parczewskiego list: „nie czepiajcie się ludzi, nie maltretujcie gospodarzy, którzy przyjeżdżają zaopatrzyć się w Parczewie, bo jeżeli będziecie przetrzymywali, śledztwa prowadzili, bili, to rozliczymy się inaczej”. Oni na odwrocie tego listu odpisali „Jastrzębiowi”, że będą nadal aresztować ludzi, nawet teraz kilku mają, i jak jest taki mocny, to niech przyjdzie i sam sobie ich weźmie. W końcu doszło do tego, że parczewscy milicjanci i ubecy zamordowali jednego z członków placówki WiN  z Wołoskowoli, i to spowodowało, że „Jastrząb” ruszył na Parczew.

Ruszył skutecznie. Miasteczko zostało opanowane przez partyzantów. Wykonano wówczas wyroki na trzech funkcjonariuszach komunistycznego aparatu represji. To że byli oni Żydami nie miało żadnego znaczenia. Poza nimi nikomu z żydowskich mieszkańców Parczewa, a było ich wtedy kilkuset, włos z głowy nie spadł. Ponadto partyzanci dokonali rekwizycji w miejscowej spółdzielni i kilku sklepach, których właściciele, według wskazań miejscowych Polaków, sprzyjali władzy komunistycznej.

Ale o tych „niuansach” wydarzeń w Parczewie czytelnik z tekstu Michnika się nie dowie. Przeczyta jedynie niepełny fragment zapisków „Żelaznego” dotyczący akcji na Parczew (istotne elementy, które nie znalazły się w tekście Michnika zostały poniżej wytłuszczone):

Proponowaliśmy „Orlisowi” uderzenie na miasto Parczew i rozgromienie zamieszkałych tam Żydów w ilości około 500 osób, którzy złapali w swoje ręce całkowity handel nie dając życia innym drobnym kupcom i handlarzom polskim. Milicja i UB składało się tam z około 25 ludzi, których w nocy można było łatwo zaszachować przy pomocy 2-3 erkaemów. Przy okazji tej można się było dobrze podreperować na żydowskich sklepach, a przeważnie na obuwiu, które nam było bardzo potrzebne, gdyż staliśmy pod tym względem źle.(…) Parczew był miastem dość dużym, a Żydkowie też posiadali broń, i to prawie że każdy.

Jako inny przykład antysemickiego oblicza Żołnierzy Wyklętych Michnik przywołuje postać Józefa Kurasia „Ognia”. Cytuje fragmenty ulotki „Ogniowców” z 1946 r., której autor (być może sam „Ogień”- przyp. GW) pisze źle o Żydach „sprowadzanych ze wschodu” (przy czym Michnik pomija zdanie ostatnie tekstu ulotki: „Niech nam zwrócą tych Polaków, których wywieźli w latach 1939-1941”). Dalej Michnik twierdzi, że „„Ogień”, prowadząc negocjacje z lokalnym Urzędem Bezpieczeństwa, domagał się „usunięcia Żydów z Nowego Targu w jak najkrótszym czasie, w przeciwnym razie będzie ich tępił bezlitośnie.” Otóż, jedynym źródłem informującym o rzekomym takim stanowisku „Ognia” jest oficer UB, z którym „Ogień” rozmawiał raz jeden na temat warunków ewentualnego złożenia broni. Źródło to, mówiąc delikatnie, ma dla mnie bardzo niską wiarygodność. Zaś fakty są takie, że na terenie objętym działalnością oddziałów „Ognia” przebywały wówczas setki Żydów. Mieszkali oni również w Nowym Targu, miasteczku leżącym u podnóża masywu Turbacza, czyli matecznika „Ognia”. Nowy Targ oraz inne okoliczne miejscowości, w których przebywali Żydzi, nie jeden raz były miejscem zbrojnych wystąpień partyzantów „Ognia”. Nigdy jednak nie doszło tam z polecenia „Ognia” do akcji, której celem, z powodu pochodzenia, byłby Żyd. Natomiast bez względu na pochodzenie ginęli z rozkazu „Ognia” funkcjonariusze UB, konfidenci, szczególnie szkodliwi lokalni aktywiści komunistyczni i złodzieje. Co więcej, znana jest sprawa lokalnego dowódcy oddziału podziemia, który już po zakończeniu działalności partyzanckiej (ujawnił się w 1945 r. – przyp. GW) dopuścił się zabójstwa dwóch żydowskich kupców. Za ten czyn, popełniony na tle rabunkowym, otrzymał on od „Ognia” wyrok śmierci, i wyrok ten został przez  podkomendnych „Ognia” wykonany. Jego wspólnicy w tej zbrodni, w obawie przed partyzantami „Ognia”, uciekli z terenu Podhala. Nawet po śmierci „Ognia” bali się tam wrócić. Ich lęk był uzasadniony - oni również zostali przez „Ognia” skazani na karę śmierci, a następca „Ognia”, „Mściciel”, uznawał te wyroki za obowiązujące. To raczej nietypowe zachowanie - mam na myśli działania podjęte przez „Ognia” dla ukarania zabójców dwóch  kupców żydowskich - jak na człowieka chcącego bezlitośnie tępić okolicznych Żydów. „Nie było wypadku, żeby Żyd za samo pochodzenie został zlikwidowany” - powiedział wiele lat po wojnie Bogusław Szokalski „Herkules”, adiutant „Ognia”. Według mnie mówił świętą prawdę.

 

SPYTAJ SWEGO BRATA, ON CI PRAWDĘ POWIE

Wątek antysemityzmu podziemia antykomunistycznego jest w tekście Michnika kluczem  do bram poezji. Wybór wierszy w tekście Michnika otwierają owoce pracy twórczej Mieczysława Jastruna, w ocenie Michnika „polskiego inteligenta orientacji liberalno-lewicowej, dla którego język antysemityzmu musiał wzbudzać pogardę i lęk”.  A ponieważ, jak twierdzi Michnik, „żołnierz wyklęty” przemawiał językiem hitlerowskiej propagandy”, to Jastrun pisał wtedy, tak jak pisał. Na przykład:

Skrytobójcy, gachy, szabrownicy,

pośród czołgów wyrośli i armat,

tuczą ich dolary zza granicy!

Dzisiaj życia, jutro śmierci kamrat:

Twarz bez rysów, czoło bez nazwiska,

spójrz mu w oczy i przeraź się z bliska.

Po przypomnieniu powyższego fragmentu z urobku twórczego Jastruna Mieczysława, Michnik stawia pytanie:

Czy tacy właśnie byli „żołnierze wyklęci”?

Cóż, proces poznawczy wymaga stawiania pytań i prób sformułowania na nie odpowiedzi. To prawidło dotyczy również historii Żołnierzy Wyklętych. Treść pytań, także retorycznych, bywa różna, w zależności od wiedzy czy poziomu wrażliwości pytającego. Bardzo często pytania dużo mówią o samym pytającym. Moim zdaniem, tak właśnie jest z pytaniem postawionym przez Michnika. Nie wiem czy godzi się pozostawić go z taką rozterką. Może, parafrazując tekst zespołu Dezerter: „spytaj milicjanta, on ci prawdę powie”, należy posunąć Michnikowi następujące rozwiązanie: spytaj swego brata, on ci prawdę powie (przepraszam za formę per „ty”).

Tak czy inaczej, jedną z odpowiedzi na pytanie sformułowane przez Michnika może być fragment listu Edwarda Taraszkiewicza „Żelaznego” z 1951 roku do siostry. Tego samego „Żelaznego”, którego fragmenty zapisków na temat akcji na Parczew, wzmocnione wątkiem dotyczącym „Ognia”, posłużyły Michnikowi do sformułowania tezy, że „żołnierz wyklęty” przemawiał językiem hitlerowskiej propagandy” a także do usprawiedliwiania niegodziwych słów kilku wierszy Jastruna. Wzmiankowany fragment listu zawiera niejako posumowanie sześcioletniego prawie okresu walki „Żelaznego” z reżimem komunistycznym. Gdy jego autor kreślił te słowa, zostało mu jeszcze tylko kilka miesięcy życia (zginął w walce z komunistyczną obławą 6 października 1951 r.):

Gdy przypomnę sobie tylu kolegów i naszych najlepszych ludzi, którzy nam pomagali i których kości popróchniały, mimowolnie mnie dławi, a dla przykładu przytoczę niektóre fakty i szczegóły. W roku 1946 grupa nasza liczyła 48 ludzi, dziś  z nich zostałem tylko sam jeden, wszyscy niemal złożyli swe młode życie na szali Ojczyzny. Wszystkie grupy, które operowały w tym czasie na terenie Lubelszczyzny spotkał taki sam los i koniec. Ci, co zostali, to tylko jednostki, które tylko cudem Bożym żyją i dalej niosą sztandary swoich rozbitych oddziałów. (…). Jakiego trzeba hartu ducha i sił, aby ludzie tacy jak my mogli w tak okropnych warunkach pracować, a praca, którą wykonaliśmy to praca bezcenna, która obecnie nie ma znaczenia, lecz z chwilą wybuchu będzie na pewno miała znaczenie bardzo duże. Czy to jest praca dla swoich własnych korzyści? Na pewno nie! (…). O ile żyję do tej pory, przypisuję to łasce najwyższego Boga (…) zawsze gorąco Boga proszę w codziennym różańcu, by mi dał siłę wytrwać w tej ciężkiej pracy i trudach, który dźwigam na swych barkach. Widocznie Bóg dobry iskierkę łaski ma dla mnie, bo naprawdę przez tyle lat walki ręce moje nie splamiły się niczym brudnym czy czyjąś krzywdą.

 

„ANI NAM WITAĆ SIĘ ANI ŻEGNAĆ”

Jak już wspomniałem, w tekście Michnika aż gęsto od poezji. Z niegodziwymi słowami  kilku wierszy Jastruna Mieczysława sąsiadują piękne frazy wiersza Zbigniewa Herberta „Wilki”. Przywołując postać Herberta, Michnik stawia tezę, że poeta ten w sprawie Żołnierzy Wyklętych spierał się z samym sobą, był targany wewnętrznymi sprzecznościami. Otóż, nie był. Dla Zbigniew Herberta opór stawiany przez Żołnierzy Wyklętych zasługiwał na najwyższy szacunek, jako esencjalny wręcz przykład heroicznego wyboru w obronie wartości. Wiem, że tak było, bo miałem zaszczyt z Nim o tym długo rozmawiać. Zresztą Zbigniew Herbert swoje jednoznaczne zdanie w tej sprawie wyraził publicznie. W jednym z wywiadów, zatytułowanym „Pojedynki Pana Cogito”, udzielonym w październiku 1994 r.  „Tygodnikowi Solidarność”, powiedział:

Jeśli ktoś rzeczywiście walczył o tę niepodległość – to była Armia Krajowa (…). A także polskie oddziały walczące w lasach już po „wyzwoleniu".

A jeszcze ci, co ginęli w lochach i kazamatach bezpieki.

Dlaczego zatem Michnik usiłuje przekonać swych czytelników, że Herbert w tej sprawie miotał się w sprzeczności? Jak się zdaje, Michnik, ilekroć pisze na temat Herberta, powinien być wyjątkowo precyzyjny, choćby z powodu kilku bardzo krytycznych wypowiedzi Poety na temat uczciwości intelektualnej Michnika. Co ciekawe, w wywiadzie, którego fragment przywołałem, Herbert odniósł się także do osoby Michnika. Poeta mówił wtedy następująco:

Z Michnikiem bardzo się przyjaźniłem. Teraz jest to dla mnie zamknięta historia. Dlaczego nasza przyjaźń się skończyła? Otóż, przestałem rozumieć meandry jego myślenia, wierzyłem w jego intelekt, a także w zwykłą uczciwość – zawiodłem się.(…) Smutna historia wyjątkowo uzdolnionego, pełnego talentu chłopca, który doszedł do lat, kiedy to ludzie natarczywie pytają: „Co on właściwie zrobił z całą swoją heroiczną młodością?”. A on stacza się po równi pochyłej, w gorączkowy aktywizm. Cynizm godny admiratora Księcia i najpospolitszy nihilizm.

Nie wiem czy taka ocena jest sprawiedliwa. Natomiast wiem, że gdy czytałem tekst Michnika o Żołnierzach Wyklętych, kilkakrotnie przyszła mi na myśl wypowiedź poetycka Herberta, będąca przedostatnią frazą znakomitego wiersza „Tren Fortynbrasa”:

ani nam witać się ani żegnać żyjemy na archipelagach

Tak chyba właśnie jest. I to nie tylko z tego powodu, że Adam Michnik i  ludzie myślący jak on piszą: „żołnierze wyklęci”, zaś osoby myślący podobnie jak autor niniejszego szkicu używają w tym wyrażeniu wielkich liter.

Grzegorz Wąsowski

PS (i) „giną ci którzy kochają bardziej piękne słowa niż tłuste zapachy” – fraza wiersza Zbigniewa Herberta „Substancja”, (ii)  „zmarszczka stylu” - zapożyczenie z wiersza Zbigniewa Herberta „Przemiany Liwiusza”,         (iii) „Nie mówcie, demaskatorzy, że bronicie prawdy (...)” – fragment tekstu Adama Michnika „Zła przeszłość i psy gończe, czyli odpieprzcie się od Wałęsy”, Gazeta Wyborcza , 5-6.07.2008 r., (iv) wypowiedź Andrzeja  Chmielarza na temat wojny domowej w Polsce po 1944 r. pochodzi z tekstu „ Działania 64 dywizji Wojsk Wewnętrznych NKWD przeciwko polskiemu podziemiu”, w: Wojna domowa czy nowa okupacja? Polska po roku 1944, Wrocław 1998, s. 73., (v) myśl na temat „potopu szwedzkiego” zapożyczyłem od Kazimierza Krajewskiego (vi) przywołane w tekście wypowiedzi Zbigniewa Herbera pochodzą z wywiadu jakiego Poeta udzielił Annie Poppek i Andrzejowi Gelbergowi, w: Herbert nieznany. Rozmowy, Warszawa 2008, (vii) wiersz Zbigniewa Herberta „Tren Fortynbrasa” pochodzi z tomu „Studium przedmiotu”, opublikowanego po raz pierwszy w 1961 r.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych