G…w czapce. Ukraina udaje, że chce wstąpić do UE, a wspólnota, że chciałaby ją przyjąć

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. PAP/Andrzej Grygiel
fot. PAP/Andrzej Grygiel

„Jesteśmy za, a nawet przeciw…” - tego akurat prezydent Bronisław Komorowski nie powiedział ukraińskiemu koledze na spotkaniu w Wiśle, ale Wiktor Janukowycz ciemniakiem nie jest i zdaje sobie sprawę, że członkostwo jego kraju w Unii Europejskiej jest pisane patykiem na wodzie.

Inna rzecz, czy on sam i jego rodacy w ogóle tego chcą. Jak wykazał niedawny sondaż zrealizowany na zlecenie niemieckiej rozgłośni Deutsche Welle, połowa Ukraińców nie chce umowy stowarzyszeniowej z UE i woli zacieśniać więzy z Rosją. Krótko mówiąc, Ukraina udaje, że zależy jej na wstąpieniu do unii, a wspólnota, że chciałaby ją przyjąć.

Prócz stawianych przez Brukselę, a powtórzonych w Wiśle przez Komorowskiego warunków dotyczących niezbędnych reform systemowych, chodzi także o - jak powiedział polski prezydent - „odbudowę dobrego wizerunku Ukrainy”, czyli o wypuszczenie z więziennej celi Julii Tymoszenko. Szczególnie to ostatnie ultimatum jest bardzo ciekawe.

Była pani premier utrzymuje, że jest „więźniem politycznym”, że nigdy nie wykorzystała stanowiska dla osiągnięcia korzyści osobistych, nikogo nie oszukała i nie przywłaszczyła sobie państwowych pieniędzy, ani żadnej rzeczy, która jego jest, a do pudła wtrącili ją ludzie Janukowycza, żeby mu nie zagrażała. Nie wiem, czym mu zagrażała skoro przegrała wybory. Jak pamiętam, unijni obserwatorzy nie doszukali się wówczas żadnego wyborczego fałszerstwa. Znane są natomiast inne fakty z życiorysu „pięknej Julii”, z czasów, gdy Janukowycz nie był ani premierem Ukrainy, ani nawet nie śnił, że będzie kiedyś prezydentem.

Pierwszy raz Tymoszenko popadła w konflikt z prawem osiemnaście lat temu, gdy wpadła na przemycie 25 tys. dolarów z Moskwy. W 2001 r., wówczas już wicepremier Julia Tymoszenko, i szefowa komisji do spraw energetyki została aresztowana (i zdymisjonowana) pod zarzutem korupcji przy zawieraniu umów rządowych, negocjowanych przez… jej firmę. Jednak pod presją ukraińskiego tłumu kijowski sąd oddalił pozew przeciw ikonie pomarańczowej rewolucji. Ale na tym nie kończy się lista oskarżeń; Tymoszenko była parokrotnie posądzana o machinacje podatkowe i fałszowanie dokumentów, w Rosji wytoczono jej sprawę o przekupstwo i do 2004 r. figurowała na liście poszukiwanych przez Interpol.

Obecnie odsiaduje wyrok za kontrakt, który zagwarantował Gazpromowi dostawy gazu na Ukrainę po cenie najwyższej w świecie, co doprowadziło jej kraj niemalże do bankructwa i całkowitego uzależnienia od Rosji. Wobec tych ostatnich zarzutów, za sponiewieraną Julią ujął się… znany powszechnie „obrońca praw człowieka”, rosyjski prezydent-premier-prezydent Władimir Putin. Znaczy, skoro sam niekoronowany car Rosji, oraz prezydent Polski i wszyscy unijni politycy twierdzą zgodnie, że Tymoszenko jest czysta jak łza, to  ubabrany po uszy musi być Janukowycz, sędziowie na jego pasku i może jeszcze tamtejsi lekarze, którzy tylko czyhają żeby dobić biedną Julkę.

Nie chcę przez to powiedzieć, że prezydent Janukowycz jest dla Ukraińców najlepszym wyborem. Jednak apele Tymoszenko zza krat o wstawiennictwo Zachodu kojarzą mi się trochę z wołaniem sobiepana Jana Rokity w samolocie Lufthansy: „Ratujcie! Niemcy…”, pardon, „Ukraińcy mnie biją!”… Przyjmijmy nawet, że wszystkie postawione jej zarzuty są wyssane z brudnego palucha Janukowycza. Tylko, co z odpowiedziami na pytania dotyczące jej pozapolitycznej działalności? Chciałem je posłyszeć od samej zainteresowanej; gdy swego czasu pisaliśmy z Rogerem Boyesem z londyńskiego „Timesa” książkę o krajach sąsiadujących z UE, umówiliśmy się na tete-a-tete z Julią Tymoszenko.

Po naszym przybyciu do Kijowa w wyznaczonym terminie, jej rzecznik przez kilka dni przesuwał spotkanie, my czekaliśmy cierpliwie, wreszcie oznajmił, że nagle wyjechała. Niestety, nie usłyszeliśmy z jej ust recepty, jak z kanciapy - wypożyczalni kaset wideo można w ciągu paru lat dorobić się koncernu naftowego w Dniepropietrowsku i zostać olejową baronową z miliardami na koncie. Jak uważają autorzy książki pt. „Pomarańczowa księżniczka”, Ilia Milsztein i Dymitr Popow, pod kontrolą Tymoszenki znalazła się w 1997 r. jedna czwarta ukraińskiej gospodarki. Ona sama utrzymuje, że majątku dorobiła się „z kapitału rodziców i własnego”. Terefere…

Jej rodzice rozwiedli się, gdy miała trzy latka i nie śmierdzieli groszem. Młoda Julia była w sowieckich czasach wzorową aktywistką komsomołu, a po studiach pracowała w fabryce wojskowych systemów radiolokacyjnych - a jakże - im. Lenina, gdzie zatrudniano wyłącznie oddanych towarzyszy. Czy z marnej pensji na państwowym etacie, z której trudno było związać koniec z końcem, mogła odłożyć fundusze na zakup naftowego koncernu?

Więzienie jest cierpieniem, choćby tylko z tego względu, że jest karą. Tymoszenko cierpi. Byłbym jednak bardzo ostrożny w żonglowaniu tezą, że gwiazda pomarańczowej rewolucji z warkoczem zakręconym na głowie jak nimb jest „więźniem politycznym”. Jest za to z całą pewnością instrumentem w polityce wspólnoty wobec Ukrainy i odwrotnie. Gdy w 2011 r. doszło do jej aresztowania, unia natychmiast skorzystała z okazji, by wycofać się z obietnicy zawarcia Umowy Stowarzyszeniowej, złożonej de facto przez samego szefa Komisji Europejskiej Jose Manuela Barroso. Słowa nic nie kosztują. Fakty - owszem, mogą mieć różnorakie konsekwencje.

Gdy w 2002 r. uczestniczyłem w roli komentatora w szczycie NATO w Pradze, już wtedy dała się zauważyć niechęć, zwłaszcza niemieckich polityków, do włączenia Ukrainy w zachodnie struktury, tak w sferze politycznej, obronnej, jak i gospodarczej. Drzwi do NATO zostały przed Ukraińcami zatrzaśnięte. Trzy lata później komisarz UE do spraw rozszerzenia wspólnoty, Fin z pochodzenia Olli Rehn stwierdził bez owijania w bawełnę, że unia musi unikać „zbyt dużego rozszerzenia się”. Później była już tylko gra pozorów, pod różnymi nazwami, z tzw. Partnerstwem Wschodnim włącznie.

Aresztowanie, proces i skazanie Tymoszenko stało się obłudnym argumentem przeciw wywiązaniu się z obietnic wobec Ukrainy. Politycy RFN ukarali prezydenta Janukowycza za „polityczne represje” tym, że zapowiedzieli zbojkotowanie… meczów piłkarskich w jego kraju, podczas niedawnych mistrzostw piłkarskich, organizowanych z Polską. Przez niemiecką telewizję przewijały się zdjęcia siniaków na rękach „prześladowanej Tymoszenko”. Siniaki sińcom nierówne. Swego czasu kanclerz Helmut Schmidt nie krył ulgi z wprowadzenia stanu wojennego w Polsce. Helmut Kohl poleciał jako pierwszy zachodni polityk do Pekinu i odwiedził chińskie koszary, choć nie wyschła jeszcze krew po masakrze na Placu Niebiańskiego Spokoju. By nie drażnić komunistycznych władz Kraju Środka, gdzie więzienia są pełne dysydentów, a kara śmierci to normalka, szef MSZ Klaus Kinkel nie dał sobie włożyć na szyję wieńca przez Dalajlamę.

Gerhard Schroeder wolał milczeć w sprawie zesłania Michaiła Chodorkowskiego do kolonii karnej i wycinania opozycji przez prezydenta Putina, że o wojnie i rosyjskich obozach koncentracyjnych w Czeczenii nie wspomnę, widział za to powody do zablokowania rozszerzenia NATO na wschód. Kanclerz Angela Merkel przełknęła nawet pobicie i aresztowanie na Placu Czerwonym posła Bundestagu Volkera Becka, gdzie protestował przeciw gnębieniu homoseksualistów, a wrócił do kraju z rozbitą buzią. W jej gabinecie nie było też mowy o bojkocie chińskiej Olimpiady. Bo Rosja i Chiny to nie Ukraina, bo takie są pryncypia Realpolitik. Lepiej nie drażnić Rosji. Tym bardziej, że Putin to przecież „kryształowo czysty demokrata”, a Janukowycz wredny, postkomunistyczny satrapa…

Nie da się ukryć, że lawirantem jest również ukraiński prezydent., który niby puka do unijnych drzwi, lecz jakby bezgłośnie. Głośne jest za to zacieśnianie współpracy Janukowycza z Putinem, w ramach zainicjowanej przez Moskwę Unii Celnej Rosji z Białorusią, Kazachstanem i Ukrainą właśnie. Jak podkreślił gość prezydenta Komorowskiego w Wiśle, Rosja jest i będzie dla Kijowa „potężnym partnerem”. A wszystko to jest przygrywką do mającego się odbyć wkrótce w Brukseli szczytu Unii Europejskiej i Ukrainy. Reasumują, dzisiejsze stosunki wspólnoty z ukraińskim sąsiadem są dobre, ale nie beznadziejne.

W Brukseli przełomu nie będzie, będą, jak w Wiśle, deklaracje o chęci zbliżania się, uśmiechy i ściskanie dłoni na użytek fotoreporterów. Tak, w myśl fraszki Jana Sztaudyngera: „Uradziła babka z babką, gówno najlepiej przykryć czapką”…

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych