Dzień Holocaustu 2013 z rotmistrzem Witoldem Pileckim. On też był więźniem Auschwitz

Jeśli nie chcemy obudzić się w świecie rządzonym przez barbarzyńców,zechciejmy pomedytować nad losami śp. Rotmistrza i innych,przywołanych w jego raporcie osób. Przyjrzyjmy się tym, którzy w miejscu nazwanym Anus Mundi stali się narzędziami zła. I tym,którzy dali świadectwo heroizmu i prawdziwej miłości do człowieka.

Przedstawiam wybór cytatów z relacji Rotmistrza oraz komentarzy i nielicznych innych źródeł.

Powitanie w Auschwitz

Zaczynało się od pytania rzuconego przez pasiastego człeka z drągiem: „Was bist du von zivil?” Odpowiedź: ksiądz, sędzia, adwokat wówczas powodowała bicie i śmierć. Przede mną w piątce stał jakiś kolega, który na to pytanie, rzucone mu z równoczesnym ujęciem go garścią za ubranie pod gardłem, odpowiedział:„Richter”. Fatalny pomysł! Po chwili był na ziemi bity i kopany. Więc wykańczano specjalnie inteligencję. Po tym spostrzeżeniu zmieniłem nieco zdanie. To nie obłąkańcy, to jakieś potworne narzędzie do wymordowania Polaków, rozpoczynające swe dzieło od inteligencji.

Gerhard Palitzsch - żołnierz. Rudolf Höss tak opisywał Gerharda Palitzscha:

Obojętny i opanowany, bez pośpiechu i z nieporuszoną twarzą wykonywał swoje okropne dzieło. W czasie jego służby przy komorach gazowych miał zawsze nieruchomą twarz. Był prawdopodobnie tak zahartowany psychicznie, iż mógł bez przerwy zabijać, o niczym nie myśląc (...) Szedł on dosłownie po trupach, by zaspokoić swoją żądzę władzy. Specjalną radość miały władze lagru, gdy zbierały większą grupę Polaków do rozstrzelania w dnie, które kiedyś były obchodzone jako święta narodowe, tam w Polsce, na ziemi. Z reguły mieliśmy większą „rozwałkę”w dniach 3 maja i 11 listopada.

Pilecki o Palitzschu:

Pewnie z oddali można powiedzieć, że to był tylko fragment polskiego cierpienia. (…) Nieraz między sobą w dniu, gdy była rozwałka,omawialiśmy wieczorem, kto jak umierał - czy szedł odważnie, czy lękał się śmierci. Koledzy zamordowani 28 października 1942 roku wiedzieli o tym, co ich czeka. Na bloku 3 powiedziano im, że będą rozstrzelani;rzucali kartki kolegom, co mieli jeszcze żyć z prośbą o przekazanie rodzinom. Postanowili umrzeć „na wesoło”, żeby wieczorem o nich dobrze mówiono. Niech mi kto powie, że my, Polacy, tego nie potrafimy...Ci, co widzieli ten obrazek, mówili, że nigdy go nie zapomną.(…), szli kolumną w piątkach, głowy spokojnie nieśli wysoko, miejscami -uśmiechnięte twarze. Szli bez eskorty. Za nimi Palitzsch z karabinkiem na pasie i Bruno; obaj, paląc papierosy, rozmawiali o sprawach obojętnych. Wystarczyło, by ostatnia piątka zrobiła w tył zwrot, a tych dwóch oprawców przestałoby istnieć. Czemuż szli więc? Lękali się o siebie? Czegóż mieli się lękać w takiej chwili, gdy i tak szli na śmierć? Wyglądało to już na psychozę. Lecz oni szli, bo mieli w tym swoje racje. Zapowiadane przez władze, potwierdzane przez kolegów przyjeżdżających z wolności, wieści o tym, że za wybryk aresztowanego odpowiadała cała rodzina robiły swoje. Wiadomym było, że Niemcy w stosowaniu represji są bezwzględni i uśmiercają rodziny, wykazując w takich wypadkach bestialstwo, na jakie ich tylko stać. Jak wygląda bestialstwo? - któż od nas lepiej wiedział. Widzieć lub tylko wiedzieć,że matka, żona, dzieci znalazły się w takich warunkach, jak tu kobiety w Brzezince, wystarczyło do paraliżowania wszelkich chęci rzucenia się na oprawców. (…) Przyzwyczajonym do śmierci, z którą kilka razy stykało się codziennie, łatwiejsza była myśl o śmierci własnej, niż myśl o strasznym ciosie w najdroższe nam osoby. Nawet już nie tylko ich śmierć, lecz te okropne przeżycia,zabieranie twardą, bezwzględną ręką ukochanych istot z tego świata,złamanie ich psychiki i wtrącenie w świat inny, w świat piekła, do którego nie wszyscy łatwo przechodzą... Myśl, że stara matka czy ojciec ostatkiem sił brnie gdzieś po błocie, szturchani i bici kolbą z przyczyn syna... Lub, że dzieci idą na śmierć do gazu z powodu swego ojca, było o wiele ciężej, niż myśleć o własnej śmierci. A nawet jeśli był taki, dla którego był to poziom zbyt wysoki, to jednak szedł wiedziony przykładem innych. „Wstydził się „ - to za słabe słowo; nie mógł wyłamać się z kolumny o pięknej postawie, tak hardo na śmierć idącej! Więc szli... Koło kantyny (…) kolumna, jakby się zatrzymała,zawahała, omal, że nie poszła prosto. Lecz był to jeden, krótki moment,skręciła pod kątem prostym w lewo i poszła już na bramę bloku 11 wprost w paszczę śmierci.

Dziewczętom kazał się Palitzsch rozbierać i biegać w koło po zamkniętym dziedzińcu.Stojąc w środku, wybierał długo, po czym mierzył, strzelał, zabijał -kolejno wszystkie. Żadna nie wiedziała, która zginie zaraz, a która jeszcze pożyje chwilę, czy też może znowu wezmą na badania... On zaprawiał się w celnym mierzeniu i strzelaniu. (…) Innym razem widziano z 12 bloku przywiezioną jakąś rodzinę, stojącą na dziedzińcu przed„ścianą płaczu”. Palitzsch strzelił najpierw w ojca rodziny i zabił go na oczach żony i dwojga dzieci. Po chwili zabił małą dziewczynkę,trzymającą się kurczowo ręki bladej matki. Później wyrwał matce malutkie dziecko, które nieszczęśliwa kobieta tuliła mocno do piersi.Chwycił za nogi - rozbił główkę o ścianę. Wreszcie zabił matkę wpółprzytomną z bólu.

19 marca 1942 roku przywieźli 120 kobiet, Polek. Uśmiechały się do więźniów, którzy wchodzili w kolumnach do obozu. Po dochodzeniu, a może specjalnym jakimś katowaniu, czego nikt stwierdzić nie mógł, pod wieczór tegoż dnia, wywieziono w wozach do krematorium porżnięte na kawałki niektóre ciała z poobcinanymi głowami, rękami, piersiami,okaleczone trupy.

Idąc z garbarni, w pięciu setkach, zaraz po Nowym Roku, byłem świadkiem, jak przed krematorium (stare krematorium na węgiel, zbudowane tuż przy obozie) stała grupka kobiet i mężczyzn. Było ich razem kilkanaście osób, młodych i starych. Stali przed krematorium jak stado krów przed rzeźnią. Wiedzieli, po co tu przyjechali. Wśród nich stał chłopak mający może 10 lat i szukał kogoś wzrokiem wśród przechodzących naszych setek; może ojca, może brata... Podchodząc do tej grupki człowiek lękał się ujrzeć w oczach tych kobiet i dzieci - pogardy. My - pięć setek silnych i zdrowych mężczyzn, nie reagujących na to że oni zaraz pójdą na śmierć. Człowiek wewnętrznie się burzył i skręcał w sobie. Lecz nie;przechodząc, z ulgą stwierdzaliśmy, że w oczach ich tkwiła tylko pogarda dla śmierci. (…)oczy tego małego chłopca, patrzące na nas,szukające kogoś długo mi w nocy nie dawały spokoju.”

Josef Klehr i Mieczysław Pańszczyk – sanitariusze:

Teraz cicho i spokojnie, rozebrani do naga więźniowie, numery, zapisane w HKB przez niemieckiego lekarza z SS, stali na korytarzu bloku (…) i czekali cierpliwie na swoją kolej. Wchodzili pojedynczo za kotarę do łaźni,gdzie sadzano ich na krześle. Dwóch oprawców wychylało im ramiona do tyłu, wypinając klatkę piersiową naprzód i Klehr robił zastrzyk fenolu długą igłą wprost w serce. (…) Klehr mordował igłą z ogromnym zapałem,obłędnym wzrokiem i sadystycznym uśmiechem, stawiając kreskę na ścianie po każdym zabójstwie ofiary. Za moich czasów doprowadził listę zabitych przez siebie do czternastu tysięcy i chwalił się tym codziennie z ogromnym zadowoleniem, jak myśliwy opowiadający o swoich trofeach popolowaniu.

Trochę mniej, bo koło czterech tysięcy więźniów wykończył z wielką hańbą dla siebie więzień Pańszczyk, zgłaszając się na ochotnika do wbijania zastrzyków w serca kolegów.” Mieczysław Pańszczyk - w Auschwitz nr 607, po (prawdopodobnym) przeniesieniu do KL Neuengamme zginął z rąk współwięźniów.

Klehr miał wypadek. Gdy pewnego razu po załatwieniu wszystkich z kolejki do zastrzyku wszedł jak zwykle do ubikacji, gdzie rzucano jedne na drugie konające ciała więźniów, by napawać się widokiem swego dzieła z dnia bieżącego, jeden z „trupów” ożył (widocznie była jakaś niedokładność w robocie i mało dostał fenolu), wstał i chwiejącym się krokiem, po trupach kolegów, kołysząc się jak pijany, zaczął się zbliżać do Klehra,mówiąc: „Du hast mir zu wenig gegeben - gib mir noch etwas!”Klehr zbladł, lecz nie tracąc panowania nad sobą, rzucił się na niego. Tu opadła maska pozornej kultury kata - wyciągnął pistolet i bez wystrzału, bo nie chciał robić hałasu, wykończył swą ofiarę, bijąc pogłowie kolbą.

Z tych transportów lubelskich wybrano młodych chłopców od 10 do 14-15 lat. Wydzielono osobno, puszczono do obozu. Myśleliśmy, że się chłopcy uchowają. Lecz pewnego dnia, gdy przyszła wiadomość, że przyjeżdża jakaś komisja sprawdzająca stan obozu, żeby nie mieć kłopotu, nie tłumaczyć się przed nikim, skąd tacy młodzi więźniowie - zresztą może i z innych przyczyn - zaszpilowali tych wszystkich chłopców na bloku 20fenolem. Wiele już widzieliśmy gór trupów w obozie, lecz ta góra z ciałek młodocianych, około dwóch setek, działała na nas, nawet starych więźniów, niebywale mocno, przyspieszając gwałtownie uderzenia serca.

prof. dr Carl Clauberg – lekarz:

W raporcie dla Himmlera z 7 czerwca 1943 Clauberg stwierdził z dumą:„Niedaleki jest moment, kiedy będę mógł powiedzieć, że jeden lekarz z pomocą może dziesięciu asystentów, będzie w stanie przeprowadzić kilkaset, jeżeli nie tysiąc sterylizacji dziennie.”

Przywożono jakieś instrumenty, aparaty. Potem wieczorami zjawiać się zaczęli profesorowie niemieccy, studenci. Kogoś przywozili, pracowali nad czymś nocami, odjeżdżając rano lub pozostając przez kilka dni. Spotkany raz profesor zrobił na mnie odrażające wrażenie. Miał jakieś obmierzłe oczy. Czas jakiś nic nie wiedzieliśmy o tym bloku, snuto różne przypuszczenia. Lecz nie obeszli się bez pomocy flegerów - obozowego szpitala. Na razie chodziło o sprzątanie, potem o różną pomoc. Wzięli dwóch flegerów i trafili na obydwu z naszej organizacji. Koledzy wniknęli wreszcie do zamkniętego stale bloku 10. Przez jakiś czas nic to nam nie dawało,gdyż ich z bloku 10 nie wypuszczano. Któregoś dnia zjawił się jednak u mnie jeden z nich, (...) straszliwie zdenerwowany i mówił, że nie wytrzyma długo tam, że przechodzi to już granice jego wytrzymałości.
Przeprowadzano tam eksperymenty. Lekarze i studenci medycyny robili tam doświadczenia,mając przecież ogrom materiału ludzkiego, za który przed nikim nie ponosili żadnej odpowiedzialności. Życie tych królików doświadczalnych i tak oddane było na pastwę tych zwyrodnialców w obozie - tak czy inaczej zostaną zamordowani; wszystko jedno jak i gdzie - i tak będzie popiół.
Więc robiono najróżniejsze doświadczenia z dziedziny seksualnej.Sterylizacja kobiet i mężczyzn zabiegiem chirurgicznym. Naświetlanie narządów płciowych obu płci jakimiś promieniami, które miały likwidować zdolności rozrodcze. Przy tym następne próby wykazywały, czy wynik był pozytywny, czy nie. Stosunków płciowych nie stosowano. Było komando kilku mężczyzn, którzy dostarczać musieli nasienie, a które natychmiast wstrzykiwano kobietom. Próby wykazywały, że po kilku miesiącach kobiety poddane naświetlaniu narządów, zachodziły w ciążę znowu. Wtedy zastosowano promienie znacznie silniejsze, które spaliły organy kobiet i kilkadziesiąt kobiet zmarło w strasznych męczarniach.
Do eksperymentów używano kobiety wszystkich ras. Z Birkenau przywożono Polki, Niemki, Żydówki i ostatnio Cyganki. Z Grecji przywieziono kilkadziesiąt młodych dziewczyn, które zginęły w tych eksperymentach.Wszystkie, nawet po udanym eksperymencie, likwidowano.(…) Patrząc na te wszystkie męczarnie kolega (…) doszedł do niezwykłego u starych więźniów stanu zdenerwowania.

Otto Küsel - kryminalista:

Komanda wymaszerowywały do pracy. Część do pracy wewnątrz drutów, a część maszerowała na zewnątrz (do pracy za bramą, za ogrodzeniem). W pobliżu bramy stał kierownik obozu (Lagerführer) z grupą esesmanów przed pulpitem. Robił przegląd wychodzących komand, sprawdzał ilość z podaną w rejestrze. Tuż obok stał „Arbeitsdienst” - Otto (Niemiec, który nigdy Polaka nie uderzył). Z tytułu swego urzędu on to przydzielał do pracy poszczególnych więźniów.” Otto Küsel, niemiecki więzień kryminalny, w Auschwitz z numerem 2. Jerzy Pozimski, w Auschwitz nr 1099 w swych wspomnieniach pisał: „Otto Küsel nauczył się na skrzypcach wygrywać nasz hymn narodowy „Jeszcze Polska nie zginęła” i na złość swoim kompanom, niemieckim kapom, grał całą wigilię jedno i to samo. Każdemu przy tym powtarzał, że po wojnie zostaje w Polsce.”29.XII.1942 wraz trzema polskimi więźniami Küsel szczęśliwie ucieka z Auschwitz. Warto przy tym zauważyć, że ucieczki więźniów, za które przez pierwszy okres niemieckie władze karały innych więźniów oraz rodziny uciekinierów, nie byłyby możliwe, gdyby nie postawa mieszkańców okolic Oświęcimia. „ludność miejscowa jest fanatycznie polska i – jak ustalono w drodze wywiadu –gotowa do każdego wystąpienia przeciwko…załodze obozowej. Każdy więzień, któremu uda się ucieczka, może liczyć na wszelką pomoc, skoro tylko dotrze do pierwszej polskiej zagrody.” – pisał już w lipcu 1940 komendant KL Auschwitz Rudolf Höss w liście do wyższego dowódcy SS i policji w Breslau Ericha von dem Bach-Zelewskiego. Otto Küsel po ucieczce został ponownie aresztowany. Przeniesiony do obozu we Flossenburgu, tam doczekał wyzwolenia. 3.V.1981 r. Prezydent Rzeczypospolitej na Emigracji odznaczył Otto Küsela Złotym Krzyżem Zasługi. Były niemiecki więzień kryminalny KL Auschwitz zmarł w bawarskiej wiosce w listopadzie 1984.

Wątpliwość antropologiczna:

Wracam do momentu, gdy znalazłem się po raz pierwszy w miasteczku w mieszkaniu esesmana. (…) Widziałem już w Oświęcimiu straszne obrazy - nic mnie nie potrafiło złamać. A tu, gdy mi nie groził żaden kij i żadne kopnięcie,poczułem jak serce nagle podeszło mi do gardła i było mi ciężko, jak nigdy dotąd... (…) Jak to - więc jest nadal świat i ludzie żyją, jak żyli? Tu domki, ogródki, kwiaty i dzieci. Radosne głosy. Zabawy. Tam piekło - mordowanie, przekreślanie wszystkiego, co ludzkie, co dobre...Tam esesman jest katem, oprawcą, tutaj - udaje człowieka. Gdzież więc jest prawda? Tam? Czy tu? W domu zakłada swe gniazdo. Przyjedzie żona,a więc i uczucie jakieś w nim mieszka. Dzwony w kościele - ludzie się modlą, kochają, rodzą, a tuż obok - katują, mordują...
Powstał we mnie wtedy jakiś bunt. Były to chwile ciężkiego zmagania. Potem przez cztery dni, chodząc do pracy (…) widziałem na przemian to piekło,to ziemię. Czułem się tak jakbym był raz po raz wpychany to do ognia,to do wody. Tak! Hartowano mnie wtedy.

Kwitły pięknie kasztany i jabłonie... Szczególnie w tym okresie, wiosną,najciężej się odczuwało niewolę. Gdy maszerując w kolumnie wzbijającej słupy kurzu po szarej szosie do garbarni, widziało się piękny wschód słońca, różowiejące ślicznie kwiaty w sadach i na drzewach przy szosie,lub gdy w drodze powrotnej spotykało się spacerujące młode pary,wchłaniające czar wiosny, albo kobiety spokojnie wożące w wózkach swe dzieci, wtedy rodziła się myśl, kołatająca się niespokojnie po głowie,gdzieś się zatracająca, to znów szukająca uparcie jakiegoś wyjścia lub odpowiedzi na pytanie: „Czy wszyscy jesteśmy ludźmi?” I ci przechadzający się wśród kwiatów i tamci, idący do komór gazowych? I ci, maszerujący stale koło nas z bagnetami, i my, od paru lat straceńcy?

Codziennie spotykaliśmy te same kolumny kobiet, mijaliśmy się, dążąc w różne kierunki do pracy. Znało się już z widzenia niektóre sylwetki, głowy, twarzyczki. Początkowo trzymające się dzielnie niewiasty, wkrótce zatraciły blask oczu, uśmiech buzi i rześkość ruchów. Uśmiechały się jeszcze niektóre, lecz coraz smutniej. Twarze szarzały, z oczu wyzierał niemal głód zwierzęcy - powoli stawały się „muzułmankami”. Zaczęliśmy coraz częściej dostrzegać w ich piątkach brak znajomych postaci.Kolumny kobiet idące na wykańczanie się w pracy eskortowali też niby-ludzie ubrani w bohaterskie mundury żołnierzy niemieckich i cała sfora psów. W pracy, w polu, setkę kobiet pilnowało dwóch lub czasem jeden „bohater”z kilkoma psami.

Więzień nr 16670:

Razu pewnego wydarzył się wypadek, że gdy wybrano młodego więźnia, z szeregu wystąpił staruszek-ksiądz i prosił komendanta obozu, by wybrał jego, a zwolnił tamtego młodego od kary. Blok skamieniał z wrażenia. Komendant się zgodził. Ksiądz-bohater poszedł na śmierć, a tamten więzień wrócił do szeregu.” 14.VII.1941r. po dwutygodniowej męce w bunkrze śmierci, więzień nr 16670 został uśmiercony zastrzykiem fenolu przez Hansa Bocka – niemieckiego kryminalistę, w Auschwitz z numerem 5.

***
Po brawurowej ucieczce z KL Auschwitz, więzień „Tomasz Serafiński”pracował w wywiadzie Armii Krajowej, walczył w Powstaniu Warszawskim.Po tzw. „wyzwoleniu” kaci z UB zgotowali mu los, którego podsumowaniem było słynne zdanie Rotmistrza, wypowiedziane do Eleonory Ostrowskiej podczas zakończonego wyrokiem śmierci procesu:„Oświęcim to by była igraszka"

Rocznica oswobodzenia KL Auschwitz to moment szczególny, by tak głośno, jak to tylko możliwe, powtórzyć:

Przypomnijmy o Rotmistrzu! Trzeba dać świadectwo..

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych