Polska i Unia w tarapatach. Trudno zachować powagę, gdy mowa o roli premiera Tuska, danej mu do odegrania w europejskim teatrze

Fot. PAP/Leszek Szymański
Fot. PAP/Leszek Szymański

Należy przewartościować nasz stosunek do UE, bowiem jak wynika z trendów odzwierciedlonych w danych okresowych o polskim bilansie płatniczym (do wglądu na stronach NBP), nasze członkostwo we wspólnocie europejskiej staje się coraz bardziej kosztowne, a saldo strat i zysków okazuje niekorzystne. Ujemne saldo dochodów (w uproszczeniu transfer kapitału i zysków za granicę), przewyższa dwukrotnie saldo środków napływających z Unii (dotacje pomniejszone o składki). Przy czym wsparcie z Unii nie przekłada się na poprawę koniunktury, czy na wzrost zamożności społeczeństwa. Przeciwnie, koncesje poczynione na rzecz partnerów europejskich umożliwiają drenaż naszej gospodarki narodowej, który przybiera szczególnie drastyczną formy w sektorze bankowym, handlu wielkopowierzchniowym, telekomunikacji i energetyce, a więc podstawowych dziedzinach życia gospodarczego. I tak oto mimo napływu środków z Unii w ciągu ostatnich lat, możemy w pierwszym kwartale tego roku spodziewać się spadku PKB, dalszego załamania dochodów podatkowych, znaczącego wzrostu bezrobocia (prawie 1% w styczniu), co z kolei przełoży się na nadmierny wzrost długo państwowego.

„Mniej Europy”

Jakby nie patrzeć na budżet Unii na lata 2014-2020, to jest on mniejszy niż w kończącej się perspektywie 2007-2013 i to zarówno nominalnie jak i tym bardziej w realnych wartościach. Cięto zwłaszcza programy ponadnarodowe, te które miały przynieść integrację Unii w sferze transportu, wytwarzania i przesyłu energii, innowacyjności i nauki. Nic dziwnego, bowiem za stołem negocjacyjnym siedzieli szefowie państw, którzy po powrocie do swych krajów rozliczani będą podług interesów narodowych. W ciągu miesiąca budżet Unii stanie na forum Parlamentu Europejskiego i nie można wykluczyć, że posłowie będą chcieli „więcej Europy”. Takie kroki zapowiada szef Parlamentu, niemiecki socjalista, Martin Schulz. Eurodeputowani mogą nawet zawetować budżet, co moim zdaniem nastąpi wyłącznie w przypadku pogłębiania recesji w strefie Euro. Szczególnie ważne zdają się nastroje w Niemczech, w których rozpoczyna się właśnie kampania przed październikowymi wyborami do Bundestagu. Należy pamiętać, że w ostatnim kwartale zeszłego roku PKB Niemiec skurczyło się o 0,5%. Gdyby zły trend pogłębił się, może nie starczyć środków na jednoczesne ratowanie swojej własnej gospodarki, podtrzymywanie strefy Euro i zaspokojenie potrzeb pozostałych krajów Unii.

Tort z Euro

Trudno zachować powagę, gdy mowa o roli premiera Tuska, danej mu do odegrania w europejskim teatrze. Oto, po zakończonych negocjacjach na konferencji prasowej, premier na naszych oczach, błaznując bezwstydnie skonsumował część unijnego tortu. Dosłownie, bo jakaś bratnia dusza podsunęła mu pokusę słodkości w postaci czekoladowych euro. Premier, najpierw podkradał z tortu jeszcze w czasie konferencji, a po niej obcesowo zachęcał ministra rolnictwa do wspólnego łakomstwa. I w przenośni konsumpcja tortu z euro już się zaczęła, bowiem zaplecze polityczne Platformy odetchnęło z ulgą i liczy na okruchy z pańskiego stołu. Że będą to tylko okruchy świadczy, po pierwsze, zła sytuacja finansowa kraju, po drugie, koncesje dokonane na rzecz partnerów z Unii (pakt fiskalny, pakt klimatyczny, patent europejski, itd), a po trzecie dotychczasowa kultura „jedzenia tortu”. Mam na myśli sławne Porsche dla żony rzutkiego przedsiębiorcy, beneficjenta intratnego kontraktu na upgrade odcinka A8, szemraną postawę dyrektorów, urzędników i kontrolerów z GDDKiA, bankructwa podwykonawców autostrad, dziurawe drogi, czy bezużyteczny pas startowy na lotnisku w Modlinie. Tę listę można by ciągnąć bez końca.

Żenujący brak profesjonalizmu

Nic to knajacka atmosfera podziału łupów na konferencji po negocjacjach budżetowych. Rubikon przeszedł minister finansów Rostowski, który w wywiadzie dla TVN stwierdził, że budżet negocjowano w Euro z 2011 roku (zgodnie z prawdą), co przekłada się na dotacje Unii dla Polski wysokości nie jakiś tam 441 miliardów złotych, czy 470, bo tyle chciał PiS, a... 497 miliardów złotych. Facet, co tu ukrywać, mówiąc dosadnie, odleciał. Dlaczego akurat 497, a może 1000 miliardów złotych, bo przecież przyszłości nie znamy i równie dobrze można założyć 20% rocznej inflacji w strefie Euro przez najbliższe 8 lat i dewaluację złotego o 100%. W ten sposób przy odpowiednich założeniach otrzymać możemy z Unii nawet kwadryliony złotych. Tylko w realnym życiu będą one niewiele warte. Że Rostek jest, jaki jest, każdy wie, ale że rostkową prawdę łyknął światły reporter TVN, to doprawdy boli. I tu apel do komentatorów (tych bystrych), nie dajcie się zwieść w liche dywagacje, czy Tusk i reszta odnieśli sukces, czy przeciwnie ponieśli klęskę, bowiem sytuacja gospodarcza kraju po dobiegającej końca siedmioletniej perspektywie budżetowej Unii, po zmarnowaniu szansy i pieniędzy dla Polski, jest bardzo zła i nic nie zapowiada, że po 2020 roku miałoby być lepiej, jeśli styl i cele sprawowania władzy szybko nie ulegną diametralnej zmianie.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych