Dawno temu pracowałem w szkole. Jednym z ulubionych dowcipów opowiadanych w pokoju nauczycielskim był ten: „Czym różni się pedagog od pedofila? Ten drugi lubi dzieci”. Mało wybredny żart przypomniał mi się przy okazji lektury felietonu Marka Palczewskiego na temat ostatniej okładki „Newsweeka”. Marek nie miał z nią żadnych skojarzeń seksualnych. Zobaczył po prostu księdza obejmującego głowę dziecka. Sęk w tym, że to ilustracja tekstu o księżach, którzy dzieci lubią inaczej. Skojarzenia nie są tu zatem wynikiem „schematu poznawczego zbudowanego własnym poznaniem czy doświadczeniem”, ale świadomym założeniem – przepraszam za wyrażenie – artystycznym. Tomaszowi Lisowi zależało właśnie na skojarzeniu z seksem oralnym. Po to zamówił taką, a nie inną okładkę.
To, że Marek nie odczytał, co „artysta” miał na myśli napawa nadzieją, że prowokacja nie jest w stu procentach trafiona, nie zmienia jednak faktu, że z ordynarną prowokacją mamy do czynienia.
Moja reakcja na to, co zobaczyłem, nie była neutralna. Nie mogła taka być, bo „Newsweek” świadomie wykorzystał postać dziecka i symbole religijne (różaniec) w kontekście obscenicznym. Tylko po to, by pokonać kolejne tabu w swej antykościelnej krucjacie. Więcej, uważam, że nie możemy być jako środowisko „neutralni” wobec takiego stylu uprawiania dziennikarstwa w medium definiującym się jako „opiniotwórcze”.
Porównywanie pierwszej strony „Newsweeka” z innymi bulwersującymi okładkami może wprowadzać w błąd. Lisowi nie chodzi bowiem o szok estetyczny. Nie ma na okładce turpizmu, nagości, nie ma wulgaryzmu w tytule. Jest natomiast gra w obleśne skojarzenia i obraza uczuć religijnych. Zdaję sobie sprawę, że „obrażać czyjeś uczucia religijne” niewiele dziś w Polsce znaczy… dopóki mowa o religii katolickiej. Do używania symboliki stanowiącej sacrum dla innych wyznań zapewne „Newsweek” by się nie posunął.
Do tych, którzy zaraz powiedzą, że przecież Tomasz Lis nie chciał nikogo obrazić, że piętnował obiektywne zło, etc. etc.. pewnie nie trafią żadne argumenty z obszaru wrażliwości na uczucia innych. Polecam zatem najświeższą (bo wydaną w sprawie Nergala) wykładnię Sądu Najwyższego. Upraszczając, czytamy w niej, że można mówić o obrażaniu uczuć religijnych, nawet jeśli ktoś obrazić nie chciał, ale mógł i powinien się liczyć ze skutkami swego czynu. To przełomowe orzeczenie, bo dotąd wszystkim „artystom” wystarczało oświadczenie, że nie mieli żadnych złych zamiarów.
Ocena tej okładki „Newsweeka” nie jest zatem jedynie kwestią smaku. Zresztą w przypadku okładek wszystkich przywoływanych przez Marka Palczewskiego tygodników nie ma co używać w ogóle kategorii estetycznych (co samo w sobie jest przygnębiające), bo wszystkie są poza tymi kategoriami. Mówmy więc nie o estetyce, a etyce. O tym, że granicą wolności wypowiedzi „artystycznej”, w tym dziennikarskiej, jest naruszanie wolności innych. Choć to się nie wszystkim w głowie mieści, istnieje jeszcze coś takiego jak sacrum i zwyczajny szacunek wobec ludzi, którym taka „wypowiedź” sprawi ból.
A dlaczego spieramy się o okładki, a nie teksty? Bo tekstów w „Newsweeku” nikt nie ma obowiązku czytać, zaś przed okładkami, zwłaszcza używanymi w kampaniach promocyjnych nie sposób uciec. Brutalnie wkraczają w przestrzeń publiczną i tym bardziej można w ich przypadku mówić o celowej prowokacji. Nie estetycznej, ale obyczajowej i etycznej. A na takie działania nie powinniśmy patrzeć obojętnie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/152130-co-sie-komu-kojarzy-ocena-okladki-newsweeka-nie-jest-zatem-jedynie-kwestia-smaku-mowmy-nie-o-estetyce-ale-etyce?wersja=mobilna
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.