"Tego rodzaju zagrożenie jest funkcjonalne. Ten incydent pełni taką funkcję i tak będzie wykorzystany" - komentuje politolog, prof. Zdzisław Krasnodębski słowa premiera Donalda Tuska wzywające do bardziej zdecydowanej reakcji na incydent z narodowcami, którzy zakłócili wykład prof. Magdaleny Środy na Uniwersytecie Warszawskim.
Stefczyk.info: - Jakiej reakcji oczekuje premier Donald Tusk, mówiąc: "Dzisiaj ryczą, jutro będą bić"?
Prof. Krasnodębski: - To pytanie należałoby oczywiście zadać premierowi, bo ja nie czytam w jego myślach. To oczywiście brzmi jak pewnego typu groźba. Wiemy też, że władze podejmowały już pewne represyjne środki ograniczające nie tylko tego rodzaju czynne wystąpienia w rodzaju demonstracji czy okrzyków wymierzonych przeciwko władzy, ale podejmowały też akcje w stosunku do ludzi, którzy formułowali trochę inne opinie niż obowiązujące, np. w stosunku do internautów - pamiętamy sprawę Antykomora, czy przypomnę też sprawę pracy magisterskiej Pawła Zyzaka, gdzie mieliśmy do czynienia z jednym z najbardziej spektakularnych objawów ingerencji władzy. Podobny charakter miała też ostatnia, szeroko komentowana wypowiedź pani Kudryckiej na blogu o tym, że pewne poglądy nie powinny być wygłaszane przez pracowników wyższych uczelni.
Nie wolno też zapominać o pewnym niepokojącym kontekście, który tutaj miał miejsce - wiadomo, że ten incydent wynikł z tego, że innego typu spotkanie nie mogło się odbyć na Uniwersytecie Warszawskim. Z drugiej strony pan premier nie wygłasza tak zdecydowanych sądów albo w ogóle milczy w innych sprawach, w których tego rodzaju zakłócenia wykładów, czy też wystąpień publicznych mają miejsce. Nie mieliśmy w zasadzie oficjalnych reakcji po incydencie w Poznaniu skierowanym przeciwko profesorom wypowiadającym się w obronie pani prof. Krystyny Pawłowicz, nie mieliśmy wypowiedzi wtedy, kiedy grupa profesorów Uniwersytetu Warszawskiego chciała publikować artykuł dotyczący Smoleńska i nie było to możliwe. Tak, że pan premier jest wybiórczy w swoich reakcjach.
Stefczyk.info: - Czy taka groźba, sformułowana przez premiera może mieć swoje konsekwencje? W niektórych komentarzach można usłyszeć porównania do gróźb Józefa Cyrankiewicza po masakrze poznańskiej, słynnych słów, że "każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciw władzy ludowej, niech będzie pewny, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie"? Do czego pan premier wzywa, do prewencyjnych aresztowań?
- Może właśnie chodzić o pewnego typu działania prewencyjne, zobaczymy. Nie musimy też od razu dramatyzować, ponieważ pan premier znany jest z tego, że wygłasza różne stwierdzenia, które potem nie mają żadnych konsekwencji - przypomnę znane zapowiedzi kastracji pedofilów. Może więc tak to się skończyć.
Moim zdaniem, prawdopodobnie on pewnie nie przekroczy oficjalnie pewnych granic - np. nie będzie dążył do delegalizacji tych stowarzyszeń, które mu nie odpowiadają. Natomiast myślę, że jest to raczej sygnał dla podległych mu służb, dla rektorów, dla policji, różnych instytucji, wzmacniający pewne negatywne nastawienie do wszelkiego typu przejawów niepokory czy sprzeciwu wobec tej władzy.
Myślę, że tak to należy dzisiaj widzieć. Na ile się dalej posuną - na szczęście jest tak, że ta władza musi zachowywać pozory i ona usiłuje te pozory o liberalnej demokracji zachować - przecież rządzi nami partia liberalna, tak, że w zasadzie powinna zawsze głosić zasady jak największej, pełnej możliwości wyboru.
Stefczyk.info: - A może premierowi chodzi po prostu o wywołanie atmosfery grozy, którą ochoczo podchwyciłyby media? Tusk nawet daje przykład swoich skojarzeń - wskazując na piosenkę z filmu "Kabaret" - sugerując, że tak się rodzi faszyzm...
- Jak wiadomo taka histeria antyfaszystowska dosyć regularnie tam wybucha, choćby przy okazji każdego 11 listopada, ona jest też podejmowana przez media zagraniczne, ten sygnał jest, jak mówię wysyłany do mediów. Niestety tego rodzaju incydenty a też pewnego typu wypowiedzi w zasadzie powtarzają się dosyć regularnie. Pamiętamy np. sprawę wypowiedzi pana Grzegorza Brauna, który powiedział coś niezupełnie moim zdaniem rozsądnego, coś niepotrzebnego i jak to było rozdmuchane. A przecież to jeszcze było w okresie, kiedy Brunon K. chciał podobno wysadzić pół państwa w powietrze.
Tego rodzaju zagrożenie jest funkcjonalne. Ten incydent pełni taką funkcję i tak będzie wykorzystany. To jest tak, jak z tymi, którzy walczą z antysemityzmem - tak naprawdę bardzo tych antysemitów potrzebują i czasami sztucznie ich sobie tworzą. Tak samo sztucznie się tworzy zagrożenie faszystami - to pojęcie jest tak kompletnie rozmyte, że zdezorientowani bojówkarze niemieccy uważają za faszystów nawet tych, którzy noszą mundur legionisty.
Także pan premier świadomie surfuje na tych nastrojach, czy nimi steruje, wzmacniając ten zwrot, który dokonuje ku lewej stronie. Przeprasza np. za słowa pana Niesiołowskiego - wyraża oburzenie z powodu przepraszam, ale jednak uosobienia całkowitego upadku polskiej polityki, od lat przecież. Mamy przecież pana posła, który zbudował swoją karierę na obrażaniu prezydenta - mam na myśli prezydenta Kaczyńskiego i mam na myśli pana Palikota. Nagle okazuje się, że on jest nie do zaakceptowania, wtedy, kiedy jego patologiczna agresja, tak, jak w przypadku pana Niesiołowskiego, zwraca się w kierunku tych osób, którzy są objęci swoistym immunitetem i nie powinni być atakowani.
Jest bowiem tak, że ta agresja - agresja słowna, ale też agresja fizyczna jest przez tę władzę stosowana. Tak naprawdę, ci demonstrujący przeciwko pani Środzie, demonstrują też przeciw osobie, która jest znana z dążeń do cenzurowania, ograniczania debaty, terroru psychicznego, przemocy symbolicznej, ale tego pan premier nie zauważa.
Stefczyk.info: - A nie dziwi pana, że premier zachowuje się tak nieadekwatnie histerycznie - zupełnie inaczej, niż reagowali politycy SLD, kiedy w latach 90. Liga Republikańska próbowała zakłócać dużo głośniej i skuteczniej wiece przedwyborcze Kwaśniewskiego?
- Oczywiście, że widzę różnicę. Pomijając, że jestem zatroskany taką postawą premiera, to z drugiej strony odczuwam satysfakcję jako analityk polskiej sceny politycznej. Ja od paru lat bowiem głoszę tezę i przypuszczam, że byłem jednym z pierwszych, którą ją sformułował, że pod rządami Donalda Tuska Polska ewoluuje w stronę takiego miękkiego autorytaryzmu. Reaktywowane są pewne postawy z PRL-u, a władza nieograniczana niczym przez media i inne mechanizmy ma coraz większe ciągoty autorytarne i wykazuje coraz większą skłonność do posługiwania się przemocą. To jest dosyć widoczne. Tak naprawdę, znaczna część popularności Donalda Tuska i PO polega na dezawuowaniu i demonizacji oraz w pewnym sensie delegitymizacji opozycji w Polsce. Jak wiemy zaczyna się kryzys w Polsce - dotychczasowe środki już niezupełnie działają, w związku z tym należy wymyślić inne, jeszcze większe zagrożenie, teraz już nie płynące z partii opozycyjnej, tylko może ze środka społeczeństwa. Wtedy byłoby to niezwykle dla tej władzy użyteczne, gdyby się okazało, że są jeszcze inne oprócz kiboli grupy, które dążą do obalenia tej władzy.
Wszyscy pamiętamy te akcje przeciw kibicom i to, że mieliśmy w Polsce więźnia politycznego. Niezależnie od oceny pana Staruchowicza, trzeba sobie powiedzieć wyraźnie - on był więźniem politycznym - to się przecież działo bez wyroku, areszt był ciągle przedłużany, a przypuszczam, że powodem była czysta zemsta za hasło, które pan Staruchowicz propagował - o obaleniu rządu Donalda Tuska.
Potrzeba wroga i potrzeba zagrożenia porządku demokratycznego, ładu jest większa - paliwo antypisowskie już się trochę wypaliło, więc trzeba sięgać głębiej i szerzej, a taki incydent jest doskonałą okazją do tego.
A czasy, o których pan wspomina, to były jeszcze czasy pluralizmu, różnorodności i względnej wolności. Dziś jesteśmy w innej epoce.
not. kim
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/151550-prof-krasnodebski-o-slowach-tuska-po-incydencie-na-uw-paliwo-antypisowskie-juz-sie-troche-wypalilo-a-potrzeba-wroga-jest-wieksza-nasz-wywiad