Spotkanie na szczycie, czyli czym Tusk kusi Schetynę. Przedwyborcze szachy w Platformie Obywatelskiej

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP/Radek Pietruszka
fot. PAP/Radek Pietruszka

Walka buldogów pod dywanem w Platformie rozpoczęła się na dobre. Donald Tusk robi wszystko, by osłabic pozycję Grzegorza Schetyny jako swego potencjalnego konkurenta w walce o fotel szefa partii. Ten jednak nie zamierza łatwo się poddać.

Jak informuje „Rzeczpospolita” premier spotkał się wczoraj z byłym marszałkiem. Jak wyglądała rozmowa – nie wiadomo. Pewnej jest jednak, że Donald Tusk 
nie chce go jako przeciwnika w wyborach przewodniczącego Platformy.
Tymczasem kampania wyborcza wewnątrz PO już ruszyał. Za dwa tygodnie Rada Krajowa Platformy ogłosi kalendarz wyborczy. Jeszcze przed wakacjami ma odbyć się konwencja partii, która zatwierdzi nowe zasady wyboru przewodniczącego Platformy.
Ale choć wczoraj premier w Radiu TOK FM zapowiedział buńczucznie:

– Szczerze powiedziawszy, nie ma jednoznacznego lidera, o którym mógłbym powiedzieć, że na pewno poradzi sobie lepiej ode mnie

– to jedność PO pod jego przywództwem to już historia.
Powszechnie wiadomo, że w partii jest w tej chwili kilka frakcji, a rozgrywka ich liderów zdecyduje o tym, jakie Tusk zdobędzie poparcie.
Jak pisze "Rz" - choć Tusk jest nadal najsilniejszym politykiem Platformy, jednak jego frakcja w partii wcale nie jest liczna. Premier przez lata funkcjonowania w rządzie oddalał się od struktur PO, dlatego też obawia się kolejnych wyborów. A ściślej, jak podkreśla gazeta: obawia się przeprowadzenia ich na starych zasadach, wedle których szefa PO wybierają delegaci na krajową konwencję partii.

Dlatego też – jak pisze Rz -  premier postanowił zmienić zasady gry: domaga się wprowadzenia powszechnych wyborów szefa Platformy, czyli głosowania wszystkich członków partii. Dąży do tego, bo jak chetnie powtarzają nieprzychylni mu posłowie PO, szeregowi członkowie partii uwielbiają Tuska, ponieważ znają go wyłącznie z telewizji. W takich wyborach nikt nie ma z Tuskiem szans.
Tymczasem Grzegorz Schetyna to lider największej wewnętrznej frakcji w Platformie. Jego ludzie kierują kilkoma ważnymi regionami, w tym Mazowszem (Andrzej Halicki) i Wielkopolską (Rafał Grupiński), a on sam cieszy się dużym poparciem w aparacie partii, który sam w dużej mierze tworzył jako wieloletni sekretarz generalny. Zresztą sam Tusk zmienia zasady wyborów, bo wierzy, że Schetyna ma szanse na dobry wynik.
A sam Schetyna podgrzewa atmosferę. W ostatni czwartek oświadczył, że decyzję o kandydowaniu ujawni jesienią, co zdaniem obserwatorów było zaproszeniem do negocjacji. I tak  Tusk sugeruje, że Schetyna mógłby go w przyszłości zastąpić.

Wydaje się, że Schetyna dobrze czuł się w roli mojego naturalnego następcy, a nie naturalnego konkurenta. Wydaje się moim młodszym bratem

– mówił w TOK FM.
Tymczasem Schetyna ma dla Tuska  inną propozycję: „Ja na szefa partii, ty na premiera". Ale na to Donald Tusk przystać nie zamierza.

Wybory w PO odbędą się za rok  tj. pod koniec lutego 2014 r. A to oznacza, że  dwóch głównych konkurentów czeka długa kampania.
Bez względu na to, jakie będą zasady wyborów, Schetyna z Tuskiem nie wygra – czytamy w Rzeczpospolitej.  Według  szacunków swych przeciwników Schetyna może liczyć na ok. 20–30 proc. poparcia. Ale  on  nie walczy o wygraną, lecz o to, by Tusk wygrał z jak najmniejszą przewagą. To byłby dowód, że nie jest już jedynowładcą Platformy.  Poza tym dobry wynik Schetyny miałby mu zagwarantować stanowisko wiceszefa PO lub sekretarza partii z realną władzą, swoimi ludźmi we władzach partii i w rządzie.
Jak twierdzi Rzeczpospolita premier poważnie przygotowuje się do pojedynku ze swoim „młodszym bratem”. Podczas zapowiadanej letniej rekonstrukcji, do rządu miałoby wejść kilku regionalnych baronów Platformy, co zagwarantowałoby premierowi wsparcie ich struktur. Żywa jest plotka, że ministrem sportu zostanie Ireneusz Raś, szef PO w Małopolsce. Nominacja dla Rasia byłaby równocześnie gestem pod adresem dwóch wpływowych frakcji w PO, skonfliktowanych ze Schetyną. Raś to przedstawiciel tzw. spółdzielni, czyli polityków drugiego szeregu w Klubie Parlamentarnym PO,  twardy konserwatysta, ale wrogi Jarosławowi Gowinowi. Wciągnięcie go do rządu podzieliłoby konserwatystów, co jest jednym z celów Tuska przed wewnętrznymi wyborami.
Jak twierdzi Rzeczpospolita Tusk nie odwołał Gowina podczas ostatniego zamieszania ponieważ obawiał się, że mógłby on na nowo zbliżyć się do Schetyny, z którym współpracował już w minionej kadencji. W dodatku w razie wyrzucenia z rządu, Gowin sam zamierzał ogłosić swój start w wyborach na szefa PO. Rozpocząłby długotrwały festiwal krytykowania premiera, a jako jego wyborczy konkurent byłby bezkarny.
Gowinowcy są też przekonani, że cichego wsparcia ich patronowi udzielił prezydent, co miało zatrzymać dymisję. To jednak nie jest takie oczywiste, bo choć, Bronisław Komorowski mówił w sprawie związków partnerskich podobnie jak Gowin nie znaczy to jednak, że ministra wspiera. Według  rozmówców Rz, Komorowskiemu zależy na utrzymaniu status quo w szefostwie partii.Chce jedynie, by partia się nie podzieliła, bo to źle wróży jego drugiej prezydenckiej kadencji - pisze "Rzeczpospolita"
ansa/Rz

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych