Rozwścieczony premier Tusk wyszedł z Sejmu. Poprzedniego dnia zaangażował cały swój autorytet ogłaszając na twitterze, że wszystkie trzy projekty dotyczące związków partnerskich mają być dopuszczone do dalszych prac. Nie przeszedł jednak ani jeden. A minister Jarosław Gowin z trybuny uznał je za sprzeczne z konstytucją. Wywołując ku radości oklaskującej ministra prawicowej opozycji replikę Tuska.
Potem nastąpiła wielka fala wściekłości. Lewica mówi głosem Leszka Millera o „prawicowym puczu”, koledzy Gowina z drugiego skrzydła PO krzyczą na twitterze: „Żenada!”. Rafał Grupiński żąda ukarania ministra. On ma poczucie, że poniósł podwójną porażkę. Jako człowiek forsujący ostatnio gorliwie proces przesuwania klubu PO w lewo. I jako szef tego klubu, który nie osiągnął odpowiedniego wyniku, co może być pretekstem do jego usunięcia. Wszak premier go nie lubi.
Ale sensem tego dnia nie jest personalna rozgrywka. Można ten dzień skwitować najkrócej: w wielu kwestiach w polskim Sejmie wciąż utrzymuje się konserwatywna większość . Ciśnie się nawet na usta określenie: chrześcijańska większość. Ale przecież są też ludzie, którzy bronią tradycyjnych wartości z innych pobudek niż religijne.
Na tradycyjną większość składa się poza prawicą co najmniej 46 posłów PO (w przypadku projektów Ruchu Palikota i SLD te liczby były nawet wyższe), oraz prawie cały klub PSL. Warto to pamiętać i odnotować.
Ludzie myślący wyłącznie kategoriami partyjnymi uważają naturalnie Gowina za farbowanego prawicowca, a nawet za człowieka, który w porozumieniu z Tuskiem absorbuje opinię publiczną pozornymi ruchami. Każdy kto widział tego dnia przepychającego się przez tłum wściekłego premiera, wie że nic tu nie było reżyserowane. A co ważniejsze powtarzam raz jeszcze: nie o personalne sztuczki tu chodzi. To dzięki platformerskim konserwatystom Polska raz jeszcze pokazuje, że nie żadnego ma automatyzmu w forsowaniu rzekomo jedynie słusznej postępowej drogi.
Ciekawe co będzie dalej. Komentatorzy już orzekli, że Gowinowi nic się nie stanie. Wszak głosy konserwatystów są potrzebne do utrzymania kontroli nad parlamentem. Wcale nie jestem tego pewien. Czyż Leszek Miller nie wyrzucił w 2002 roku z rządu ludowców ryzykując utratę formalnej większości? A jednak zachował władzę jeszcze przez lata.
Ci tak zwani konserwatyści nie są zdyscyplinowaną grupę. Uderzenie w Gowina, pokazanie, że bunt się nie opłaca, może ich rozproszyć i zniechęcić do kolejnych aktów nieposłuszeństwa. Nie zdziwiłbym się, gdyby Tusk jednak zaryzykował i odwołał go z rządu.
Ale załóżmy, że nie zaryzykuje. Że wszystko pozostanie po staremu. Co z tego wynika: dla Gowina i dla polskiej polityki?
Ta symbioza Gowina z Platformą była do czasu wygodna dla wszystkich. PO pokazywała, że jest partią wielonurtową, to poszerzało elektorat. Gowin miał oparcie w silnej strukturze, a jednocześnie będąc języczkiem u wagi blokował radykalne projekty światopoglądowe. A Polska pozostawała nie nazbyt wychylona w lewo. Z tego punktu widzenia platformerscy konserwatyści robili przysługę nam wszystkim. Gdyby występowali pod szyldem pisowskiej prawicy, możliwe, że nie mieliby pakietu kontrolnego.
Ale ten czas się najwyraźniej kończy. PO nie potrzebuje już wielonurtowości (choć przyznajmy, że projekt Dunina był mniej radykalny niż dwa pozostałe). Ale furia wielu posłanek i posłów Platformy pokazuje, że coraz gorzej znoszą różnorodność, jeśli nie mogą się wykazać własnymi postępowymi osiągnięciami. Gdyby Gowin był z nimi, ale przegrywał – a to co innego. Tusk też najwyraźniej szuka wykazania się na tym polu. Im mniej ma sukcesów na innych.
Dla Gowina to także wyzwanie. Występuje jako lider grupy posłów tylko od przypadku do przypadku. W innych sprawach ci ludzie są niespójni i posłuszni Tuskowi. A to oznacza, że minister sprawiedliwości ma niewiele kart w dłoni.
Jego potencjał wynika z obecnego układu sił w Sejmie. W wyborach 2015 zniknie, jeśli Tusk nie weźmie jego i paru najbardziej bojowych kolegów typu Jacka Żalka na listy. Jego obecność w rządzie przynosi mu wciąż odrobinę korzyści, ale nie wiadomo, czy koledzy pomogą mu przeforsować jego inne projekty (dotyczące wymiaru sprawiedliwości), skoro równocześnie mają z nim coraz mocniej na pieńku.
Nie zawsze też jest w stanie zachować wiarygodność wobec bardziej konserwatywnej części społeczeństwa. Oto Bronisław Wildstein napisał, że Gowin „podpisał w końcu konwencję o przeciwdziałaniu przemocy wobec kobiet”. Tę samą, którą wielkim głosem piętnował jako narzucanie Polsce politycznie poprawnej ideologii. Nie jest to ścisłe, podpisał ją rząd, a w jego ramach on jako jedyny minister nie tylko głosował przeciw, ale wpisał swoje votum separatum do protokołu. Ale sam fakt, że takie nieporozumienia powstają świadczy o tym, że pole manewru jest małe, coraz mniejsze.
Spory ideologiczne będą odgrywały w polskiej polityce coraz większą, a nie coraz mniejszą rolę. Imponuje mi Gowin, kiedy mówi dziennikarce telewizyjnej indagowany na korytarzu: moje przekonania się nie zmieniły. Rzecz w tym, że dla ludzi jego pokroju poza instytucjonalną prawicą miejsca będzie coraz mniej. To również będzie spychało coraz mocniej konserwatywne, ba katolickie poglądy w zaułek z napisem „niepoprawny”. Czy elegancki, spokojny minister zechce tam podążyć? Nie wiem.
I jeszcze uwaga o meritum sprawy. Zupełnie by mi nie przeszkadzało aby ludzie w dwupłciowych czy jednopłciowych konkubinatach mieli na przykład prawo do wzajemnych informacji o swoim zdrowiu. Ale przecież wszyscy zdajemy sobie sprawę, że to tylko pierwszy krok. I wiemy, co ma być na samym końcu.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/149511-jaroslaw-gowin-poszedl-za-wlasnymi-pogladami-chwala-mu-za-to-ale-co-dalej-analizuje-piotr-zaremba
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.