Wojna walutowa? Jaka wojna? "Powtarza się historia wielkiego kryzysu lat trzydziestych"

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. sxc.hu
fot. sxc.hu

Spotkanie G20 w Moskwie zakończyło się fiaskiem. Możni i wielcy tego świata debatowali jak uniknąć wojny walutowej. Niestety, nie dogadali się. Na komunikat końcowy złożyło się szereg pustych deklaracji. I akceptacja dowolnych poczynań banków centralnych, dopóki ich celem jest i będzie podtrzymanie wzrostu gospodarczego i ochrona miejsc pracy w danym państwie, a nie dewaluacja waluty, by chronić konkurencyjność własnych produktów przeznaczonych na eksport. Zaproponowano nawet wykładnię poprawności politycznej w dyskusji międzynarodowej na ten temat:

Oczywiście drukowanie pustych pieniędzy prowadzi do dewaluacji (np. utrata wartości dolara w stosunku do euro), jednak należy to zjawisko traktować tylko jako... skutek uboczny!

Nadto, inny biegły w sztuce nowomowy w finansach wyjaśnia nam mniej biegłym, że jak wszyscy (kraje) drukują pusty pieniądz to wzajemne efekty dewaluacji walut znoszą się nawzajem.

Przychodzą do głowy nauki mądrego rabina, który na pytanie, czy będzie wojna (?), odpowiedział ponoć: "wojny nie będzie, ale będzie taka walka o pokój, że nie pozostanie kamień na kamieniu".

W dzień po szczycie G20, japoński premier Shinzo Abe ogłosił, że Japonia będzie skupować zagraniczne obligacje. Tak, tak nie tylko drukować yeny, by finansować własny rząd i kraj, ale drukować yeny, by kupować np. dolary, a za nie obligacje amerykańskie. Ups, taki plan trudno wytłumaczyć inaczej niż chęcią dewaluacji yena w stosunku do dolara. Czy zatem mamy do czynienia z wojną walutową?

Szef Europejskiego Banku Centralnego, Włoch Mario Draghi przestrzegał podczas swego wystąpienia w Parlamencie Europejskim, by ważyć słowa. Powiedział:

Większość wahań kursów walut nie wywołano intencjonalnie, a były efektem wewnętrznej polityki makroekonomicznej, która miała za cel potrzymanie koniunktury w gospodarce

i posumował:

Czy mniej na ten temat będziemy mówić tym lepiej.

Również prezes Międzynarodowego Funduszu Walutowego, pani Christine Lagarde apeluje o spokój. Podobnie największe banki inwestycyjne jak Goldman Sachs czy Morgan Stanley.

Dlaczego to tak wstydliwy temat? Bo świat finansów chce kolejny raz nabić w butelkę Kowalskiego. To Kowalski w ostatecznym rozrachunku zapłaci za ekscesy banków. Poprzez utratę oszczędności, galopujący koszt żywności, energii i skrywaną inflację. A i jeszcze jedno, nieograniczony w czasie i ilości dodruk pieniędzy oraz spekulacje finansowe powodują zwiększone ryzyko w handlu międzynarodowym i prowadzą do załamania rynków wewnętrznych w kolejnych państwach. Taki łańcuszek przyczynowo skutkowy obserwujemy od ponad roku w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie. Jest tylko kwestią czasu, gdy na czołówki gazet i portali wyjdzie słowo widmo: protekcjonizm. Amerykański inwestor i komentator finansowy, Gerald Celente nie dba o poprawność polityczną i mówi wprost:

Powtarza się historia wielkiego kryzysu lat trzydziestych. Wojny walutowe przechodzą w wojny handlowe, a te doprowadzą do gorącego konfliktu na skalę światową.

 

CZYTAJ TAKŻE:
O kapitale, który ma narodowość. " Na świecie rośnie rozwarstwienie majątkowe, wywołujące zagrożenie niepokojami społecznymi"

 

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych