Smutno o stoczniach. Były fortecami ruchu oporu przeciw komunizmowi. Może dlatego z taką zaciekłością zostały zniszczone?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. Piotr Wittman
fot. Piotr Wittman

1 marca o godz. 14.37, elektryczne stopery w gdańskiej stoczni puściły stojący na pochylni B-1 prom a w zasadzie kadłub promu, dla norweskiego armatora. Piękny prom. I, wbrew pozorom, jest to smutna wiadomość, ze względu na to, że, jak rozumiem, a obym się mylił, to ostatni statek zwodowany w stoczni.

Sic transit gloria mundi, chciało by się powiedzieć. Polska była kiedyś światowym potentatem w produkcji statków. Oczywiście, prawdą jest, że sprzedawaliśmy statki do Związku Sowieckiego za ruble transferowe, choć za wyposażenie statku płaciliśmy dolarami. Interes był taki sobie, choć w skali kraju można pewnie liczyć jakoś inaczej. Niektórzy jeszcze pamiętają. I pamiętają też, że stocznie były fortecami ruchu oporu przeciw komunizmowi. I może dlatego właśnie z taka zaciekłością zostały zniszczone? To znaczy początek zniszczenia niewątpliwie został wywołany przez władzę ze względów politycznych ( Rakowski), potem już poszło samo: zadłużenie, chaos, mafijne porachunki…

Tu muszę wspomnieć o zapomnianej śmierci kapitana Hutyry zaangażowanego w ratowanie stoczni. Powinien on być wymieniany na wczesnej liście Seryjnego Samobójcy, jednak jakoś cicho nad ta śmiercią. No, kiedyś trzeba będzie wrócić i trochę napisać na ten temat.

Jak łatwo niszczyć coś, co trwało od dziesięcioleci… Jeszcze od czasów Stoczni Lenina, czy Danziger Werft z brytyjsko-francusko-polsko-gdańskim kapitałem (wymuszonym przez Ligę Narodów) czy Schichau Werft i Kaiserliche (Koenigsliche) Werft. Teraz cała wartość tych stoczni to tereny. Właściciele, to właściwie już tylko spekulanci gruntami.

To, co się teraz dzieje - burzenie budynków na terenie stoczni - to konsekwencja planu sprzed dziesięciu lat i coraz częściej ludzie zaczynają to dostrzegać. Teren stoczni jest niemal tej samej wielkości, co Główne Miasto, zaś Droga do Wolności - Długiej i Długiego Targu (...)

- mówił Jacek Dominiczak, architekt i profesor Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku.

Jego autorska wizja Młodego Miasta "zakłada utworzenie na terenach postoczniowych miejskich kwartałów zabudowy z jednokierunkowymi ulicami". Trudno przypuszczać, by z całościowych projektów coś wyszło, skoro teren jest poprzecinany i porozdzielany miedzy wielu właścicieli. Będziemy więc oglądać jedynie rozprzedawanie kawałków pod różne centra handlowe, jak sądzę.

To piękny plan, ale czysto akademicki, bo Młode Miasto należy obecnie do sześciu - siedmiu właścicieli terenów postoczniowych, a te ulice swobodnie tną ich tereny. Jedna z nitek ul. Nowej Wałowej dodatkowo biegnie przez planowane centrum handlowe

- mówił przedstawiciel jednego z właścicieli gruntów na Młodym Mieście, jednocześnie dodając, że jest otwarty na dyskusje, ale nie aż tak rewolucyjne.

I tyle, jeśli chodzi o stocznię. Inwestor katarski dostał kataru i zniknął tam, skąd nigdy nie wychodził, czyli z niebytu. Nie wiem, jak w Gdańsku, ale w Gdyni największym pracodawcą w mieście jest… Urząd Miejski. Reszta to handel, warsztaty, usługi, drobiazgi, chciałoby się powiedzieć, zgodnie z planem, w którym Polska i kraje Mitteleuropy miały uzupełniać przemysł niemiecki. W sumie, po co cokolwiek produkować, skoro wszystko zostało już wyprodukowane w metropolii? Bezkarnie tego się robić nie da. Ceną jest degradacja i ubezwłasnowolnienie. Pamiętam lata osiemdziesiąte i pamiętam eksplozję drobnej wytwórczości i handlu. Jakby ktoś zdjął pokrywkę z garnka z gotującą się wodą. Nic z tego dziś nie pozostało. Ten Urząd Miejski, jako największy pracodawca. Co robią ci wszyscy ludzie na ulicach? Czym się zajmują? Wychodzi na to, że to urzędy i handel. Jak się czyta różne źródła, wychodzi na to, że nie ma pracy dla starych, dla zwalnianych, dla młodych, beznadzieja. Jak żyć?

Zresztą, nie można powiedzieć, że w stoczniach nic się nie dzieje, owszem, coś tam się produkuje, jak nie statki, to wiatraki, jakieś inne rzeczy. Problem polega na tym, że stracono wyszkoloną, doświadczoną kadrę, ludzi, którzy potrafili robić coś więcej, niż proste prace, które można wykonać na pochylni na plaży w Indiach, czy Chinach. Pisano swego czasu o supernowoczesnych maszynach, które zakupiono niedawno, a teraz się je powoli tnie palnikami na złom i wywozi. Czas w przemyśle stoczniowym cofnięto o dziesięciolecia, tak, jakby w latach pięćdziesiątych przyjechali pionierzy i zaczęli coś dłubać z młotkami i palnikami na nabrzeżach.

Żeby było śmieszniej, w tym samym czasie stocznie w Niemczech, w Stralsundzie, zasilane i wspierane przez rząd niemiecki radzą sobie znakomicie, zatrudniając, nawiasem mówiąc, polskich pracowników, przy obopólnym zadowoleniu. W Polsce polskie władze powiedziały stoczniowcom, że jakieś fundusze, to się może i znajdą, ale żadnych statków się produkować nie będzie. I już.

I, żeby było jeszcze śmieszniej, nie jest prawdą, że nie ma popytu na statki, ot, Polska Żegluga Morska buduje dla siebie 38 statków , za miliard dolarów, tyle, że w Japonii. Program odnowy floty z powodzeniem mógł być zrealizowany w polskich stoczniach, masowce, to proste statki, polskie stocznie bez trudu mogły je wybudować. Podjęto jednak decyzję, że wybuduje się je w Chinach, bo taniej, a potem jakoś wyszło że w Japonii. Czy koszt pracy w Japonii jest niższy, niż w Polsce? To coś nowego!

P.S. Zachęcam do czytania felietonów w „Gazecie Polskiej Codziennie”, „Warszawskiej Gazecie”, „Kubek Polityczny” i w Freepl.info. Jest też nowa książka, „Alfabet Seawolfa”!

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych