Janecki dla wPolityce.pl: Zapowiedź wyprawy tuskobusem to spektakl w stylu Putina i traktowanie Polaków jak cymbałów i naiwniaków

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Premier ociera łzę mieszkanki Kutna. Fot. wPolityce.pl
Premier ociera łzę mieszkanki Kutna. Fot. wPolityce.pl

Premier Donald Tusk pojedzie w Polskę i będzie rozmawiał oraz rozdawał. Rozmawiał będzie jak zwykle, czyli raczył swego rodzaju kołysankami zachęcającymi Polaków, żeby przespali to, co przykre. A rozdawał będzie złudzenia, wmawiając ludziom, że to ich marzenia. Donald Tusk nie ma żadnych 300 czy 400 mld zł do rozdania, bo to wszystko musi być wydane wedle unijnych procedur i wcale nie na to, o czym marzyłaby jakaś pani Zosia napotkana na trasie tuskobusu. Owszem pani Zosia zostanie w telewizji pokazana i wypowie swoje marzenia albo żale, ale przecież nikt z władzy nie będzie jej traktował poważnie. Bo nie ma w zwyczaju, nie ma takiej potrzeby i nie ma takich możliwości. Po co więc ta pokazówka?

Pokazówka Donalda Tuska jest po to, żeby udowodnić, iż władza może traktować Polaków jak cymbałów i naiwniaków, i nikt nic nie jest w stanie jej z tego powodu zrobić. A wręcz usłużna kamanda propagandystów i lizusów tę pogardę opisze jako wielką, odwzajemnioną miłość. W obecnej fazie III RP żyjemy bowiem w rzeczywistości symulakrów (pojęcie Jeana Baudrillarda), czyli piętrowych pozorów. Zamuleni propagandą i własną poznawczą niemocą ludzie nie chcą przyznać, że to wszystko złudzenie i oszustwo, bo musieliby zanegować własne wybory i emocje z ostatnich kilku lat. Tworzą więc własne symulakry, które pozwalają im trwać bez popadania w schizofrenię czy choćby dysonans poznawczy. Tyle że są coraz bardziej oderwani od realiów, co w skondensowanej i trochę wykrzywionej dawce (nadreprezentacja emerytów) widać po entuzjastach „Szkła kontaktowego” w TVN 24 czy generalnie po widowni stacji grupy TVN.

Premier pojedzie w Polskę i będzie wmawiał utrudzonym, zmęczonym, a często niezbyt zdrowym ludziom, że właśnie z wielkim trudem i heroizmem wywalczył dla nich gigantyczne pieniądze i teraz prosi o radę, jak i na co je wydać. Pojedzie też zapewne w rejony, którymi podczas pierwszej kadencji kompletnie się nie interesował, bo w rządowej koncepcji rozwoju były tylko tłem dla metropolii i wybranych obszarów. Tłem dla gniazd sukcesu, które wystarczały do wygrywania wyborów, więc resztą nikt się nie przejmował. Te miejsca były też tłem z powodu swej nieprawomyślności, czyli niedostatecznie entuzjastycznego głosowania na PO. Teraz premier je odkryje, ale tylko z tego powodu, że to Bruksela, a nie rząd w Warszawie zauważyła, że te dyskryminowane przez ostatnie kilka lat obszary w Polsce są i nie można ich zostawić bez pomocy. Ale premier Tusk będzie oczywiście twierdził, że właściwie od zawsze chciał przychylić nieba mieszkańcom tych terenów. Co oczywiście nic nie oznacza.

Zmęczeni ludzie będą w dobrej wierze zgłaszali premierowi swoje potrzeby i problemy, wierząc, że rzeczywiście przyjeżdża do nich święty Mikołaj. I być może ze dwie-trzy takie prośby zostaną spełnione, bo przecież coś trzeba potem pokazać w spotach reklamowych w kampanii wyborczej. Ale to wszystko. Cała reszta zostanie zapomniana tak szybko, jak szybko telewizje przestaną to pokazywać. Liczy się bowiem show, a nie załatwienie czegokolwiek. Że to będzie ordynarne oszustwo? A kto po stronie władzy i jej propagandystów będzie się tym przejmował? Mają być ładne obrazki do pokazania w telewizjach i wrażenie, że premier jest wrażliwy na trudy życia zwykłych ludzi.

Kiedy Donald Tusk już odbębni swoją pokazówkę, okaże się, że prawie niczego nie można zrobić z tego, nad czym się pochylił, bo są ograniczenia, formalności, priorytety i procedury. Ale o tym już nikt oszukanym ludziom nie opowie, a oni sami po raz kolejny się przekonają, że władza przyjeżdża, obiecuje i odjeżdża, a bieda i problemy pozostają. Będę mieli tylko wspomnienie, że i tak dobrze, iż jakiś wielki pan z Warszawy zaszczycił ich swoją obecnością, choć z niczym konkretnym nie będzie się ona wiązać. Będzie za to przypominać gospodarskie wizyty prezydenta Putina na rosyjskiej prowincji. Tyle że rosyjski prezydent coś jednak może, w przeciwieństwie do Donalda Tuska, bo prawo sobie wygina jak chce. Może więc obniżać ceny albo zmuszać szefów firm, by nie zwalniali pracowników. Tuskowi pozostanie tylko pusta putinowska forma.

Wielka wyprawa premiera w Polskę tuskobusem czy innym wehikułem, choć kompletnie pusta i zbudowania na micie władzy, jakiej w demokracjach nie ma, może się znowu udać i dać obecnie rządzącym kolejny oddech, bo miliony Polaków łakną jakiejkolwiek nadziei. Ale wcale tak być nie musi. Bo przez ostatnie pięć lat Polacy się jednak czegoś nauczyli. Nie wszyscy, ale wielu. I mogą nie chcieć tego obłudnego spektaklu, nie chcieć samooszukiwania. Donald Tusk podejmuje więc ogromne ryzyko. Zapewne świadomie, bo czymś musi zyskać przychylność i kupić sobie trwanie. Ale może się okazać, że już nie ma czego i u kogo kupować. A wtedy ta wyprawa tylko przyspieszy przesilenie. Politycznie nie jest to więc tylko propagandowa wycieczka tuskobusem, porównywalna z bolszewicki pociągami propagandowymi, który jeździły po ZSRR szerząc komunistyczną agitację i przekonując do nowego ustroju i jego osiągnięć. Politycznie może to być najtrudniejszy egzamin dla obecnej władzy, którego wcale nie musi ona zdać, a w konsekwencji przetrwać.

Autor

Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych