Jako konserwatysta w PO Jarosław Gowin funkcjonuje znakomicie. Czy miałby szanse poza rodzimą partią?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP/Jacek Turczyk
fot. PAP/Jacek Turczyk

Polityczny kontredans Jarosława Gowina z Donaldem Tuskiem trwa już od kilku  lat. Obaj politycy nigdy nie darzyli się sympatią, nie mówili jednym głosem, ale też krytykując się nawzajem nie zdradzali ochoty do rozstania.  Czy w poniedziałek coś się zmieni? Czy któryś z tancerzy opuści parkiet?

Oczywiście ruch należy do Donalda Tuska, bo Jarosław Gowin wielokrotnie udowodnił, że w przeciwieństwie do różnych swoich "odpowiedników" w innych ugrupowaniach  jest cierpliwy i  elastyczny. I że desperackie trzaskanie drzwiami - nie jest w jego stylu. Doskonale zdaje sobie sprawę, że tylko jako prawoskrzydłowy PO  może odgrywać rolę ostatniego sprawiedliwego. Takiego platformerskiego szeryfa, którego głos jest słyszalny na zasadzie kontrapunktu dla krzykliwych liberałów i przysparza mu sympatyków  wśród nieprzekonanych do PiS konserwatywnych wyborców,  a także w Kościele. A w końcu co nie bez znaczenia - daje szansę zaistnienia w mediach.

Gdyby jednak opuścił Platformę i przyjął propozycję przystąpienia do PiS - roztopiłby się w szeregach polityków głoszących podobne hasła. Za pół roku - nikt by o nim nie pamiętał.

Dotychczasowa strategia Gowina była niezwykle skuteczna. Pozycja nieco wyalienowanego platformerskiego konserwatysty - pielęgnowana starannie przez kolejne kadencje- przyniosła mu przecież profit w postaci  ministerialnego fotela. Nawet jeśli był to profit nie do końca oczekiwany i ofiarowany w złej intencji - uwikłania nie-prawnika w sprawy wymiaru sprawiedliwości, a tym samym ograniczenia mu czasu i swobody na ewentualnego budowania frakcji.  Jeśli jednak taki był plan premiera - a nic innego nie tłumaczyło wymiany dobrze radzącego sobie z powierzonymi obowiązkami Krzysztofa Kwiatkowskiego na  filozofa Gowina - to nie do końca się powiódł.

Wprawdzie krakowski poseł przez środowiska prawnicze pokochany nie został, ale tez nie popełnił takiej gafy, która dyskredytowałby go jednoznacznie jako polityka.  Nawet jego nie najszczęśliwsza (choć chyba starannie przemyślana) wypowiedź o tym, ze ma  w nosie literę prawa, bo liczy się jego duch - nie wywołała wystarczającego skandalu, który mógłby go pogrążyć w oczach wyborców. Co ważniejsze ministerialna funkcja -  nie osłabiła jego pozycji wewnątrz partii. A wręcz przeciwnie.

Głosowanie w sprawach in vitro i związków partnerskich udowodniło, że Jarosław Gowin w swoim klubie nie był az takim solistą, za jakiego swego czasu uchodził. Inna sprawa czy stało się to za sprawą jego własnych zabiegów, czy niejako samoistnie.  Tak czy owak sprawa zaszła dość daleko, gdyż podczas sejmowej debaty  Gowin wystąpił otwarcie przeciw Donaldowi Tuskowi. I fakt, że to on, a nie premier miał rację (co potwierdza nawet prezydent Bronisław Komorowski mówiąc o wątpliwościach konstytucyjnych w sprawie związków partnerskich), nie jest tu żadną okolicznością łagodzącą. Jak również badania CBOS ukazujące, że wyborcy Platformy tez nie są entuzjastami legalizacji związków jednopłciowych. Bo tam gdzie w grę wchodzą osobiste ambicje Donalda Tuska, jako samca alfa, inne racje przestają się liczyć.

Premier nawet nie kryje, że chce udowodnić, ze ma ostatnie słowo. Tak więc jakieś działania "odwetowe" wobec Gowina  prędzej czy później podejmie. Czy będzie to dymisja ze stanowiska ministra sprawiedliwości? Być może. Pod warunkiem, że upewni się, iż Gowin nie wyjdzie z partii wyprowadzając grono swoich zwolenników. I być może do tego premierowi potrzebne jest kilka dodatkowych dni. Ale równie prawdopodobny jest też scenariusz, że i tym razem Tusk zadowoli się publicznym przeczołganiem ministra, a zemstę odłoży np. na czas budowania list wyborczych.

Zapewne zresztą grono potencjalnych secesjonistów jest znacznie mniej liczne niż grupa tych czterdziestu kilku posłów, którzy głosowali przeciw związkom partnerskim. Może jednak starczyć na założenie klubu. Klubu, który zapewne i tak pozostałby w koalicji, ale jednak mógłby stanowić zaczątek budowania nowej siły przez Gowina. Pytanie tylko czy Gowin chciałby takiej roli się podjąć. Bo to on ponosiłby to większe ryzyko. Ryzyko odejścia na zupełny margines sceny politycznej, no i przede wszystkim nie wejścia do kolejnego parlamentu. Tak czy owak jeśli Gowin kiedykolwiek nosił się z zamiarem budowy własnego ugrupowania - starannie je dotąd  ukrywał.  Choć, w polityce nigdy nic nie wiadomo. Bo czyż 15 lat temu ktokolwiek podejrzewałby samego Donalda Tuska o podobne zamiary?

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych