Donald Tusk stwierdził wczoraj, że przeżywa najszczęśliwszy dzień w życiu. Chodziło o budżet UE i miliardy zapisane w nim Polsce. Czy może raczej – jak twierdzą nasi telewizyjni prezenterzy – „wywalczone”.
Co ciekawe, w dotychczasowych relacjach polskich oficjeli nie ma śladów tej walki. Nie mówią, co próbowano im zabrać, a jak oni się na to postawili. Nie zdradzają, kto chciał pozbawić nas miliardów, kto chciał dać jeszcze mniej na rozwój naszych wsi, a dzielny premier zalicytował wysoko i triumfował.
Jakoś nie chcą ujawniać kulisów, które miałyby dla nich kapitalne znaczenie wizerunkowe.
Czyżby nic takiego nie miało miejsca? Czyżby rację miał Krzysztof Szczerski, twierdzący, że od Polski nic na szczycie nie zależało? że dostaliśmy tyle, ile nam zdecydowano dać i koniec kropka? Że sami nic nie wywalczyliśmy – jako jedyny kraj?
Wiadomo, Szczerski to PiS-owiec, w którego interesie jest postponowanie sukcesu premiera i zakłócenie atmosfery święta, o której tak rozprawiał z rana Paweł Graś.
Przyszedł bowiem rzecznik rządu do RMF FM, by pocieszyć się z europejskiej wyprawy swojego pryncypała, naopowiadał trochę o tym, jak to fajnie, że rolnicy dostaną mniej, bo dzięki temu będzie możliwe „przesuwanie pieniędzy z innych filarów i innych miejsc po to, żeby te programy na rozwój wsi były kontynuowane” (on to naprawdę powiedział), aż tu nagle wszystko zepsuł wredny pismak, który zmienił temat i zapytał o Smoleńsk.
A konkretnie o ewentualne wznowienie prac komisji rządowej. Graś odparł to, co odpowiadają wszyscy z obozu władzy:
Na razie nie ma ku temu żadnych podstaw...
Na uwagę Mariusza Piekarskiego, że „przecież prokuratura wojskowa podważa ustalenia rządowych ekspertów, mówiąc o tym, że brzoza była złamana w innym miejscu” (chodzi o wysokość 7,7 m, a nie, jak twierdziła komisja 5,1), Graś odpowiada niczym zaprogramowany robot:
Przyczyny i okoliczności są bardzo dokładnie opisane w raporcie...
I dodaje:
Ja nie znam ustalenia prokuratury w tej sprawie. Członkowie komisji na pewno również do tej sprawy się odniosą - tak jak się odnoszą do innych informacji.
Zachęca też do sięgnięcia do raportu, w którym „przyczyny są bardzo dokładnie opisane”.
Na pytanie o błędy w tym dokumencie, stwierdza:
Nie było przyczyną zderzenie z brzozą, tylko zejście poniżej pułapu minimum. Jest to bardzo dokładnie opisane.
Strona rządowa jakoś mniej zacięcie broni teorii o zderzeniu tupolewa z brzozą. Czyżby następowało jakieś przygotowanie do ostatecznego jej obalenia? Idealna w tej sytuacji jest argumentacja: nie drzewo było przyczyną, lecz błąd pilotów w zejściu za nisko; nawet gdyby nie ta brzoza, samolot by się rozbił. Znamy to z konferencji MAK. Z ekranizacji oficjalnych raportów – czyli filmu National Geographic Channel – pamiętamy podobne wrażenie. Brzozy prawie w nim nie ma, a błędy pilotów są dobrze wyeksponowane.
Co będzie stało na przeszkodzie stwierdzić pewnego dnia: Rosjanie się pomylili, samolot nie zahaczył o brzozę, ale nie zmienia to naszych konkluzji o przyczynach katastrofy i nie jest powodem do poprawiania oficjalnego raportu?
To bardzo prawdopodobny scenariusz, skoro tak bagatelizowana jest wiadomość o fałszerstwie raportu Millera w kwestii kluczowej - wysokości zderzenia z "pancerną brzozą".
I tak po kolei będą wycofywać się z elementów swojej układanki. Następne szwy będą pękać, dziura nachodzić na dziurę, a "pełna odpowiedzialność" ze sfery retorycznej wreszcie zacznie przechodzić do sfery faktów.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/150605-fakty-odbijaja-sie-od-grasia-obserwujemy-przygotowanie-gruntu-do-wycofania-sie-z-teorii-o-brzozie