Waszyngtońskie pluszaki złe na Obamę. Ale tylko trochę

fot. PAP/EPA
fot. PAP/EPA


Biały Dom manipuluje dziennikarzami, straszy ich i w ogóle nie ma w poważaniu, komunikując się z Amerykanami ponad głowami żurnalistów. Tylu zarzutów co w ostatnich dniach, Barack Obama nie usłyszał chyba przez całe ponad cztery lata, kiedy jest prezydentem.

Sytuacja przypomina scenę z niezapomnianej „Casablanki”. – Jestem w szoku, w zupełnym szoku. Właśnie odkryłem, że w tym lokalu uprawia się hazard – mówi cyniczny kapitan Renaultwydając rozkaz zamknięcia znanej szulerni a sekundę później krupier wciska mu do kieszeni gruby zwitek banknotów z wygranej. Tak samo wiarygodnie brzmią utyskiwania na politykę informacyjną Białego Domu przez dziennikarzy piszących o prezydencie Baracku Obamie w piątym roku jego przebywania na urzędzie. Ale sprawa jest ciekawa, bo może jednak w korpusie dziennikarskim coś pękło, coś jakby się skończyło.

Od kilku dni, dzięki portalowi Politico.com polityczno-dziennikarski światek żyje wojenką Boba Woodwarda z Białym Domem. Otóż Woodward – słynny współodkrywca afery Watergate, pogromca prezydenta Nixona, piszący książki i artykuły o politycznych walkach każdego z kolejnych prezydentów – bardzo zalazł za skórę prezydenckim specom od przekazu. Co w szczegółach dziennikarz ujawnił reporterom Politico.com. Otóż aczęło się od półgodzinnych wrzasków doradcy Obamy ds. gospodarczych Gene Sperlinga na Woodwarda, za to, że ośmielił się zasugerować, że to prezydent był autorem pomysłu automatycznych cięć wydatków (zwanych z łacińska „sekwestracją” i wchodzącym dzisiaj w życie), podważając oficjalną wersję sprzedawaną przez Obamę podczas serii wystąpień w całym kraju. Potem pojawił się mejl, że weteran korpusu dziennikarskiego w Waszyngtonie „pożałuje” swojego artykułu.


Taka zapowiedź – zasadzie standard w Waszyngtonie, gdzie za kulisami zawsze rozgrywa się przepychanka pomiędzy politykami, urzędnikami a węszącymi dziennikarzami – tym razem rozgrzała do białości dziennikarsko-polityczne głowy. „Straszą samego Woodwarda” zagrzmieli jedni. „Eee tam, stary Bob zachowuje się jak płaczek” odpowiadali inni. Na Twitterze zaroiło się od wpisów i komentarzy, w internecie dyskutuje się o sprawie cały czas. Dla krytyków prezydenta Obamy, słowa Woodwarda stały dowodem potwierdzającym, że Biały Dom manipuluje i nagina prawdę cały czas. Zwłaszcza, że weteran dziennikarstwa nigdy nie był uważany za zbytnio sprzyjającego konserwatystom czy Partii Republikańskiej, którym zawsze przypisuje się „paranoję” na punkcie spisków i niecnych knować Obamy. Co ciekawe, to siła z jaką zaatakowali Woodwarda zwolennicy prezydenta. Oto jeden z byłych najbliższych współpracowników prezydenta oświadcza, że Woodward jest już „stary” i się biedaczysko wypalił dziennikarsko. Ktoś inny oświadcza, że jest „kłamcą” i gra pod publiczkę, bo jego ostatnia książka nie sprzedaje się jak trzeba.  Nawet rzecznik prezydenta powiedział, że dziennikarz „z rozmysłem mija się z prawdą”.


Dlaczego szczwany dziennikarski lis z Waszyngtonu dostał i dostaje tak mocno po głowie? Otóż ośmielił się zaburzyć najnowszą „narrację” Białego Domu. Że wchodzące dzisiaj w życie automatyczne cięcia wydatków budżetowych to prawdziwy Armagedon, powodujący że amerykańskie lotniskowce nie wyjdą w morze, na lotniskach amerykańskich ustawią się wielogodzinne kolejki, setki tysięcy ludzi straci pracę i generalnie będzie recesja. Choć cięcia wynoszą zaledwie 2,2 proc. całorocznego budżetu, Biały Dom stara się wykorzystać je do ostatecznej rozprawy z opozycyjnymi republikanami: wybicia im na przyszłość pomysłów cięć wydatków oraz zmuszenia do zgody na kolejną podwyżkę podatków. Głos kogoś takiego jak Woodward, wołającego nagle „prezydencie, nie idź tą drogą” psuje całą misternie budowaną opowieść o okrutnych republikanach, którzy z radykalnych pozycji, rzucają kłody pod nogi prezydentowi, który jako jedyny wie, co znaczy „rozsądne równoważenie budżetu” i generalnie – co dobre dla kraju.


Ale „wojenka Woodwarda” to ciekawy sygnał ze strony dziennikarskiej braci. Jakby nagle dostrzegli, że nie da się już dłużej stosować taryfy ulgowej wobec lokatora Białego Domu. Nie wystarczył fakt, że Obama przez miesiące nie chciał odpowiadać publicznie na pytania. Ani to, że do perfekcji opanował sposoby mówienia ponad głowami dziennikarzy, co doskonale opisano w artykule „Władca marionetek” na portalu Politico.com  http://www.politico.com/story/2013/02/obama-the-puppet-master-87764.html Czarę goryczy przelało chyba potraktowanie korpusu dziennikarzy obsługujących Biały Dom przed kilkunastu dniami – nie zostali dopuszczeni w pobliże prezydenta gdy przez dwa dni grał w golfa na Florydzie. W zamian pozwolono im przebywać w oddalonym hotelu, bez widoku na pole golfowe. Czyżby po latach łatwych pytań, zbywania niewygodnych kwestii dla obecnej administracji (np. sprawa zamachu na konsulat w libijskim Bengazi), sprowadzania prezydenckiej polityki do ładnych strojów, przyjęć, popkultury i występowania w programach rozrywkowych, dziennikarze chcieli teraz mocniej przycisnąć Obamę i zakrzyknąć „sprawdzamy”?

Może być i tak: ostatecznie Obama wygrał do tej pory prawie wszystko, a dziennikarze o nim piszący, bardzo stracili na wiarygodności. Z drugiej strony jednak reakcja wielu z nich na glanowanie Woodwarda („straszenie? Eeee tam, nic takiego”) świadczy o tym, że jak trudno pozbyć się pozycji medialnego pluszaka Władzy. Bo to zaproszenia na bale, zdjęcia z samym prezydentem i kto wie, może nawet „ekskluzywny” wywiad np. o jego pasji do koszykówki…

---

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych