Anna Grodzka jest ofiarą Janusza Palikota. On jej nie szanuje, lecz instrumentalnie wykorzystuje. Gdyby Palikot naprawdę Grodzką szanował, nie sprowadzałby jej do roli osoby, której jedynym osiągnięciem jest to, że z mężczyzny stała się kobietą. Bo to ukryta dyskryminacja i wykluczenie.
Debata wokół Anny Grodzkiej nie ma nic wspólnego ze standardami demokracji. Nie jest dyskusją o granicach wolności. Nie ma związku z jakimikolwiek egzaminami cywilizacyjnymi. Nie jest nawet rozmową o kulturowych tabu i ich przekraczaniu. To typowa młócka, w której używa się górnolotnych pojęć i kategorii, żeby wmówić społeczeństwu, że jeśli jakiejś ideologii nie akceptuje, skazuje się na wykluczenie, a co najmniej napiętnowanie i stygmatyzację. Jako ciemnogród, wrogowie wolności i zamordyści, a wręcz faszyści. Tyle tylko, że narzucenie takiego kształtu debaty to jedno wielkie moralne nadużycie i intelektualne hochsztaplerstwo.
Każdy może robić z własnym życiem co chce. I każdy ponosi ryzyko oceny zachowań, które mogą być odbierane jako prowokacyjne czy choćby kontrowersyjne, szczególnie jeśli chodzi o osoby publiczne. Oczywiście oceniający powinni znać miarę, czyli nie dotykać czyjejś godności tylko dlatego, że zachowania tego kogoś im nie odpowiadają bądź nie mieszczą się w ich systemie wartości. Co nie znaczy, że do takiej oceny, nawet bardzo krytycznej nie mamy prawa. Mamy je, mimo stosowania szantażu moralnego, wykluczania, piętnowania i obrażania inaczej myślących. Ludzie mają prawo prowokować i drażnić innych, ale to nie znaczy, że o nich samych nie można niczego powiedzieć, bo łamie to jakieś święte zasady tolerancji i postępu. Ta relacja musi być zawsze symetryczna, czy to się apostołom postępu podoba, czy nie.
Dziś to nie żaden ciemnogród, tylko awangarda postępu nieustannie wyklucza, wali symbolicznym bejsbolem po łbach i odbiera prawo do zdania odrębnego tym wszystkim, którzy nie podzielają jej ideologii. Każdy ma prawo nie dorastać do postępowych wymagań, tak jak postępowcy mają prawo je głosić. Każdy ma prawo bronić tradycyjnych wartości, a ci, którzy chcieliby je zastąpić postępowymi nie powinni liczyć na żadne punkty za pochodzenie, tylko poddać się demokratycznym regułom.
Coraz częściej autorzy różnych postępowych pomysłów domagają się punktów za pochodzenie - jako uzasadnionego prawa dla mniejszości. Tyle że prowadzi to do takiego absurdu jak w wypadku legalnej holenderskiej Partii na rzecz Miłości Bliźniego, Wolności i Różnorodności, która domaga się usankcjonowania pedofilii i zoofilii. Działacze tej partii przekonują, że dwunastoletnie dzieci (z czasem chcą znieść wszelkie ograniczenia wiekowe) mają „prawną zdolność podejmowania czynności seksualnych”. A jeśli tak, to pedofilia nie będzie przestępstwem, zaś pedofile będą jedną z wielu mniejszości, mającą pełne prawo żyć zgodnie z własnymi upodobaniami i preferencjami.
W sprawie Anny Grodzkiej wszystko zostało postawione na głowie. Przecież nie chodzi o społeczne czy polityczne wykluczenie osoby transseksualnej, skoro Grodzka została wybrana na posła i swobodnie w Sejmie oraz poza nim funkcjonuje. I mało kto kwestionuje jej prawo do zmiany płci, choć wielu ta decyzja się nie podoba. Problemem jest to, że Anna Grodzka została przez Janusza Palikota i jego partię wypromowana politycznie wyłącznie dlatego, że jest osobą transseksualną. Słowo „wypromowana” jest absolutnie uzasadnione, bo Grodzka właśnie za swój transpłciowy status dostała jedynkę na krakowskiej liście Ruchu Palikota, dzięki czemu miała „biorące” miejsce. Potem oczywiście zostało to obudowane ideologią i argumentami, że transpłciowość była drugorzędna, choć głosujący na Grodzka publicznie mówili, że głównie dlatego na nią głosowali.
Transpłciowość Grodzkiej była dla Palikota nie tylko emblematem, ale przede wszystkim polityczną kwalifikacją. I jest nią nadal, co prowadzi do absurdu. Bo przecież Lana Wachowski (dawniej Larry Wachowski), nie dlatego jest uważana za wybitną reżyserkę, że zmieniła płeć, tylko dlatego, że już Larry Wachowski był wybitnym reżyserem, współtwórcą trylogii „Matrix”. Grodzka natomiast, w wersji Palikota, kwalifikacji i kompetencji nabyła wraz ze zmianą płci, co jest po prostu groteskowe. Podobnie jak groteskowe byłoby uznanie, że Barack Obama ma kwalifikacje na prezydenta dlatego, że jest leworęczny. Anna Grodzka jest więc forsowana na stanowisko wicemarszałka Sejmu za transpłciowe zasługi, choć oczywiście opinii publicznej próbuje się wmówić, że z całkiem innego powodu.
Postępowanie Palikota nie jest wyrazem szacunku dla osoby transpłciowej, lecz jej instrumentalnym wykorzystaniem. Jest stygmatyzowaniem Grodzkiej jako kogoś, kto poza swoją transpłciowością praktycznie nie istnieje publicznie. W gruncie rzeczy jest to więc jakaś forma wykluczenia i dyskryminacji, choć ubrana w równościowe szaty. Gdyby Palikot naprawdę Grodzką szanował, nie wpuszczałby jej w kanał transpłciowości. I podobnie jest z całym zastępem apostołów wolności, którzy Grodzką sprowadzają do roli osoby, która z mężczyzny stała się kobietą.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/150137-transplciowosc-anny-grodzkiej-byla-dla-palikota-nie-tylko-emblematem-ale-przede-wszystkim-polityczna-kwalifikacja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.