„Czas burzy” Antonio Socciego pojawia się w doskonałym momencie. Nie chodzi tylko o to, że ten niepoprawny dziennikarz przewidział abdykację Benedykta XVI-go, ale o czas burzy jaki rzeczywiście dotyka dziś Kościół. Książka autora jest reklamowana jako thriller w stylu powieści Gilberta Chestertona o detektywie w sutannie. „W wigilię konklawe Watykanem wstrząsa straszne odkrycie: wbrew temu, w co wierzono od stuleci, pod Bazyliką Świętego Piotra nie ma ani grobu, ani ciała Apostoła. Zabójstwo duchownego, pracownika Kurii Rzymskiej i kryminalna zagadka rozpętują burzę, która uderza w samo serce Kościoła – prześladowanego jak dwa tysiące lat temu”- tak książkę reklamuje wydawca. Brzmi jak rasowy thriller Dana Browna? Tak może pomyśleć laik szukający watykańskich sensacji.
„Czas burzy” tylko z pozoru jest sensacyjną powieścią. W rzeczywistości dostajemy kolejną żarliwą i błyskotliwą tyradę Socciego w obronie Kościoła. Miłośnik erudycyjnych i kontrowersyjnych książek jak „Wojna przeciw Jezusowi” czy „Czwarta Tajemnica Fatimska” będzie zachwycony jego pierwszą powieścią. Natomiast ci, którzy szukają hardcorowej wersji Don Matteo muszą zatrzymać się jedynie na okładce książki, przedstawiającej uderzenie w Watykan pioruna mające miejsce w dniu ogłoszenia abdykacji papieża. Socci nie raz dowodził, że bezgranicznie kocha Kościół katolicki i potrafi w nowoczesny sposób go bronić. Tym razem swoje tezy wkłada w usta bohaterów powieści. Znów dostajemy specyficzny styl dziennikarza, który opiera swoje publicystyczne tezy na prawdziwych dokumentach, wyciągając z nich odważne, a nieraz sensacyjne wnioski. Sprawdzało się to doskonale w jego publicystyczno-naukowych pozycjach.
Jak wpływa to natomiast na narrację powieści? Miejscami zamienia się ona w sztukę teatralną, w której bohaterowie toczą długie historyczne dyskusje o przeszłości Kościoła. W innych miejscach dostajemy monologi o niszczącej sile liberalnych laicystów z Unii Europejskiej, chcących za pomocą postępowych kardynałów zniszczyć Kościół. Zdaje się, że Socci nawet od niechcenia prowadzi sensacyjny wątek szukania grobu św. Piotra i tropienia spisku w samym Watykanie. Bardziej go interesuje przekonanie czytelnika jak szkodliwy jest skrajny modernizm i dzisiejszy libertynizm, niż zafascynowanie go detektywistyczną pracą twardziela w koloratce. Oczywiście śledztwo w sprawie grobu Piotra czy dowiedzenia, że Kościół powinien uświęcić mistyczkę Marię Valtortę, której Jezus miał powiedzieć, że w Jego Kościół „nie uderzy nikt inny, jak tylko sam Kościół. Każdego innego nieprzyjaciela Ja sam pokonam”, jest fascynujące. Sposób argumentacji Socciego przypomina to co pokazał w „Czwartej Tajemnicy Fatimskiej ” czy „Śledztwie w sprawie Jezusa”. Jednak trudno odpędzić się od wrażenia, że stworzona przez niego fabuła ma na celu wyłącznie obronę Kościoła. Zresztą dialogi jego powieści pokazują dobitnie co było głównym celem autora.
-Nie, nie mogę. Muszę ci teraz powiedzieć, co się wydarzy i spytać o kilka rzeczy.
– Dlaczego? A co ma się wydarzyć?
– Informacja nie jest jeszcze oficjalna, ale dostaliśmy cynk z pewnego źródła. Trybunał europejski ma wydać nakaz stawienia się w sądzie dla kardynała Bluma.
– Co takiego?! – wrzasnął Michele, sprawiając, że wiele głow odwróciło się w jego stronę.
– Jest oskarżony o współudział w zbrodni przeciwko ludzkości.
– Czyś ty oszalał? Czy wy wszyscy poszaleliście?! – Michele starał się ściszyć głos, chociaż cały się trząsł. – Czy ty wiesz, kim jest kardynał Blum? Znasz jego historię?
– Tak, Michele, znam. Ale oskarżenie odnosi się do AIDS. Do trybunału wpłynęły skargi niektórych rządów na kościelną kampanię przeciwko prezerwatywom, którą obwiniają o plagę AIDS w Afryce. A jak zapewne wiesz, choroba ta zabrała miliony ofiar.
– Ależ to absurdalne oskarżenia. A poza tym o jakiej kampanii oni mówią? Kościół nie prowadził żadnej kampanii.
– Trybunał przyjął skargi i uznał je za uzasadnione. Podobno nakaz dotyczy także papieża, ale jego śmierć położyła kres oskarżeniu. A kardynał Blum, jako odpowiedzialny za doktrynę wiary w Kościele, uznany został za współwinnego.
– Italo, to jakieś wariactwo! Wyraźnie widać, że to czyste prześladowanie, zresztą oskarżenia są wyssane z palca. Byłeś kiedyś w Afryce? Widziałeś, jak tam jest?
– Nie – i właśnie dlatego do ciebie dzwonię. Chcę się dowiedzieć, jak możecie odeprzeć oskarżenia.
–Italo, o jakim odpieraniu mówisz! Tu nie czego odpierać. Otwórz oczy! Przyjrzyj się faktom! AIDS szerzy się w Europie i w Ameryce i zbiera milionowe żniwo, chociaż nikt nie przestrzega moralnych zasad Kościoła. Choroba rozprzestrzenia się pomimo propagandy, zachęcającej do stosowania prezerwatyw, które wprowadzono nawet do szkół. A wszystko przez swobodę seksualną, przez słynną „seksualną rewolucję”, która zbanalizowała seks, sprowadziła go do przedmiotu masowej konsumpcji. I tak wytworzyła warunki, które z pewnością nie utrudniają szerzenia się plagi AIDS.
– Ale w Afryce…
– W Afryce wszystko jest jeszcze prostsze. Wiesz, ilu w Afryce jest katolików?
– Nie.
– No pewnie. Wy nic nie wiecie! Oskarżacie, chociaż nie wiecie.
– Ty mi to powiedz.
– Ten absurdalny sądowniczy teoremat byłby choć trochę wiarygodny, gdyby po pierwsze: Kościół w Afryce stanowił liczącą się większość; po drugie, gdyby katolicy masowo przestrzegali zaleceń moralnych Kościoła. Ale ponieważ katolicy w Afryce stanowią zaledwie siedemnaście procent, i ponieważ chodzi o młode Kościoły na kontynencie o mentalności całkiem odmiennej od naszej, niewielu przestrzega przykazań Kościoła w kwestii moralności seksualnej. A już na pewno żaden ksiądz niczego nie narzucił, bo nawet by nie mógł, pozostałym osiemdziesięciu procentom ludności niekatolickiej. Niczego też nie narzucono katolikom. Nie da się znaleźć nawet jednego przypadku osoby, która została przez Kościół zmuszona do rezygnacji z prezerwatywy i dlatego uległa zakażeniu.
– W porządku, ale są przecież osoby zarażone przez stosunki seksualne, bo nie używały prezerwatyw.
– A co ma do tego Kościół? Kościół głosi monogamię i wierność małżeńską: jeśli pójdziesz za tą propozycją, z pewnością nie zarazisz się podczas okazjonalnego stosunku. A kto praktykuje stosunki okazjonalne albo uprawia seks za pieniądze bez prezerwatyw, z pewnością nie postępuje według głoszonych przez Kościół metod naturalnych. Gwiżdże na Kościół, to oczywiste.
– Jeśli patrzeć z tej perspektywy, oskarżenie faktycznie wygląda śmiesznie.
Przepraszam za długi cytat, ale oddaje on lepiej klimat książki Antoniego Socciego niż mój długi elaborat na jej temat. Żarliwa obrona Kościoła przed atakami współczesnych jakobinów wypływa z niemal wszystkich kart powieści Socciego. Nie spodziewam się więc by jakikolwiek filmowiec chciał ekranizować kiedykolwiek jego beletrystyczne dziełko. Choć Ang Lee dowiódł „Życiem Pi”, że można dokonać w tej materii rzeczy niemożliwej, to jednak trudno sobie wyobrazić filmową wersję intelektualnej szermierki dziennikarza „Il Libero”.
Nie zmienia to faktu, że „Czas burzy” z znakomity sposób obnaża pustkę chrystofobii i umacnia chrześcijan w wierze. Pomysł by tym razem uderzyć we wrogów Kościoła powieścią może być słuszny. Po taką książkę sięgną chętniej wychowani na Brownie czytelnicy. Dzięki temu można ich złapać na wędkę. I to jest siła tej pozycji. W końcu jak lepiej odpowiedzieć na wszystkie zarzuty o to, że Kościół dziś chyli się ku upadkowi, niż cytując legendarną rozmowę Napoleona Bonapartę z kardynałem Ercole Consalvim? Gdy Napoleon krzyknął, że zniszczy Kościół Rzymskokatolicki, kardynał spokojnie odparł- sir, próbujemy od 18 wieków lat i nie jesteśmy tego w stanie zrobić.
Antonio Socci, "Czas Burzy". Wydawnictwo AA.
Łukasz Adamski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/153333-czas-burzy-to-blyskotliwa-tyrada-obroncy-kosciola-czy-jednak-sprawdza-sie-jako-powiesc
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.