Po co Kościół ma się reformować? „Papież Franciszek intryguje”

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. PAP/EPA
Fot. PAP/EPA

Papież Franciszek w pierwszych tygodniach pontyfikatu zaskakuje, szokuje, daje nadzieję, niektórych przestrasza. Wydaje mi się, że ta recepcja nowego następcy świętego Piotra przypomina recepcję z początków pontyfikatu Jana XXIII. Także tamten papież zaskakiwał (gdy przełamywał tradycyjną kościelną sztampę w komunikowaniu się ze światem, np. z dziennikarzami), szokował (gdy próbował się porozumieć ze wszystkimi, także z marksistami), dawał nadzieję (reformatorom, gdy zapowiedział zwołanie soboru), przestraszał (konserwatystów, także gdy zapowiedział zwołanie soboru). Był inny od swoich poprzedników w sposobie bycia, co kazało - nie bez racji, jak dziś wiemy – domyślać się pewnych ważnych zmian w Kościele.

Franciszek też ma inny sposób bycia niż Benedykt XVI i Jan Paweł II, co zdaje się zapowiadać zmiany w Kościele. Najbardziej więc teraz chodzi o te zmiany: czy będą i jakie?

Dlatego słowem, które najlepiej opisuje mój stosunek do nowego papieża, jest „zaciekawienie”. Papież Franciszek mnie intryguje, bo chciałbym wiedzieć, w jaką stronę pójdzie Kościół pod jego rządami.

Gdy się przypomni historię sprzed pięćdziesięciu kilku lat, może łatwiej będzie opisać wyzwania, przed jakimi i dzisiaj stoi Kościół. Te sytuacje historyczne są, moim zdaniem, w pewnych istotnych elementach podobne, dlatego można, opisując obecne dylematy Kościoła, posłużyć się analogią do początków pontyfikatu Jana XXIII.

Ówcześni reformatorzy (na Zachodzie np. Küng, Rahner czy Ratzinger – tak, tak!, późniejszy prefekt Kongregacji Doktryny Wiary; a w Polsce np. Turowicz, Eska czy Bardecki) mieli rację domagając się otwarcia Kościoła na dyskusję ze „światem” zamiast dotychczasowej polityki anatem. Problem był jednak taki, że za reformatorami szli jak cień suflerzy, którym w ogóle nie chodziło o Kościół, raczej - w wersji soft – o dobrostan człowieka wyzwolonego z wszelkich tabu, albo – w wersji hard - o dobrostan światowego komunizmu. Na Zachodzie tymi suflerami byli progresiści różnej maści w tym myśliciele otwarcie flirtujący z marksizmem. W Polsce raczej marksiści-rewizjoniści, co wiemy z historii idei, ale także policja polityczna działająca albo wprost, albo za pomocą swoich agentów wpływu, co wiemy z akt IV Departamentu MSW.

Suflerom nie chodziło o to, żeby zreformować Kościół po to, ażeby stał się skuteczniejszy w swojej właściwej misji, tylko o to, żeby Kościół rozbroić. Reformatorzy nabierali się jednak na pełen troski język suflerów, nie rozumieli, że jest w tym pułapka. Rozumiał to dobrze Stefan Kisielewski, niezbyt dobrze pojmowali tę grę komunistów jego przyjaciele z „Tygodnika Powszechnego” – stąd ich wieloletnia polemika na ten temat, chyba nigdy nie zakończona definitywnym porozumieniem.

Dzisiaj sytuacja Kościoła jest do pewnego stopnia podobna. Z pewnością potrzebuje on zmiany stylu (prostoty Franciszka), większego zaangażowania na rzecz ubogich (wyzbycia się bogactwa w stylu Franciszka), z pewnością potrzebuje wypalenia rozgrzanym żelazem pedofilii i innych tego typu plag, które rujnują jego wiarygodność. W tych sprawach jednym językiem mówią ludzie zatroskani o dobro Kościoła i współcześni suflerzy. Ale o ile tym pierwszym chodzi o przywrócenie siły (nie panowania) Kościoła, to tym drugim raczej chodzi o to, żeby Kościół uczynić instytucją, która już nie będzie przeszkadzać roszczeniom człowieka wyzwolonego z wszelkich tabu. Dla suflerów jedyny możliwy do zaakceptowania Kościół to taki, który rozda ubogim swoje bogactwa, a następnie abdykuje z głoszenia im tego co on sam uznaje za Objawienie, a co suflerzy uznają tylko za ideologię uzasadniającą kościelne dążenie do władzy.

Pół wieku temu niektórym reformatorom zabrakło przenikliwości spojrzenia na prawdziwe intencje suflerów. Na Zachodzie – gdy np. Hans Küng nie doceniał niebezpieczeństwa fali dechrystianizacji. W Polsce – gdy np. Jerzy Zawieyski traktował kard. Wyszyńskiego jako reakcjonistę niepotrzebnie pchającego Kościół do konfliktu z Gomułką.

Dlatego gdy słyszę, że Kościół musi się zreformować, pytam: w jakim zakresie i po co? Czy chodzi o uczynienie jego orędzia na powrót wiarygodnym? Czy chodzi o to, żeby Kościół zgodził się na małżeństwa gejowskie, poligamię i co tam jeszcze heroldowie wyzwolenia człowieka wymyślą jako konieczny przejaw tego wyzwolenia?

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych