Astrid Lindgren, wspaniała pisarka, autorka m.in. „Dzieci z Bullerbyn” i opowieści o Pippi Pończoszance, była kobietą cierpliwą. Popierała szwedzki model państwa opiekuńczego i redystrybucję dochodów. Ale cierpliwość straciła w roku 1976, gdy policzyła sobie, że pracując na własny rachunek (a dochody miała niemałe, jej książki sprzedawały się w milionach) musi odprowadzić – uwaga! – 102 procent podatku. Czyli musiałaby dopłacić do własnych zarobków!
Wkurzona pisarka postanowiła walczyć bronią, którą najlepiej się posługiwała. Napisała i opublikowała bajkę „Pomperipossa w Manismanii”, w której ukazała biedną pisarkę, nie mającą za co żyć, bo państwo zabiera jej wszystkie pieniądze. Gdy zaatakował ją szwedzki minister finansów, Lindgren odparowała, że powinni zamienić się posadami, bo on znakomicie opowiada bajki, a ona dobrze liczy. Szwedzi mieli dość, po kilku miesiącach rząd socjaldemokratów, panujących od 40 lat, upadł, także dzięki Lindgren.
Nie wiem, czy Jarosław Kaczyński zna tę historię i czy czytał „Pomporipossę z Manismanii”. Raczej wątpię, sądząc po jego ostatnich deklaracjach, że polski system podatkowy powinien być „sprawiedliwy”. Co to znaczy „sprawiedliwy”? Jak wyjaśniał ogólnikowo Kaczyński, bogaci powinni płacić więcej. Kto według niego jest bogaty i co to znaczy więcej – na razie nie wiemy.
Złośliwi powiadają, że nie należy się tymi deklaracjami przejmować, bo PiS i tak nie ma szans na przejęcie władzy. Może i tak, ale jest najważniejszą partią opozycyjną i wypowiedzi jej lidera trzeba traktować poważnie. Jako że Jarosław Kaczyński jest politykiem inteligentnym, musi doskonale wiedzieć, że uprawia najczystszy populizm.
Po pierwsze – im bardziej płaska skala podatkowa, tym system sprawiedliwszy. Obecną dwuprogową skalę wprowadził zresztą sam PiS – chwała mu za to. Najsprawiedliwszy jest podatek liniowy: każdy płaci taką samą część swoich dochodów. Nie jest więc tak, jak twierdzą socjalistyczni demagodzy, że „bogaci płacą mniej”. Płacą więcej, bo, dajmy na to, 20 proc. od 500 tys. to o wiele więcej niż 20 proc. od 50 tys. Nie ma natomiast żadnego powodu, dla którego zamożniejsi mieliby tracić większą część pieniędzy niż ubożsi.
Po drugie – Kaczyński świetnie wie, że prawdziwi krezusi nie ucierpią. Oni zawsze znajdą sposób, żeby swoje pieniądze schować poza zasięgiem fiskusa. Ucierpią ci, którzy w warunkach polskich są zaledwie wyższą klasą średnią, zaś z punktu widzenia średniej europejskiej ledwo się do tej klasy łapią.
Po trzecie – gdyby nowe podatki miały uderzyć w niewielką grupę najzamożniejszych, to ich ekonomiczne znaczenie byłoby niemal zerowe. Gdy obowiązywały jeszcze trzy progi podatkowe (najwyższy wynosił 40 proc.), w 2009 r. najzamożniejsi podatnicy zapewnili 23 proc. wpływów. Przy czym trzeba pamiętać, że próg ten był ustawiony bardzo nisko (nawet uwzględniając inflację od tego czasu), bo już na poziomie 85 tys. zł. Gdyby dziś ustawić go podobnie, drakoński podatek dotknąłby praktycznie wszystkich w miarę przyzwoicie zarabiających mieszkańców miast. Gdyby natomiast ustawić próg znacząco wyżej, podatek dotyczyłby tak niewielkiej grupy, że nie miałby sensu.
Dlaczego zatem prezes PiS opowiada rzeczy, które nie trzymają się kupy? Bo jest kryzys, a w kryzysie ludzie zawsze chcą zabierać „bogatym”. Nie jest to, co prawda, zabieg równie spektakularny co słowa o Angeli Merkel w wywiadzie rzece albo określenie „niebywała zbrodnia”, ale i tak można założyć, że prezes PiS stracił właśnie sympatię znacznej części wahających się konserwatywnych wyborców. Może przy najbliższej okazji powinien dostać w prezencie ciupażkę Janosika?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/154080-jaroslaw-z-manismanii-czyli-podatkowy-populizm-im-bardziej-plaska-skala-podatkowa-tym-system-sprawiedliwszy
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.