Ogólnopolska awantura o Powstanie Styczniowe jest symptomatyczna dla umysłowego i psychicznego klimatu III RP. Nagle okazało się, że sto pięćdziesiąta rocznica jest problemem trudnym i że z tego powodu należy jej raczej nie obchodzić, a jeśli już, to z dystansem i nie nadto gorliwie. Jacyś radiowi mędrcy stwierdzili nawet, że uroczyste jej obchodzenie to przejaw mentalności pisowskiej, ale ta opinia akurat nie dziwi: takimi mędrcami Polska jest dzisiaj obficie usiana.
Wszyscy wiemy, że II RP z wielkim hołdem podchodziła do Powstania, a żyjących kombatantów traktowano z najwyższą rewerencją. Narzuca się więc oczywiste pytanie: dlaczego II RP mogła bez wahania i z tak wielką czcią świętować rocznicę styczniową, natomiast III RP, w tym jej najwyższe instytucje – nie. Moja odpowiedź jest prosta. Dlatego, że II RP wyrosła z ducha zwycięstwa, zaś III RP z ducha obawy przed zwycięstwem.
Druga Rzeczpospolita nie wahała się świętować powstania i ludzi powstania, ponieważ w walce powstańców, choć przegranej, dostrzegała krok ku zwycięstwu, jakim była niepodległość Polski. Elity II RP dobrze rozpoznawały rozmaite słabości powstania, a jego wybuch oceniały różnie, również krytycznie. Dyskusja o sensowności powstania, a czczenie rocznicy to dwie różne rzeczy. Można się nie zgadzać z decyzjami władz powstańczych, lecz sam zryw, ofiary, bitwy, determinacja, poświęcenie, cierpienia, to wszystko należy już do dziedziny faktów tworzących polskie dziedzictwo. Ludzie II RP nie bali się, że klęska powstania będzie zaraźliwa i nie mieli obawy przed hasłem „gloria victis”, bo uważali się za zwycięzców, którym wielkie ofiary przeszłości utorowały drogę. A za zwycięzców uważać się mogli. To oni odtworzyli Niepodległą po stuleciu niewoli: przywrócili zbrojnie, a także politycznie Rzeczpospolitej Wilno, Grodno, część Śląska, Wielkopolskę, a także obronili Lwów. Wreszcie to oni pokonali zagrażających Polsce i Europie bolszewików. Na historię patrzyli jak na opowieść, która po wielu ofiarach i przelanej krwi kończy się dobrze.
To prawda, że niepodległość trwała ledwie dwa dziesięciolecia, po których nastąpiła apokalipsa. Rzeczpospolita nie upadła jednak z tego powodu, że jej twórcy odnieśli dwadzieścia lat wcześniej sukces, i że czcili tych, którzy w jeszcze odleglejszej przeszłości ten ich sukces swoją krwią przelaną umożliwili. Zwycięstwo fundujące Drugą Rzeczpospolitą było jak najbardziej realne i stanowi powód do dumy równie wielki, jak jej upadek stanowić powinien przedmiot nieustającej refleksji, a upadek Pierwszej Rzeczpospolitej powód do nieustającego wstydu.
Trzecia Rzeczpospolita nie powstała w atmosferze triumfu, ani nawet w klimacie lęku przed klęską, lecz w atmosferze obawy przed triumfem. Bardziej, niż agresji ze strony dogorywającego niedźwiedzia jej twórcy i architekci bali się, że w Polsce stanie się coś strasznego: że ogarnięci duchem triumfu Polacy będą wieszać komunistów, przymusowo chrzcić dzieci żydowskie, tarzać w smole i pierzu homoseksualistów. Bano się, że rzeczy potoczą się za daleko, za szybko, za triumfalistycznie. Bano się wolnych wyborów demokratycznych, partii politycznych zbyt szybko powstałych, przystąpienia do NATO, nie wybrania Jaruzelskiego na prezydenta, wypraszania wojsk sowieckich z polskiego terytorium, jasnego stawiania polskiego interesu narodowego. Bano się Wałęsy (tak, tak) oraz, oczywiście Kościoła. Najbardziej zaś bano się wszystkich, którzy się tych poprzednich rzeczy nie bali. Dlatego bano się Jana Olszewskiego, a szczególnie bano się Jarosława Kaczyńskiego, który sprawiał wrażenie, że w ogóle nie boi się tego, czego bać się należy. „Ja się boję” – to była i nadal jest nadzwyczaj modna fraza prawowitego produktu obywatelskiego III RP, a po wygłoszeniu tej frazy następuje tak dobrze nam znana lista straszydeł od ksenofobii do PiS-u.
Polityka historyczna III RP polega właśnie na tym, by z przeszłych klęsk wyciągać jeden i ten sam wniosek: należy obawiać się zbyt dużych ambicji niepodległościowych i zbyt silnego pragnienia władania własnym losem. Nigdy przecież nie wiadomo, co z takich ambicji i pragnień może wyniknąć. Z tego powodu ortodoksi III RP nie lubią, na przykład, obchodów Powstania Warszawskiego. Z wielką wrogością przyjęli politykę Lecha Kaczyńskiego, prezydenta Warszawy a później Polski, wobec Powstania oraz utworzenie Muzeum. Obawiali się („boję się”), że kult Powstania odrodzi polski triumfalizm, polską megalomanię i wszystkie podobne okropności. Ostentacyjna niechęć do Powstania i Muzeum była porównywalna z tym, co dzisiaj obserwujemy w przypadku obchodów Powstania Styczniowego. I znowu – powtórzmy – nie chodzi w tej niechęci o samą ocenę racjonalności decyzji o Powstaniu – tu, tak jak w przypadku Powstania Styczniowego, będziemy się spierać do końca świata – ale o rodzaj emocjonalnej więzi z przeszłością i o stosunek do polskich marzeń. Według ortodoksów III RP ta emocjonalna więź powinna być słaba, zaś polskie marzenia mocno stonowane.
Pragną oni, by w Polakach wywołać odpowiednią reakcję niczym u psa Pawłowa: gdy Polak posłyszy „Powstanie Styczniowe” lub „Powstanie Warszawskie”, to niech jego pierwszą, główną i naturalną reakcją będzie skrzywienie, zniecierpliwienie i irytacja, po której to reakcji padnie zawsze formuła „boję się”. Nawet gdy później znajdzie w sobie wystarczającą wielkoduszność, by swoją wypowiedź trochę złagodzić, to niech ma to wkorzenione, że te powstania nie były OK, że zawsze wzmiankę o nich należy opatrywać kąśliwą uwagą, iż Polacy są nieodpowiedzialnymi wariatami lubiącymi rzucać się z szablą na czołgi, a później masochistycznie rozpamiętują poniesione w ten sposób porażki, i że wreszcie trzeba coś z tym zgłupieniem narodowym zrobić. Najlepiej – powie następnie – zacząć od tego, by państwo oraz środowiska światłe systematycznie zbrzydzały Polakom wszelkie obchody rocznic powstańczych. A gdy już to skutecznie zrobią, to Polacy nie będą wariowali w sprawach dotyczących współczesnej Polski, lecz posłusznie podporządkują się temu, co wymyślili silniejsi i mądrzejsi.
Niestety, ten sposób myślenia znalazł przychylne ucho w polskim społeczeństwie. Owe mądrości powtarzają dzisiaj miliony naszych rodaków, od zwykłych medialnych przygłupów przez subtelnych poetów po konstytucyjnych ministrów.
A tak na koniec wypada zauważyć, że teza, iż „czczenie historycznych klęsk” prowadzi naród do życia w nierealnych fantazjach oraz odrywa go od rzeczywistości i współczesnych wyzwań jest tak ewidentnie fałszywa, że tylko silne polskie (anty-polskie?) kompleksy mogą tłumaczyć jej występowanie. Ktoś, kto – na przykład – powiedziałby, że zbytnie koncentrowanie się na zagładzie narodu przez Niemców podczas II wojny spycha Izrael na margines współczesności zostałby uznany – i słusznie – za człowieka niespełna rozumu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/149634-prof-legutko-dla-wpolitycepl-ii-rp-wyrosla-z-ducha-zwyciestwa-zas-iii-rp-z-ducha-obawy-przed-zwyciestwem
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.