Nadpobudliwi gracze w ruletkę - tak można opisać twórców instytutu Giertycha. Kiedy przestaną być potrzebni Tuskowi, znikną

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Romana Giertycha wspierają także TVN i GW. Fot. wPolityce.pl
Romana Giertycha wspierają także TVN i GW. Fot. wPolityce.pl

Powołanie Instytutu Myśli Państwowej zaowocowała falą drwin. I trudno się dziwić: grupa ludzi, których łatwo uznać za politycznych awanturników,  markuje tworzenie spokojnego  think tanku.

Jestem ostatnią osobą, która uwierzy, że Roman Giertych z Michałem Kamińskim i Stefanem Niesiołowskim zasiądą aby pisać opracowania czy organizować debaty.  Wolne żarty, waszym żywiołem jest polityka traktowana  jako personalna rozgrywka. Dowiedliście tego w ostatnim czasie stając się politycznymi felietonistami, wręcz bajkopisarzami, choć bez stałych rubryk.

Ci ludzie to gracze w ruletkę, obstawiający w przeszłości wysokie, często zbyt wysokie numery,  do których pasuje określenie, jakiego użyto kiedyś wobec innego polityka:

„człowiek o mentalności krokodyla”.

Gracze niecierpliwi, choć wyrzuceni na polityczne mielizny. Jaki jest ich plan? Robi to wrażenie jakiejś gorączkowej, choć szykowanej od miesięcy improwizacji.  Wygląda na próbę instalowania nowej konserwatywnej frakcji Platformy, choć taką frakcją nie jest i być nie może.

Czy ich nieformalny lider Roman Giertych wierzy w to, że można być absolutnie mainstreamowym adwokatem, przekomarzającym się przyjaźnie z „Wyborczą”,  obsługującym premiera i zarazem popychać polską debatę w kierunku dla mainstreamu niewygodnym ? Bo ten mainstream właśnie teraz podjął decyzje aby żeglować w całkiem przeciwną stronę: ani tradycjonalistyczną, ani narodową. Prawicową tylko w sytuacji, gdy umówimy się nazywać czarne białym.

Przeciwnie , wszystkim tym wartościom wypowiedziano właśnie teraz bezwzględną wojnę.  O wiele bezwzględniejszą niż rok, dwa lata temu. Tu już nie ma miejsca nawet na nieszkodliwe prawicowe hobby.

Nie wiem, czy Giertych wierzy w istnienie suchego morza. Może tak, a może to tylko kolejny wist w grze, która polega na czymś całkiem innym. Może ma on swego pana i przyjmuje od niego zlecenia. A może wierzy, że tego pana, ba wielu panów, przechytrzy.

Ciekawsze jest pytanie, po co komu taki Instytut? Obecność tam Niesiołowskiego upewnia nas do końca, że jest to inicjatywa autoryzowana przez lidera PO Donalda Tuska. Były wicemarszałek nie odchyliłby się o jotę od partyjnej ortodoksji.

Twórcy Instytutu nie tylko biorą na pokład postać toksyczną i agresywną (wielu z nich, choćby poseł PO Jan Filip Libicki czy Michał Kamiński coraz bardziej go w tym przypominają). Biorą kogoś, kto w sprawach ideologicznych kieruje się polityczną poprawnością i partyjną dyscypliną. Kto głosował ostatnio za projektami dotyczącymi związków partnerskich. Gdy będziemy słuchać konserwatywnych wywodów Giertycha i innych, ba przyjacielskich polemik z Platformą, pamiętajmy o tym. Szarżujący niczym nosorożec „Niesioł” to znak, emblemat. Pieczątka Tuska.

Po  co Tuskowi taki Instytut? Po pierwsze dla podniesienia na wyższy szczebel dotychczasowej praktyki, w której to mainstreamowi prawicowcy są pierwszymi w dziele  okładania po głowie prawicy antymainstreamowej. W miejsce solowych, przypadkowych występów  ma się pojawić jakaś forma koordynacji. Ci ludzie mają być do niej dodatkowo zmotywowani. Czy będą umieli zgrabnie koordynować? Czy się nie znudzą? Czy to im wystarczy? Nie mam pojęcia. Pewne jest, że Tusk na nich liczy.

Ale jest i drugi cel: osłabienie znaczenia Jarosława Gowina. Teraz konserwatywnym platformersom podsunie się alternatywny ośrodek decyzyjny. Co prawda usytuowany w dużej mierze poza parlamentem, co zaowocuje niewygodami, ale autorytet Gowina i tak mającego trudności, aby zebrać tych 30, 40 dysydentów do kupy, ma ulec dalszemu podważeniu.

Co więcej, tak jak „antykaczyńskie” komunikaty prawicowców mają być dywersją  odmienną niż ataki na prezesa PiS ze strony lewicowców i wojowniczych liberałów, tak Gowin atakowany, zrazu subtelnie, potem coraz śmielej przez „naprawiaczy myśli państwowej”, ma  polec. Może to nawet na ich wniosek zostanie pozbawiony, chyba jeszcze nie teraz, funkcji ministerialnej.

Tylko jedna osoba w tym gronie tworzy dysonans. Młody poseł PO z Podlasia Jacek Żalek, który zbudował sobie pewien autorytet mówieniem w sprawach światopoglądowych tego, co myśli. Po co on przyszedł do tych dziwnych rozbitków? Słyszałem teorię zgoła fantastyczną: po to aby  uratować się przed niechybnym wyrzuceniem z partii, co postawiłoby grupę konserwatywną w Sejmie przed koniecznością otwartego już buntu. I albo zmusiło do przedwczesnego wyjścia, albo wykazało słabość ich determinacji.

Jeśli tak jest, pokazuje to groteskowość i nieautentyczność  przedsięwzięcia Giertycha, Kamińskiego i Marcinkiewicza. A przed „gowinowcami” stawia w moim przekonaniu coraz dramatyczniejsze pytanie. Co jest z kolei dla was punktem odniesienia? Rozgrywki frakcyjne w tym Sejmie, czy dialog z autentycznymi konserwatywnymi wyborcami? Bo w obecnej sytuacji lawirując między karzącą ręką Schetyny i opiekuńczym ramieniem Giertycha można być tylko coraz mniej czytelnym. Piszę to z sympatią dla takich ludzi jak Gowin czy Żalek.

Co się zaś tyczy liderów Instytutu, nie biorą oni jednego pod uwagę. Ludzie nabierają się często na polityczne podróbki, ale nie na aż tak parciane. Z zagonionych w ślepy zaułek harcowników nie zrobi się w godzinę wiarygodnych państwowców. Mechanizm budowania prawicy jako przybudówki salonu jest mistyfikacją tak naiwną, że w dłuższej perspektywie zbędną także i Tuskowi.

To jest kalkulacja, która kazała Grzegorzowi Hajdarowiczowi tworzyć podróbkę „Uważam Rze”. Niedługo będzie musiał ją zamknąć.  Zdawałoby się, że to oczywiste dla każdego trzeźwego obserwatora. Ale przecież ja widziałem już takich polityków, i to z różnych parafii. Na przykład Paweł Piskorski wierzył kiedyś w to, że może być odnowicielem polskiej polityki, i to już w czasach, gdy moralność zaczynała w niej coś znaczyć, mając wielki i niedokumentowany majątek. Rzeczywistość szybko przywołała go do porządku. Więcej, ściga go do dziś.

Dziś być może Tusk nie zastanawia się on nawet, co zrobić w przyszłości z Giertychem, Marcinkiewiczem czy Kamińskim. Tak jak nie wymyślił jeszcze, kogo ze swego rządu wymieni, choć już to zapowiedział. Ale sama logika sytuacji zmusi go do ich pominięcia. Przynajmniej większości z nich. Kiedy ludzie ci odegrają swoją rolę, mają przeminąć.

Jeśli Tusk zniszczy konserwatywną frakcję Platformy, to nie po to aby fundować sobie potem jej recydywę, na dokładkę z kimś tak nieprzewidywalnym i ambitnym jak Giertych.  Może  Niesiołowski przetrwa na listach PO jako konserwatysta absolutnie bezobjawowy. Czy ktoś jeszcze? Może ktoś, kto widowiskowo wyrzeknie się swoich ostatnich autentycznych przekonań? Michał Kamiński? Były premier Marcinkiewicz? Nie wiem.

Naturalnie , możliwe są i inne scenariusze.  Ale jeśli PO pęknie według szwów światopoglądowych, czego wcale nie jestem pewien,  to już Gowin ma większe szanse aby zagospodarować jakąś część tego, co po niej zostanie.

Część twórców Instytutu pokłada podobno nadzieję w prezydencie Komorowskim jako chętniejszym do wizerunkowych gier z imitowaniem konserwatyzmu niż mknący żwawo w lewo Tusk. Ale obecny lokator prezydenckiego pałacu to sympatyczny egoista, który gra tylko na siebie. I nie ma, pomimo osobistej popularności, narzędzi aby zapewniać komuś przetrwanie, poza paroma posadami. Na pewno zaś w najbliższych latach nie będzie uczestniczył w układaniu żadnych partyjnych list. A to interesuje politycznych graczy w ruletkę najbardziej.

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych