UJAWNIAMY! To Miller decyduje, kto ma dostęp do materiałów PKBWLLP. Lasek może mówić o pracach komisji co chce. Nikt nie zweryfikuje

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. Maciej Lasek na spotkaniu w "GW", wPolityce.pl
Fot. Maciej Lasek na spotkaniu w "GW", wPolityce.pl

Jerzy Miller oraz jego zastępca z PKBWLLP Mirosław Grochowski dysponują materiałami, które zebrała komisja Millera. Oni mają klucze to ujawnienia, na jakich podstawach powstał raport Millera - ustalił portal wPolityce.pl

 

Panie redaktorze, jeśli chcą Państwo przeprowadzić rozmowę, to, jakby to powiedzieć, muszą Państwo odzyskać nasze zaufanie; musicie coś zrobić w tej kwestii

- tak Maciej Lasek odpowiedział Marcinowi Fijołkowi na pytanie, dlaczego nie udziela wywiadów konserwatywnym mediom.

Odpowiedź Laska pokazuje butę i arogancję ludzi komisji Millera, którzy najpierw dopuścili się wielu kłamstw i manipulacji w podpisanym przez siebie raporcie, a obecnie zajmują się atakowaniem ludzi zadających pytania i mających wątpliwości. Członkowie komisji Millera dokonują kolejnego fałszu. Tłumaczą, że są pewni swojej wersji przebiegu wydarzeń i będą tłumaczyć dlaczego mają rację. Jednak nie zamierzają brać udziału w rozmowach z naukowcami współpracującymi z zespołem Macierewicza (tych obrażają sugerując partyjne motywacje ich działalności), ani nie zamierzają udzielać wywiadów mediom, które nie mają ich zaufania (!). Będą natomiast odpowiadać na pytania dziennikarzy m.in. "Gazety Wyborczej" oraz obalać wersje zespołu Macierewicza. Będą udzielać się w towarzystwie tych, którzy nie zadają im trudnych pytań. Na te bowiem komisja Millera nie ma odpowiedzi.

Wraz z kolejnymi publikacjami mediów staje się jednak oczywiste, że za działalnością Komisji Millera nie stoi nic poza butą, przerośniętym ego jej członków oraz politycznymi zleceniami płynącymi z Kremla. I członkowie komisji Millera doskonale sobie zdają z tego sprawę. W 2012 roku Maciej Lasek w czasie konferencji „Mechanika w lotnictwie” mówił, jak komisja badała sprawę katastrofy smoleńskiej:

Ze względu na cel przyjęty przez Komisję uznała ona, że jej praca nie wymaga badania miejsca katastrofy, ani badania wraku. Do ustalenia przyczyn wystarczyło badanie trajektorii lotu do zderzenia z brzozą (którego jak wiadomo nie było - red.).

To stwierdzenie wyjaśnia wiele i może być symbolem działań komisji Millera w ogóle. To pokazuje po raz kolejny kompromitację komisji Millera. I tych kompromitacji jest co nie miara.

Członkowie komisji Millera wiedzą, że konfrontacja z ekspertami współpracującymi z zespołem Macierewicza ujawni skalę kłamstwa w raporcie Millera. W związku z tym unikają wszelkich konfrontacji nie tylko ze swoim udziałem, ale również konfrontacje z materiałami komisji. To członkowie komisji Millera mają w rękach narzędzia, które umożliwiają im szerzenie swojej wersji katastrofy.

Co oczywiste, nikt ich nie zmusi do spotykania się z naukowcami. Nie ma co liczyć na skuteczność apeli o honorową postawę, czy działanie zgodne z racją stanu. To nie działa i działać nie może. Na żadną debatę zatem nie można liczyć.

Co więcej, jak ustalił portal wPolityce.pl, to od decyzji członków komisji Millera zależy, czy naukowcy oraz opinia publiczna będzie miała dostęp do danych zebranych w czasie badania tragedii smoleńskiej.

Jak informuje w piśmie do portalu wPolityce.pl Ministerstwo Obrony Narodowej "dysponentem materiałów zebranych przez Komisję Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego jest Inspektorat MON ds. Bezpieczeństwa Lotów". Decyzja taka podjęta została "na wyraźne polecenie Prezesa Rady Ministrów".

I dalej MON wylicza, kto ma dostęp do danych zebranych przez komisję:

Z uwagi na zmianę przepisów w materii funkcjonowania Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego dostęp do danych posiadają członkowie Komisji, powołanej do zbadania katastrofy lotniczej samolotu Tu-154 M, a także wskazani przez Przewodniczącego Komisji pracownicy Inspektoratu MON ds. Bezpieczeństwa Lotów, pracujący na tych materiałach w celu zapobiegania wypadkom i zdarzeniom lotniczym lotnictwa państwowego. W związki z prowadzonym przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Warszawie postępowaniem przygotowawczym, zostały jej udostępnione materiały z prac ww. Komisji na czas prowadzenia postępowania.

Na pytanie o to, czy opinia publiczna może się zapoznać z materiałami, MON odpowiada:

Cała dokumentacja zebrana przez Komisję podlega szczególnej ochronie, tj. nie podlega ujawnieniu w innym celu niż zapobieganie wypadkom i incydentom lotniczym. (Na podstawie art. 134 ust. 1 ustawy z dnia 3 lipca 2002 r. – Prawo lotnicze (Dz. U. z 2012 r., poz. 933, z późn. zm.).

Dodaje jednak:

Przewodniczący Komisji może udostępnić tylko określoną dokumentację badania wypadków i incydentów lotniczych i tylko w ściśle określonych przypadkach, tj. na potrzeby postępowania przygotowawczego, sądowego lub sądowo-administracyjnego, za zgodą Wojskowego Sądu Okręgowego w Poznaniu.

Jak informuje MON, dziś członkowie komisji Millera - choć komisja już zakończyła działalność - są w znacznie lepszej sytuacji niż naukowcy, którzy poddają w wątpliwości oficjalny przebieg katastrofy smoleńskiej, czy media, chcące dojść do prawdy o Smoleńsku. Członkowie komisji Millera, szerząc swój fałsz zawarty w raporcie, mogą korzystać z materiałów komisji. Krytycy muszą liczyć na decyzję Przewodniczącego Komisji, czyli Jerzego Millera. Z racji nieprecyzyjnych zapisów prawnych to on oraz jego zastępca - Mirosław Grochowski, szef Inspektoratu MON ds. Bezpieczeństwa Lotów, dysponują de facto materiałami, które komisja Millera zebrała. Oni mają klucze to ujawnienia, na jakich podstawach powstał raport Millera. To również od nich zależy, czy Polacy dowiedzą się, czy komisja dopuściła się manipulacji, przemilczeń i kłamstw...

Jedną z najczęstszych metod zbijania wszelkich wątpliwości przez członków komisji Millera jest powoływanie się na prace i zebrany przez nią materiał. W jednej z wypowiedzi Maciej Lasek zapowiadał nawet, że nowa komisja Laska będzie zapraszała każdego chętnego naukowca i tłumaczyła mu, że jego wątpliwości nie mają potwierdzenia w faktach. Tyle tylko, że te fakty wciąż pozostają ukryte, a klucze do sejfu ma szef komisji Millera. Ten precyzyjnie tkany twór prawny zapewnia dziś Maciejowi Laskowi i jego współpracownikom możliwość szerzenia w przyjaznych mediach kłamliwych wersji wydarzeń z 10 kwietnia 2010 roku. Oni zawsze mogą się powoływać na ustalenia, których zweryfikować nie sposób bez zgody Jerzego Millera.

Autor

Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych