Od końca XVII wieku aż do odzyskania niepodległości w roku 1989 Polacy niemal ciągle stali przed dylematem: bić się, czy nie bić?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
rys. Artur Grottger, Bitwa, grafika z cyklu Polonia, 1863 / wikipedia
rys. Artur Grottger, Bitwa, grafika z cyklu Polonia, 1863 / wikipedia

Nie zawsze tyczyło to walki zbrojnej, czasami – jak po Powstaniu Styczniowym – była to walka o zachowanie podmiotowości narodowej metodą pracy organicznej, czy też jak w czasach stanu wojennego, była to walka Solidarności bez stosowania przemocy. Jednak na przestrzeni tych dwóch stuleci niemal każde pokolenie naszych rodaków modliło się w kościołach o polską broń, żeby użyć jej w sprzyjających okolicznościach.


(w 150. rocznicę wybuchu Powstania Styczniowego)
Walczę i umrę jedynie dlatego, że w wychodku, jakim jest nasze życie, żyć nie mogę, to ubliża mi jako człowiekowi z godnością nie niewolniczą. Józef Piłsudski do Feliksa Perla – 1908 r.



Powstańcze kalkulacje

Jednak z okolicznościami różnie bywa i pod tym względem Polacy mieli szczególnego pecha, co nie oznacza, że w kolejnych powstaniach nie popełnili masy błędów. Trzeba jednak stanowczo odrzucić tezę, że ci, którzy zdecydowali o rozpoczęciu walki zbrojnej z naszymi okupantami, byli ludźmi pozbawionymi rozumu, nieodpowiedzialnymi szaleńcami.

Ani Tadeusz Kościuszko rozpoczynający swoją insurekcję, ani nawet Piotr Wysocki prowadzący swoich podchorążych na Belweder nie byli napędzani dezynwolturą, tylko polityczną i militarną kalkulacją. Młodzieńcza odwaga i fantazja podchorążych miała być i de facto stała się zapalnikiem Powstania Listopadowego, które z wszystkich polskich powstań miało największą, niestety zmarnowaną, szansę na militarny
sukces.

Klęska kolejnego zrywu Polaków w roku 1863 była jeszcze bardziej bolesna, ale niedouczonym krytykom Powstania Styczniowego trzeba przypomnieć, że wprawdzie wybuchło ono w momencie niesprzyjającym i bynajmniej nieplanowanym (o czym za chwilę), ale przygotowania do tego zrywu trwały ponad trzy lata i ówcześni liderzy Czerwonych i Białych wykonali ogromną pracę koncepcyjną, organizacyjną, a także polityczną, szukając sojuszników polskiej sprawy w kilku krajach europejskich. Ta praca zaowocowała niezwykłą, jak się potem okazało, sprawnością funkcjonowania Państwa Podziemnego w okresie powstania, wcale niemałymi dostawami broni, a także uczestnictwem blisko tysiąca ochotników z Włoch, Francji, Prus, Szwecji, a nawet Rosji, którzy zasilili oddziały powstańcze.



Sprowokowany wybuch

Można wiele powiedzieć krytycznych uwag o przywódcach Powstania Styczniowego, ale bezspornie nie byli to narwańcy, bezrozumni szaleńcy, nieumiejący w sposób chłodny oceniać sytuacji i planować kolejnych kroków. Na przeszkodzie stanęły wspomniane już „okoliczności”, gdyż o momencie wybuchu powstania nie zdecydowali późniejsi jego przywódcy, tylko komisarz rządu cywilnego w Warszawie – margrabia Wielopolski. To zarządzona przez niego branka polskiej młodzieży do rosyjskiej armii, dokonana według przygotowanych wcześniej list, a nie jak to robiono wcześniej w sposób losowy, mająca na celu uniemożliwić wybuch powstania – de facto je wywołała.

Polski pech

Już tylko dla porządku przypomnę, że w Warszawie w roku 1944 o wybuchu i przebiegu powstania również zadecydowały „okoliczności”, do których – jak już wspomniałem – Polacy mają pecha. Dowódcy Komendy Głównej AK to byli wszak zawodowi wojskowi, niepozbawieni umiejętności trzeźwej oceny uwarunkowań politycznych. Ale nie sądzili, że niemal przez cały okres powstania, „okoliczności” reaktywują pomiędzy stojącymi po dwóch stronach Wisły, już wówczas śmiertelnymi wrogami, swoistą mutację paktu Ribbentrop-Mołotow.


Musieli chwycić za broń

Wróćmy jednak do Powstania Styczniowego i do zacytowanego motta z korespondencji Józefa Piłsudskiego. Otóż dla Polaków pragnących w Kongresówce zachować swoją narodową podmiotowość i zwyczajną ludzką godność nie było już miejsca. Car na kilka lat przed powstaniem jasno powiedział Polakom: „Żadnych złudzeń, panowie”, a w rozmowie z cesarzem austro-węgierskim sarkastycznie zauważył, że w naddunajskim cesarstwie jest wiele narodów, ale u niego tylko jeden – rosyjski. I żeby postawić kropkę nad i – naród rabski, czyli niewolniczy.Ci Polacy, którzy chcieli zachować swoją tożsamość, którzy nie chcieli żyć w wychodku, nie mieli innego wyjścia – musieli chwycić za broń. Jak wiemy, skończyło się to dla nich tragicznie, ale jak również wiemy – rzucili posiew.

Przegrani zwycięzcy

I chociaż klęska niemal zawsze jest sierotą, oni sierotami nie zostali. Przez następne dekady, już w „priwislanskim kraju”, pamięć o ich ofierze nie zanikła i nawet w środowiskach, które nie wysłały swoich synów do powstania i nie kryły się z krytyką „bezrozumnego rozlewu krwi” – nikt nie ośmielał się odnosić z pogardą do powracających po latach z Syberii powstańców, chociaż pomoc i pełną moralną satysfakcję otrzymali dopiero po odzyskaniu niepodległości w roku 1918.

Mówią o sobie

W III Rzeczypospolitej toczy się z okazji różnych rocznic dyskusja wokół polskiej irredenty i coraz częściej i agresywniej pojawiają się opinie, że czas skończyć z pielęgnowaniem własnych klęsk. Ludzie ci – politycy, dziennikarze, przedstawiciele świata kultury, celebryci – znają historię polskich powstań chyba z komiksów, wypowiadają się jednak w sposób kategoryczny, że dość już tej martyrologii. Otóż indywidua te nie zdają zapewne sobie sprawy, że tak naprawdę mówią o sobie.
Potępianie w czambuł czczenia polskich bohaterów sprawy narodowej i przegranych powstań nie łączy się wszak nawet z krokodylimi łzami nad ich ofiarą i cierpieniem. Jest to jasna deklaracja, że są tchórzami i gdyby trzeba było bronić ojczyzny, gdyby przyszło „jak zawsze o honor się bić”, to na nich nie można liczyć.

Niektórzy nawet – jak popularna pisarka – formułują to wprost:

Jakby było jakieś zagrożenie, natychmiast spieprzam z Polski.



Czy mamy do czynienia z atrofią polskiego patriotyzmu? Chciałbym wierzyć, że tak nie jest, że te wszystkie wrzaski o potrzebie okiełznania polskości, skoro jesteśmy w Unii Europejskiej, wypowiadane z szyderstwem i przekąsem uwagi znanego dziennikarza o „festiwalu patriotyzmu”, komentującego tysiące flag biało-czerwonych na Krakowskim Przedmieściu w dniach żałoby narodowej po tragedii smoleńskiej, że to wszystko jest dziełem renegatów – ludzi, którzy z sobie znanych powodów nie chcą już być Polakami. Ale przecież nie muszą.

Niech jednak w sprawach patriotyzmu, który w najprostszej definicji jest miłością do Ojczyzny, zamkną dziób.

Andrzej Gelberg

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych