Doraźnie w starciu Tuska z Gowinem mamy remis ze wskazaniem na ministra. Na dłuższą metę platformerscy konserwatyści mogą nas zamęczyć

Fot. PAP / Jakub Kamiński
Fot. PAP / Jakub Kamiński

Wszyscy - łącznie ze mną - sądzili, że Donald Tusk Jarosława Gowina odwoła. Tak myślał zdaje się sam Gowin, jak i ludzie Tuska, którzy rozpowszechniali takie sugestie od wielu dni. Jednak Tusk się w ostatniej chwili cofnął.

Ci, którzy od zawsze opisują zatargi między premierem i ministrem sprawiedliwości w spiskowych kategoriach, triumfują. Dla nich to potwierdzenie starej tezy: Tusk i Gowin podzielili się rolami. Po co? Żeby nas zająć i nie rozmawiać o bezrobociu, niezbudowanych drogach oraz Smoleńsku. Dziś wieczorem jeszcze powstaną na niezliczonych internetowych forach setki takich komentarzy.

Co zabawne, opozycja, także ta prawicowa, spod znaku PiS, takiej interpretacji wcale nie podchwytuje. Dla niej to z kolei porażka Tuska. Na przykład Adam Hofman obwieścił to dobitnie.

I rzeczywiście trudno aby całą tę sytuację odbierać jako zwycięstwo lidera PO. Choć sam opowiadał o swoim dobrym sercu i sugerował, że porachuje się z ministrem przy okazji letniej rekonstrukcji rządu, to przecież nie zmusił swojego podwładnego do ukorzenia się. Przeciwnie, Gowin był mniej ostrożny niż jeszcze kilka tygodni temu, opowiadając o swoich niezachwianych przekonaniach.

Dla Hofmana to gratka. Można opowiadać o Tusku słabnącym, wciśniętym między Gowina i Grzegorza Schetynę, który z zupełnie przeciwnych pozycji sugeruje swój start – tylko nie wiadomo na kogo: przewodniczącego partii czy jej sekretarza generalnego. Można wręcz wieścić pękanie partii rządzącej. To samo mówi Janusz Palikot.

To raczej wyraz ich chciejstwa, ale o tyle mają rację, że opisują realny konflikt. Rozumiem, że część naszych prawicowych obserwatorów wszystko, co nie mieści się w schemacie konfliktu Tusk-Kaczyński, widzi jako sztucznie wykreowane. Jeśli nie jesteś do końca z prezesem PiS, musisz być produktem Tuska. To fałszywa interpretacja.

A ponieważ ja ją odrzucam, muszę przyznać, że Tusk bardziej się cofnął niż Gowina przeczołgał. Skądinąd jednak do następnej takiej okazji, którą może być choćby wykazanie krnąbrnemu ministrowi, że nie ma wyników we własnym resorcie, więc musi odejść.

Dlaczego Tusk się cofnął? Bo ma mnóstwo innych kłopotów? Bo nie chce robić z Gowina męczennika? Bo nie jest gotowy na domykanie innego rządowego układu? Hipotezy można mnożyć.

Jest to jednak co najwyżej remis z lekkim wskazaniem. I w głowie Gowina powinien się teraz odezwać ostrzegawczy dzwonek. Bo nie ma chyba nic gorszego dla polityka niż zamęczenie sobą publiczności. A minister sprawiedliwości staje się powoli przysłowiową strzelbą z dramatu, która wisi na ścianie i powinna w końcu wystrzelić. Tylko wciąż nie strzela, choć widzowie jej się przypatrują coraz uważniej.

W ostatnim numerze tygodnika „wSieci” jest mój tekst o tzw. platformerskich konserwatystach. Odsyłam państwa do niego, dowiecie się także tego, dlaczego zajmuję się tak usilnie kanapową grupą. Stawiam tam tezę, że formuła partii wielonurtowej, jaką była do czasu PO, kończy się. Naturalnie można tę fikcję wbrew prawdzie podtrzymywać. Ale czym dłużej będzie ona podtrzymywana, tym mniejsza będzie wiarygodność wszystkich uczestników tego spektaklu, kiedy dojdzie wreszcie do nieuchronnego pęknięcia.

Uważam Jarosława Gowina za człowieka o autentycznych przekonaniach. Ale teraz musi zdać inny egzamin: z charakteru. Kończy się polityka, w której punktem odniesienia jest układ sił w PO. On jest dla Gowina ewidentnie niekorzystny i nic już tego nie zmieni. Zaczyna się czas polityki adresowanej do samych wyborców. A tu trzeba się wykazać nie zręcznością w kolejnym zwodzie, nie telewizyjnym bon motem, a wiarygodnością.

Polityka katolicka, konserwatywna, będzie w coraz większym stopniu polityką dawania świadectwa. Czy można dawać świadectwo odgrywając rolę strzelby wiszącej na ścianie?

 

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych