Niemcy wybiórczo podchodzą do poszukiwań sprawców zbrodni z czasów ostatniej wojny. Kaci Polaków mogą spać spokojnie?

Wikipedia: Brygada SS "Dirlewanger" na warszawskiej Woli
Wikipedia: Brygada SS "Dirlewanger" na warszawskiej Woli

Śledczy z Centralnego Urzędu Administracyjnego Sądownictwa Krajowego ds. Badania Zbrodni Narodowosocjalistycznych w Ludwigsburgu - placówki zajmującej się od 1958 roku ściganiem nazistowskich zbrodni, pochwalili się właśnie, że natrafili na trop następnych zbrodniarzy.

Szef placówki Kurt Schrimm potwierdził, że jego pracownicy dysponują nazwiskami i informacjami o miejscu zamieszkania osób podejrzanych o popełnienie w czasie wojny przestępstw.

Podejrzani mieszkają na terenie całych Niemiec i mają po około 90 lat

- powiedział Schrimm sugerując słusznie, że starość nie chroni przed odpowiedzialnością.

W wywiadzie dla kilku gazet Schrimm powiedział, że mimo upływu niemal 70 lat od zakończenia wojny jego urząd dociera ciągle jeszcze do nowych informacji o zbrodniarzach.

Istnieje co prawda zmowa milczenia, a ostatni koledzy dotrzymują „przysięgi na Hitlera” i nie obciążają się wzajemnie

- zaznacza prokurator. Jednak - jak mówił - po osądzeniu wielkich morderców, takich jak Adolf Eichmann (główny koordynator i wykonawca planu zagłady Żydów) czy Josef Schwammberger (komendant obozów w Rozwadowie, Przemyślu i Mielcu na terenie okupowanej Polski), przyszedł czas na ich pomocników, takich jak John Demjaniuk (strażnik w obozie w Sobiborze).

Pięćdziesiątka, przeciwko której będzie toczyło się śledztwo, należy właśnie do tej ostatniej kategorii przestępców

- wyjaśnił Schrimm i podkreślił, że jego zespół "nie siedzi za biurkiem", lecz przeczesuje archiwa w Grecji, we Włoszech i na Ukrainie oraz w Rosji. Obecnie placówka w Ludwigsburgu koncentruje się na Ameryce Łacińskiej.

Warto zatrzymać się na informacji Schrimma, że jego zespół:

nie siedzi za biurkiem, lecz przeczesuje archiwa w Grecji, we Włoszech i na Ukrainie oraz w Rosji. Obecnie placówka w Ludwigsburgu koncentruje się na Ameryce Łacińskiej.

Czyżby? Oto fragment komunikatu informującego w kwietniu ubiegłego roku Instytut Pamięci Narodowej o przyczynach umorzenia niemieckiej części śledztwa prowadzonego od 2009 r. przez tę samą placówkę w Ludwigsburgu, ale przeciwko katom Warszawy z "osławionej" masowymi mordami i gwałtami na kobietach brygady SS Oskara Dirlewangera, złożonej z kryminalistów niemieckich, którym władze III Rzeszy dały szansę na "pokutę" wysyłając m.in. do powstańczej Warszawy:

Na podstawie informacji przekazanej przez Prokuraturę w Koblencji ustalono, że w Archiwum Federalnym w Koblencji nie ma żadnych dokumentów odnoszących się do udziału niemieckich żołnierzy w walkach w okolicy Placu Teatralnego podczas Powstania Warszawskiego, jak również dokumentów dotyczących Brygady Dirlewangera. Dokumentów dotyczących przedmiotu śledztwa nie odnaleziono również w kartotekach Centrali w Ludwigsburgu.

Jak łatwo zauważyć niemieckie śledztwo w sprawie morderców Polaków podczas Powstania Warszawskiego nie wyszło poza rutynową kwerendę niemieckich archiwów w Koblencji i Ludwigsburgu. Nie ma mowy o "przeczesaniu" kartotek w innych krajach Europy i świata w poszukiwaniu leciwych, lecz wciąż pewnie żyjących dirlewangerowców.

Jest tajemnicą poliszynela, że Niemcy koncentrują się na ściganiu sprawców zbrodni na Żydach, bo pomaga im to w kształtowaniu polityki historycznej, wedle której ofiarami wojny Hitlera są osoby pochodzenia żydowskiego i niemieccy "wypędzeni". Polacy zaś i inni, np. Ukraińcy, choćby John Demianiuk, to tacy bezpaństwowi "naziści" lub ich pomocnicy, którzy byli sprawcami zbrodni w "polskich obozach zagłady".

Sławomir Sieradzki, PAP

CZYTAJ TAKŻE: Kto mordował Żydów w Europie Wschodniej? "Ekstremalni antysemici" z Armii Krajowej ręka w rękę z nazistami. Niemcy na Zachodzie śpiewali wtedy piosenki

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych