Ukradli nam Marzec. „Odp... się od generała” może służyć jako dewiza III Rzeczypospolitej

fot. YouTube
fot. YouTube

W 1981 roku zostałem zaproszony na „marcowe” obchody na UW, miałem nawet powiedzieć parę słów. Nie powiedziałem. Mogłem wytrzymać, jak jakiś masochista stękał, że Marzec okrył hańbą cały naród, mogłem wytrzymać, gdy jakiś zwolennik teorii spiskowej bajdurzył o potajemnym przygotowaniu Marca przez partyjnych liberałów i wyćwiczonych przez nich „komandosów” – ale kiedy zaczęto zawodzić „Międzynarodówkę” – nie zdzierżyłem. Wyszedłem z Auditorium Maximum razem z kilkunastoma osobami. To nie był już nasz marzec.

Uważa się czasem pokolenie 68 za monolit, za coś w rodzaju zbuntowanej „młodzieżówki” PZPR, która po Marcu zrobiła jeszcze KOR, po czym w czasach Okrągłego Stołu, niejako pod tym stołem dogadała się z partią, a były idealista Michnik uznał hersztów PZPR (a zarazem wojska i bezpieki) za „ludzi honoru”. Gdyby jednak ktoś przyjrzał się uważniej marcowym hasłom – ta wolta „michnikowców” nie stanowiłaby dla niego zaskoczenia. Pokolenie nie było monolitem, hasło Michnika „odp... się od Generała” jest logiczną pointą rozwoju ideowego tej grupy lewicowej młodzieży, która w 1968 roku domagała się nie tyle zniszczenia, co właśnie naprawienia ustroju, stworzenia „socjalizmu z ludzką twarzą”. A ponieważ ta była młodzież doszła po latach do stanowisk – „Odp .. się od generała” może służyć jako dewiza III Rzeczypospolitej.

W akademiku niemal na każdym piętrze było kilku wybitnych przywódców Marca.

Popularny był Jurek Tomaszkiewicz, poeta. Pomieszkiwał trochę na Jelonkach, trochę na Kicu. Był taternikiem, a u nas były największe dziewczyny. Ale Jurek przedstawiał się jako prawicowiec, co wtedy szokowało. Lata prania mózgów robiły swoje, prawica to musiał być faszyzm i wyzysk chłopa, a tu liryczny poeta…

Szacunek a i podziw budził „Kostek” – Rostek, który mimo że z ekonomii, autentycznie był inteligentny. Chodził o kulach, ale kiedy przemawiał – zapominał o swej ułomności i używał ich tylko do wygrażania najwyższym organom.

Staropolskie barokowe oracje wygłaszał „Apollo” – Laudański; często jednak sam psuł ich efekt, bo zamiast wsadzić ze dwie kurwy i wszyscy by wiedzieli, co sądzić o partii, on wsadzał jakiś cytat z Cycerona czy Katona. Inna rzecz, że po paru wiecach zapytani o sytuację i ustrój odpowiadaliśmy jak Rzymianie: Ceterum censeo Carthaginem delendam esse.

Parę dobrych wystąpień miał Tadzio Kobierzycki (!), polonista, także nasz kulturysta Miecio-Szafa, który – choć nie wyglądał – wspaniale deklamował „Dziady”.

Zaskoczył nas też milczący przeważnie Romek – judoka, także „Ludwiczek”, który wspierał krytykę komunizmu argumentami z Ewangelii… Nie, nie da się ich wszystkich wyliczyć, było ich po prostu zbyt wielu.

Ograniczę się do anegdoty, której bohaterem był jeden, nie lepszy i nie gorszy z „wodzów” – Dojczgewant (tak wtedy się wymawiał). Chyba Józek i chyba zwolennik Michnika. Żartowano, że był jedynym, który omal nie przypłacił Marca życiem. Nie wiem, czy mieszkał na stałe, czy tylko pomieszkiwał na Kicu, na spotkaniach i studenckich dysputach raczej się nie udzielał. Jego wpływy rozciągały się na jeden pokój w męskiej, ale ze dwa-trzy w żeńskiej bursie. Ponoć któregoś marcowego wieczora dziewczyny przeniosły go do siebie w koszu do bielizny, już po drodze się kłócąc, która go będzie ukrywać. Podobno rano odniosły na dnie jakieś resztki, ze złośliwym komentarzem. Kiedy już wrócił do siebie... ograniczył swą rewolucyjną działalność do pokoju w męskim akademiku. Anegdota, prawdziwa czy nie, jest znakiem tamtego czasu.

Polityczne podziały wewnątrz pokolenia dały znać o sobie już w Marcu, lecz przybrały formę artystycznej, wokalnej rywalizacji. Wyglądało to tak: w jednym oknie akademika „zetemesowcy-michnikowcy” wrzeszczący „Międzynarodówkę”, w drugim my – przekrzykujący ich „Pierwszą Brygadą”. Ale obydwie pieśni były przeciwko ormowcom kręcącym się pod akademikiem. I wspólnie paliliśmy gazety. Te, które miały podtytuł „Proletariusze wszystkich krajów etc.”, te bowiem uważaliśmy za wredne. Od chamskiej „Trybuny” po obłudną „Politykę”.

Jeśli więc można mówić o kształtowaniu się wspólnoty „marcowej” – kształtowała się w atmosferze buntu, żywiła się negacją, protestem przeciwko komunizmowi. Bunt był na tyle entuzjastyczny i krzykliwy, że nie pozwalał dosłyszeć różnic między wykrzykiwanymi hasłami. O tym, że takie różnice były – i to poważne – mieliśmy się dopiero przekonać. Wtedy byliśmy wspólnotą.

Mimo tzw. ideowych różnic – po usunięciu Michnika z uczelni – zbieraliśmy podpisy w jego obronie. Zebraliśmy ich ponad tysiąc – i większość była z Kickiego i innych akademików. „Warszawka” (już wtedy używaliśmy tego słowa) była szmatława i za bardzo nie chciała podpisywać.

Ten podział zostanie odtworzony potem w KORze, który zorganizuje grupa „harcerska” Macierewicza nawiązująca do tradycji niepodległościowej, akowskiej, ale w którym także zadziała grupa lewicowa – byłych „walterowców”, a nawet byłych partyjniaków. Obrotni, zaprawieni w demagogii wykolegowali harcerzyków z interesu i dziś legenda KORu łączona jest tylko z lewicowcami. Podobnej manipulacji dokonano w przypadku Marca. Za rzeczników pokolenia 68 w literaturze uchodzą ci, którzy na przełomie lat 1960/70 byli jeszcze członkami i sympatykami PZPR i propagowali marksizm-leninizm, jak partyjny krytyk Barańczak czy chyba bezpartyjny, za to gorliwy wykładowca marksizmu- leninizmu na krakowskiej AGH – Zagajewski. Uczciwość nakazuje dodać, że pierwszy z nich za lat parę zbuntuje się i przystąpi do KOR-u, drugi – dyskretnie wymiksuje się do Francji. Ale to dopiero za lat parę, wcześniej byli nieco szujowaci.

Wracając do refleksji o studenckim Przedwiośniu: Marzec nie tylko wywołał z szarości PRL-u nowe pokolenie, także wydobył dzielące rówieśników różnice – tak duże, iż można mówić o dwóch równoległych pokoleniach. A jeżeli o jednym, to mającym dwa skrzydła, lewe i prawe, które nawzajem sobie przeszkadzają – do dzisiaj. Co uniemożliwia lot.

Wróćmy jednak do naszych historycznych wydarzeń. Do południa 8 marca (nie był to jeszcze Marzec!) byliśmy grzecznie na zajęciach, mieliśmy seminarium z Baczką, zapraszaliśmy go nawet na wiec –odmówił, pobiegliśmy sami. Jeszcze przed BUW-em odczytane zostały trzy czy prawie cztery manifesty – ten „prawie czwarty” to od nas, z Kickiego. Przerobiony z poetyckiego manifestu. Przykro to przyznać, ale nawet o naszym Nowym Romantyzmie nie chciano słuchać.

Największa grupka studentów stała naprzeciw profesora Dobrosielskiego i kłóciła się z jego ZMS-owcami. „Czerwoni” mieli przewagę, bo mieli tubę. Ryczał przez nią jakiś aktywista, który podobno – ktoś go tak zidentyfikował – nazywał się Szafir, lecz jest to informacja z drugiej ręki, a facet mógł nazywać się Brylant albo Jablonex. Mówił tak okrągło i bojowo, że początkowo sądziliśmy, że jest po stronie studentów. Niewiele brakowało, by ten Szafir został okrzyknięty przywódcą wiecu, nowym Mochnackim. Dopiero, gdy zaczął nas wzywać do rozejścia się – zrozumieliśmy, że nie przypadkiem stoi obok Dobrosielskiego, który był jednym z szefów partii na Filozofii. Któryś z naszych rzucił więc odpowiednią do sytuacji wiąchę i – przeskakując kilka grup odczytujących kolejne manifesty (Do historii trafiła wersja, że gdzieś na jakimś murku kilkoro komandosów odczytało swoją rezolucję. Nie wykluczam, lecz musieli to zrobić niezwykle dyskretnie, może wewnątrz gmachu Historii) – pobiegliśmy pod Pałac Kazimierzowski. Tam panowała złota wolność i każdy wykrzykiwał, co mu ślina na język przyniosła.

W pewnym momencie padło hasło „Zambrowski do biura!”. Sądząc, że chodzi o jakiegoś chłopaka wzywanego do rektoratu – metodą ogólnowojskową powtarzaliśmy „Zambrowski do biura”! „Zambrowski do biura”! – tak jak krzyczało się „Nowak do szefa kompanii” czy „Maliniak do magazynu”. O wyrobieniu politycznym studentów ten epizod chyba nie świadczy, ale kto z nas wiedział, kim był Zambrowski. Mógł wiedzieć Michnik – ale jego właśnie nie było.

W końcu wygramolił się na balkon prorektor Rybicki. Na garniturek powiesił sobie łańcuch, co miało mu dodać powagi. Najpierw próbował krzyczeć, że wiec jest nielegalny, a gdy odpowiedzieliśmy gwizdami – zmienił taktykę: z wszystkimi na raz to ja rozmawiać nie mogę – oświadczył. Wybierzcie delegację!

I tak zaczęły się dla nas przyspieszone korepetycje z demokracji, a nawet z demokracji ludowej.

Bohdan Urbankowski

c.d.n.

Autor

Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych