Znużonym krokiem wszedł do salonu. Zapalił lampkę i z ulgą opadł na fotel.
Było już dobrze po północy. Znów musiał być w towarzystwie. Nudzili go coraz mocniej, z każdym rokiem czuł jak wyrasta ponad nich. Kobiety przychylnie uśmiechały się z cukierkowo błyszczącymi oczami, faceci schlebiali i usiłowali coś załatwić, politycy bez żenady włazili mu w tyłek.
Czuł, że zasłużył na więcej, więcej niż Olimp w tym pszenno – buraczanym kraiku.
Zasługiwał na więcej niż uznanie hreczkosiejów i włościan zatabaczonych. Na twarz – mimowolnie – wypełzł mu sardoniczny uśmiech, nie lubił go, bo odsłaniał nadpsuwające się zęby w dolnej żuchwie.
Zamyślił się – że też musi marnować swoje genialne, odziedziczone po ojcu, specjaliście od byczej prokreacji, geny w tak zapyziałym krajobrazie.
Musiał o tym napisać swoją kolejną książkę. Miał już nawet jej tytuł: „Polacy – nie dorastacie”, wytłumaczy w niej swój sposób widzenia polityki i świata, pokaże jak bardzo są zapóźnieni.
Tyle pracy, tyle nagród, klasyk, tyle zrobił dla rzeczy publicznych. Nie miał szczęścia do kraju. Gdyby żył we Francji, w USA. Z tą urodą, prezencją, charmem, poziomem...
Czuł, że znów zaproponują mu wielkie stanowisko, wielkie w ich mniemaniu. On prezydent
- Hmm to mógłby ewentualnie przyjąć...
Wiedział nawet co powie jak przyjdą i zaproponują mu, aby zastąpił Tuska.
- W tym kraju premierem może być każdy: Kaczyński, Dyzma, ja nie muszę – tu zawiesi głos i wysłucha litanii cech, które predestynują go do tej funkcji.
Potem godnie dopowie, że jeszcze nie pora i odmówi.
Piękna scena, delektował się nią przymykając powieki.
- Trwaj chwilo jesteś piękna...mimo wszystko - wyszeptał
Nagle w ciemnym kącie salonu, tam gdzie stał drugi fotel, coś siarczyście syknęło.
- Długo tak jeszcze będziesz ludzi tumanił łajzo? - z kąta dobiegł go nieprzyjemny w barwie, lekko skrzypiący głos.
Zerwał się na równe nogi.
W ciemnym rogu salonu, na pustym dotąd fotelu, rysował się zarys zwalistej postaci. Przybysz żywo gestykulował.
- Jeszcze mi tu pantomimy, dance macabre odstawia, jełop jeden! - grzmiał intruz.
- No wypraszam sobie! – gospodarz powoli odzyskiwał rezon.
- Wypraszać to możesz sobie swoją głupawą żonkę – przybysz był naprawdę źle wychowany.
- Pisać cholero nie umiesz, myśleć pustaku nie przywykłeś, mógłbyś chociaż korepetycje u swojego teścia wziąć, ten przynajmniej znał gramatykę.
- No stanowczo za wiele pan sobie pozwala – chciał huknąć po męsku, ale wyszło jakoś żabio, tak pośrodku.
- Nie stawiaj się szmondaku, widziałem jak się stawiałeś w sejmie, gdy Antek Policmajster lustrację zmajstrował! A ostatnio to aby nie ty pełzałeś przed tym lalkowatym kurduplem z Kremla?
- Czego pan tu chce?
- Spokoju durniu! I nie tu. Daj mi spokój ostateczny wreszcie. Nie wycieraj sobie mną tej folwarcznej urody. Nie wywołuj z lasu. Daj mi spokój, żebym sobie, w lepszym towarzystwie, mógł zagrać w mariaszka i nie przejmował się twoimi debilizmami. - przybysz zamilkł, ale nie dał gospodarzowi okazji do riposty.
- Już myślałem, ze nic gorszego od tego młokosa - cenzora w „Tygodniku Powszechnym” mnie nie spotka, a tu młokos sporządniał, a takie „coś” zwaliło mi się na głowę. To już ten twój sekretarz poprzednik był bardziej z sercem i jajami.
- Ja już pracuje w innej gazecie. Jakim prawem pan mnie nie szanuje? – zapiał wreszcie gospodarz.
- A słyszałeś ty kiedy, żebym szanował pętaków? W coś mnie wpakował?
- Ja jestem...
- Wiem wiem, kim jesteś; najgłośniejszym kundelkiem w tej zidiociałej sforze. Widziałem już niejednego szmondaka i "Gazrurkę" i Gontarza i Lorenza, pitole takie figury jak ty. Gomuła byłby szczęśliwy mając takich alfonsów.
- No, nie miarka się przebrała! – dziennikarz zdecydowanym krokiem ruszył w kierunku impertynenta.
Kiedy jednak dojrzał rysy bezczelnego włamywacza zatrzymał się jak wryty.
Nalana twarz, wyłupiaste, karpiowe oczy i rachityczny wąsik.
- To paaaaan??? - dziennikarz jęknął zaskoczony.
- Przecież....?
- Tak, tak, od 1991 roku mam już spokój z tym cyrkiem, ale cholera to twoja sprawka kałmuku, że znów ruszam dupsko
- Moja?
- A jaka cholera podkusiła cię, aby wręczać nagrody mojego imienia?
- Teraz wszyscy się nabijają, pacierza spokojnie nie mogę zmówić. Hrabal opowiada o mnie sprośności, że niby wymykam się do Warszawki, aby pewną starą wdowę, co pod majorem chodziła, niepokoić, Kisch drwi w żywe oczy, że „ałtorytet” ze mnie pośmiertny. Wańkowicz chichota, że "Kisiel krzepi". Kleją się do mnie Brystygiery, Bermany gratulując mi, że chociaż po śmierci zmądrzałem. No... wyrzygałbym się gdyby było czym, a tak tylko pluję światłością i święty Piotr się zżyma, że mu cherubinów gorszę.
- Wie pan...-
- Ciiii... niestety wiem o co ci chodzi łapserdaku, znałem sprytniejszych od ciebie. Eile, Koźniewski, Rakowski, ci to przynajmniej mieli tęgie łby do kombinowania. Nawet taki mikry Mazowiecki okazało się, że wie jak do spiżarni trafić. Ileż musiałem się napocić, aby ich w swoich felietonach rozszyfrować. A ty....proste toto, rwie się do konfitur z namiętnością folwarcznego pastucha. Oj diabli mnie biorą, a nawet papieroska nie ma pod ręką...
Przybysz mlasnął jakby przypominał sobie rozkosz palenia.
- To już ten sekretarz PZPR, który był przed tobą jakiś taki zdatniejszy był do intelektu niż ty. Cholera i jeszcze ponoć jakieś książki knocisz...
- No...panu to też powieści nie wychodziły – gospodarz odzyskał nieco rezon i kolnął przybysza w słabość.
- Na Szpota, Lipskiego i „Kasztankę”... będziesz mi tu erudycją się popisywał, a cóż ty przeczytałeś, nawet książeczki do nabożeństwa nie znasz. To już twój obecny teść jest przy tobie salonowcem.
- Nie przyszedłem tu z tobą dyskutować, tylko zdzielić cię kłonicą, abyś zrozumiał.
- Kłonicą?
- A widzisz, to już pojmujesz. Więc przejadę cie kłonicą.
Dziennikarz po raz pierwszy od wielu lat przeżegnał się.
Syknęło, mlasnęło i na fotelu - w ciemnym kacie - siedziała już tylko niema pustka. Przybysz zniknął. Przepadł tak, jakby go w ogóle nie było. Dziennikarz dojrzał jednak pomiętą karteczkę leżącą tuż przy wyszczerbionej nodze fotela. Dlatego akurat ten fotel stał w cieniu, żona nie lubiła gdy goście spoglądali na niedoskonałości.
Wokół karteczki roznosiła się nieprzyjemna woń siarki. Była zapisana po obu stronach. Na pierwszej znajdował się krótki, osobiście brzmiący list.
„Wybierał się do ciebie Mefist, (ostatnio za dużo gapił się na „Taniec z gwiazdami”), ale wytłumaczyłem mu, że z ciebie taki materiał na demiurga jak z kawalera Pochronia u Żeromskiego na Casanovę. Wybrał się więc kusić jakiegoś Chińczyka, po drodze miał jeszcze wpaść do nieznanego mi bliżej Węgrzyna, jakiegoś Orbana. Jak już go przepłoszyłem, to postanowiłem raz na zawsze wybić ci z głowy wycieranie sobie gęby moim nazwiskiem. Mogę się podsmażać na masełku przez dwie godziny dziennie razy czterysta lat, ale nie zniosę twoich bęcwalstw. Zaprzestań, bo cię tak urządzę, że wsadzą cię do ruskiego kotła, a tego żadne podroby ludzkie nie wytrzymają. Uważaj, mam tam już swoją kompanię, nawet koło „Znaku” kompletujemy, (na razie gramy z dziadkiem).
Tumań baby, kradnij, rób co chcesz, ale odczep się od pisania i przestań mnie wywoływać do tej nagrody. Proszę
Tomasz Staliński”
Na drugiej stronie kartelucha znajdował się jeszcze jeden tekst, brzmiał jak cytat z czegoś większego:
„5 czerwca
Czytam ciągle całą prasę, tygodniki „literacko – społeczne”, jeszcze dokupuje różnego rodzaju dziwolągi w rodzaju „Żołnierza Wolności”, „Walki Młodych”. Jest to istny masochizm, bo ilość bzdur tam zamieszczonych przekracza normalne ludzkie pojmowanie. W dodatku przygnębiająca jest niezręczność tej roboty – dowodziłaby ona, że to wszystko niczemu nie służy i jest w ogóle bez znaczenia. Obok siebie na przykład umieszczane są wymyślania na Amerykanów, że nie chcą bezwarunkowo zaprzestać bombardowań w Wietnamie i tryumfalne zachwyty, jak to „bojownicy” walą tych Amerykanów z moździerzy w samym środku Sajgonu. Albo rozdzieranie szat na kłamliwe wieści zagraniczne o polskim antysemityzmie, a obok radosna rewelacja, że Marian Kargul nazywa się w istocie Abraham Icek Kargiel. Co za idioci to robią – i dranie, bo przecież Kargul (zresztą zaiste ministerialna głowa) załatwiał sprawki różnym „aryjskim” wiceministrom – o czym pisze się enigmatycznie, a raczej nie pisze się. A niech ich szlag! I to posłuszne, sowieckie szczucie na Amerykę (…) Ta lektura uświadamia mi coraz dobitniej, na jaki pechowy dla siebie okres trafiłem, moje zamiłowanie to publicystyka polityczna, oczywiście moja własna, indywidualna – a tego jednego właśnie tutaj robić nie wolno, bo to zakłóciłoby tutejszą mitologię.(...)"
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/152709-salonowe-bajki-gadowskiego-3-faust-niedoszly-czul-ze-zasluzyl-na-wiecej-niz-olimp-w-tym-pszenno-buraczanym-kraiku
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.