8 lutego 1988 r., czyli równo ćwierć wieku temu, przeprowadziłem się z parafii na Woli Justowskiej w Krakowie do Radwanowic. Niby to tylko dwadzieścia kilka kilometrów odległości, ale całkiem inny świat. Po pierwsze wieś, a ja jako krakowianin z urodzenia nigdy w środowisku wiejskim nie mieszkałem, nie licząc pół roku, kiedy to byłem wikarym w Zabierzowie Bocheńskim.
Po drugie była to wieś "za górami, za lasami", ogromnie zaniedbana, brak dróg, kanalizacji, wodociągów. Po trzecie w samych Radwanowicach nie miałem gdzie mieszkać. Nawet Fundacja im. Brata Alberta nie była jeszcze formalnie zarejestrowana. Był już budowany Dom Norweski, ale dopiero istniały fundamenty. Trwały też wprawdzie remonty starego dworu, ale wszystko było w proszku, czyli w pyle skuwanych tynków. Zlitowała się nade mną śp. Wiktoria Zdziech, u której zamieszkałem na pierwsze półtora roku. Później mieszkałem w sześciu innych miejscach, w tym najdłużej w dawnej spiżarce w dworze na I piętrze (dziś tam jest kuchenka dla pracowników biur) i na poddaszu w Domu Norweskim. Dopiero przed Bożym Narodzeniem 1993 r. przeprowadziłem się na poddasze Warsztatów Terapii Zajęciowej i tam mieszkam do dnia dzisiejszego.
Na początku warunki były spartańskie. Oczywiście żywiłem się, gdzie popadnie. Czasami mnie ktoś zaprosił na obiad, czasami znajomi załatwili mi jakieś konserwy. Najbardziej jednak doskwierał brak wody, dowoziło się ją beczkowozem ze studni koło remizy. Zapuściłem wtedy brodę, bardziej ze względów praktycznych, niż ideowych. Przyrzekłem sobie bowiem, że nie ogolę się póki nie będzie łazienek. Łazienki w końcu powstały, ale broda pozostała, bo zacząłem opiekować się Ormianami, a dla nich ksiądz bez brody nie jest nic wart.
Jak mam być szczery, to przez długi okres czasu swój pobyt w Radwanowicach uważam za tymczasowy. Nie brałem w ogóle pod uwagę, że mogę tu zamieszkać na dłużej. 15 lutego 1988 r. dostałem oficjalny dekret, ale kard. Franciszek Macharski wręczając mi go, powiedział, że to "na dwa lata, a później zobaczymy". I tak z tego zrobiło się 25 lat.
Oficjalnie jestem proboszczem w Gliwicach, ale tam tez nie ma gdzie mieszkać, więc dojeżdżam w niedzielę, tak do Gliwic, jak i do Wrocławia czy Krakowa. Czasami żal mi miasta rodzinnego, ale do niego już bym nie wrócił. Najprawdopodobniej pochowają mnie tu w Radwanowicach, nawet taką wolę zaznaczyłem w testamencie oraz w książce "Moje życie nielegalne". Rzeczywiście jest ono nielegalne, a ściślej mówiąc niekonwencjonalne.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/150566-25-lat-w-jednym-miejscu-na-poczatku-warunki-byly-spartanskie-oczywiscie-zywilem-sie-gdzie-popadnie
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.