Sporo racji mają ci, którzy nazywają śp. kardynała Józefa Glempa Prymasem Przełomu, podkreślając, że czas jego posługi w Warszawie przypadł na lata wielkich transformacji ustrojowych w Polsce i w Europie. Ingres do archikatedry warszawskiej odbywał przecież we wrześniu 1981 roku, gdy trwała jeszcze wiosna pierwszej „Solidarności”. Ale było to niespełna dwa i pół miesiąca przed wprowadzeniem stanu wojennego i zdawać się mogło pogrzebaniem na długie lata nadziei na wolność.
Dla człowieka wychowanego w tradycji powstania wielkopolskiego, który przeżył hitlerowską okupację i narzucony Polsce stalinizm, najważniejsze w tej sytuacji było ocalenie ludzkich istnień, praca organiczna i obrona wolności Kościoła. W tym duchu działał aż do 1989 roku, kiedy przez swoich przedstawicieli mógł patronować rozmowom przy okrągłym stole. Ale to oznaczało również początek nowych wyzwań i zmartwień. Dziennikarze, których wbrew potrzebom i rachunkom kazał w stanie wojennym przechowywać w ówczesnym „Przeglądzie Katolickim”, w wolnej Polsce nierzadko zabraniali nawet wspominać, że kiedykolwiek „pracowali” w katolickiej redakcji. Dawni opozycjoniści, dla których był oparciem, stali się jego zaciekłymi krytykami w imię obrony przed rzekomą klerykalizacją Polski.
Takie to były społeczno-polityczne przełomy, do których Prymas Glemp podchodził z irytującym niektórych spokojem. A na to wszystko nakładały się przemiany w Kościele w Polsce. Wejście w buty wielkiego Prymasa Tysiąclecia oznaczało na początku przejęcie również jego szerokich kompetencji i zmierzenie się z wielkimi oczekiwaniami, jakie wobec Prymasa mieli Polacy. Jeszcze na początku swojego urzędowania Prymas Glemp był równocześnie przewodniczącym Konferencji Episkopatu Polski i legatem papieskim ze specjalnymi uprawnieniami nie tylko na Polskę, ale i na całą Europę Środkową i Wschodnią. Stał na czele dwóch wielkich archidiecezji: gnieźnieńskiej i warszawskiej. Ta niespotykana już po Soborze sytuacja była utrzymywana w Polsce ze względu na trwający komunizm i na zaufanie, jakie papież Paweł VI, a tym bardziej Jan Paweł II mieli do polskich prymasów.
Z chwilą reaktywacji nuncjatury apostolskiej w Warszawie to nuncjusz apostolski przejął część dotychczasowych uprawnień Prymasa w zakresie relacji państwo-Kościół, w wyłanianiu kandydatów na biskupów i w pośredniczeniu między biskupami diecezjalnymi i Stolicą Apostolską. Po reformie administracyjnej Kościoła w Polsce w roku 1992 skończyła się unia personalna Gniezna i Warszawy, prymasostwo formalnie wróciło do Gniezna, a kard. Glemp zachował tytuł Prymasa tylko dzięki wybiegowi prawnemu z nazwaniem go „Kustoszem relikwii św. Wojciecha”. Nowe przepisy nakazywały także, aby przewodniczący Konferencji Episkopatu był wybierany kolegialnie i mógł pełnić swój urząd nie dłużej jak przez dwie kadencje. Tu znowu wybiegiem było kolegialne wybieranie kard. Glempa przez dwie kadencje na przewodniczącego KEP, bo przewodzenia episkopatowi w latach 1981-1992 nie wliczono do „kadencji”. Ale i to musiało się kiedyś skończyć.
Był więc kard. Józef Glemp ostatnim z urzędu „wielkim” Prymasem i zarazem pierwszym w naszych czasach Prymasem z tytułem jedynie honorowym. Prymasem bez diecezji i wreszcie pierwszym „Prymasem seniorem”. Przeżywał to z godnością, zyskując sobie tym większy autorytet i sympatię, im mniej w nim było urzędowej wielkości. Do tych przemian podchodził z taką samą pokorą i wiarą, jak do przemian społeczno-politycznych. Dlatego najbardziej trafnym wobec niego wydaje się określenie „Prymas Przełomów”. Bo nie o jeden przełom tu chodzi.
Tekst pochodzi z najnowszego numeru tygodnika "Idziemy".
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/149755-dlaczego-prymas-przelomow-takie-to-byly-spoleczno-polityczne-przelomy-do-ktorych-prymas-glemp-podchodzil-z-irytujacym-niektorych-spokojem