Lewicowa gazeta używa tekstu, który kilka lat temu byłby uznany za majaki wariatki. Dynamika „postępu” jest taka, że za kilka lat z podobnych tekstów dzieci będą się uczyć o II Wojnie Światowej

Jestem ostatnią osobą, która lubi chóralne potępienia, nagonki. Jednak piszę o tekście Elżbiety Janickiej o „Kamieniach na szaniec”,  poddającym ten utwór „dekonstrukcji według najnowszej mody. Choć kilka godzin temu zrobił to już bardzo celnie Piotr Skwieciński.

Robię to dlatego, że irytują mnie komentarze, jakie takim informacjom towarzyszą. „Po co się tym zajmujecie?”, „to margines”, „po co w ogóle o tym pisać?”. Tak protestują czytelnicy.

Otóż drodzy moi, kilka lat temu żadna szanująca się liberalno-lewicowa gazeta by tego nie opublikowała, w każdym razie nie bez komentarza, który zaznaczyłby przynajmniej dystans. Dziś robi to „Gazeta Wyborcza”, i nawet mnie czytającego ją dzień w dzień to ciągle odrobinę zaskakuje.

I otóż moi drodzy, za kolejne kilka lat z podobnych tekstów być może wasze dzieci będą się „uczyć” najnowszej historii Polski. To od Elżbiety Janickiej dowiedzą się, jak to było z Zośką, Rudym i Alkiem.

Jest pewien poziom głupstwa, z którym trudno dyskutować. Jeśli osoba określana mianem badaczki opisuje fakt brania umiejącego przyjaciela za rękę jako dowód skłonności homoseksualnych, można tylko postawić pytanie, kto wyrządził jej psychice tak potężną krzywdę?

Jeśli ta sama „badaczka” uznaje książkę o ważnym epizodzie drugiej wojny światowej za ułomną, bo nie wspomina o Żydach, można spytać, czy w tej logice jest miejsce na pisanie o czymkolwiek innym. I także w tym przypadku jawi się nam to jako szaleństwo, obsesja.

Chłopcy z Szarych Szeregów to jednym tchem antysemici i homoseksualiści, a jeszcze na dokładkę szkodnicy, którzy sprowadzili na Polaków represje. Czy Janicka w to wierzy czy nie, pojęcia nie mam. Bełkotliwy wywód pełen „homofobicznych dyskursów”, w których się na dokładkę „zastyga”, utrudnia werdykt. Ale to nie ma znaczenia. Powtórzę, kilka lat temu odwracano by się od tego z zażenowanym uśmieszkiem, jak od kogoś, kto beknął rozgłośnie na przyjęciu.

Mógłbym tak jak Skwieciński pisać o tym, jak ważna była dla mnie książka „Kamienie na szaniec”, czy nawet film Jana Łomnickiego „Akcja pod Arsenałem”. Ale mam wrażenie, że równie sensownym byłoby pokazywanie rodzinnych zbiorów porcelany komuś, kto chce mi je na wstępie potłuc. Albo jeszcze lepiej, prezentowanie pożółkłych fotek moich bliskich komuś, kto chce sobie ulżyć i jak najszybciej na nie zwymiotować.

Nie to, o co chodzi Janickiej ma znaczenie, ale fakt, że eksces, głupstwo, akt psychicznej dewiacji, jest uznawany za coś naturalnego i wartego zastanowienia. W drugim odcinku tego dziwacznego serialu „Wyborcza” cytuje na swojej internetowej stronie niejakiego doktora Andrzeja Chmielarza, przedstawionego jako specjalista od Armii Krajowej z Wojskowego Centrum Edukacji Obywatelskiej.

Pan Chmielarz polemizuje, a jakże, z panią Janicką, bo wydaje mu się, że nie jest dowodem na antysemityzm fakt, że w jakiejś książce nie ma nic o Żydach (brawo Watsonie, jak na to wpadłeś?). A na końcu uznaje, że takie głosy powinny jednak się pojawiać. Dlaczego. Bo „nadszedł czas aby mówić także o ciemnych stronach okupacji”.

To tacy ludzie, pełni dobrej woli, tylko chętni do „dyskusji”, są dla mnie problemem. To ci sami, którzy w zajawce do sztuki „Młody Stalin” pokazywanej w jednym z warszawskich teatrów piszą, że bohater był postacią „kontrowersyjną”.

Dziennikarka „Wyborczej” anonsująca dyskusję wokół tekstu Janickiej określa homoseksualne relacje Zośki z Rudym jako „prawdopodobne”. Bo Zośka wziął konającego Rudego za rękę? Pani redaktor Aleksandrze Peździe dedykuję uwagę: nie ma w języku ludzi kulturalnych słowa na opisanie rzeczy, której pani się dopuszcza. Właśnie pani, a nie „badaczka” Janicka, bo to nieszczęśliwa osoba, którą wy wykorzystujecie.

Do czego wykorzystują? Odsyłam do tekstu Skwiecińskiego. Nic dodać nic ująć. Zastanawiam się, co czują dziennikarze „Wyborczej” wychowani w polskiej tradycji, kiedy coś takiego czytają. Ale brutalna odpowiedź brzmi: chyba nic, a w każdym razie bardzo niewiele.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych