Nie dlatego, że nie korzystam. Nie dlatego, że nie wiem o czym mówię. I nie dlatego, że podróżuję nią wyłącznie w okresach urlopowych. Wręcz przeciwnie.
Korzystam. Kilka razy w tygodniu dojeżdżam spod Warszawy do centrum – jakieś 30 km Kolejami Mazowieckimi. Jestem więc pasażem jednego z lepszych krajowych przewoźników lokalnych. Tak można by sądzić analizując doniesienia o kolejnych nagrodach przyznawanych spółce za fantastyczną działalność. To rzeczywistość wirtualna. A co w realu?
Otóż od kilku dni trwa istna makabra. Po południu na dworcu Warszawa – Śródmieście (dla nie-warszawiaków – samo centrum stolicy) – megafon aż chrypnie od komunikatów:
"Pociąg KM nr... jest opóźniony o 20 (40 , 60 min). Za utrudnienia w podróży uprzejmie państwa przepraszamy."
I to jest norma. Nie wiem, czy połowa pociągów przewidzianych rozkładem jeździ w ostatnich dniach zgodnie z planem. Podróż 30 km przeciąga się z 45 minut do półtorej, dwóch godzin. Ostatni przykład - wczoraj. A przecież nie było żadnego strajku. Żadnego kataklizmu - huraganu, powodzi, burzy, gradobicia. Ot, zima. Ze czterdzieści centymetrów śniegu. Temperatura w granicach – 7 - 10 stopni Celsjusza. Można powiedzieć – podręcznikowa.
Ale czekając z irytacją na mokrym, brudnym peronie, gdzie z nudów policzyłam wszystkie zainstalowane krzesełka (w sumie 24 – co jak na miejsce, przez które przewija się lekko licząc kilkaset osób na godzinę – rekordem nie jest), gdzie mogę się pokrzepić herbatą za jedyne 6 zł, albo kupić przeterminowane czasopisma - zdaję sobie sprawę, że jestem w sytuacji komfortowej. Stoję bowiem na jednej z niewielu na terenie Warszawy zadaszonych i ogrzewanych stacji. I jakkolwiek komunikaty PKP mogą mnie irytować, to jednak dają jakieś wyobrażenie o czasie oczekiwania. Podczas, gdy pasażerowie innych podmiejskich dworców– np. Warszawa - Służewiec – muszą czekać na mrozie, licząc jedynie na łaskawość przewoźnika i cud, że jednak pociąg przyjedzie.
Dodatkowo irytująco na mój stan emocjonalny wpływają super nowoczesne SKM-ki, jeżdżące niemal co 15 min na Lotnisko Chopina. Nie wiem, kto wpadł na pomysł, że jest to najbardziej obłożona trasa i koniecznie trzeba ją lepiej wyposażyć. Zdaje się, że to kolejny bezcenny spadek po Euro. Gołym okiem widać, że ulepszenie komunikacji z lotniskiem, które i tak jest niemal w środku miasta – wydano miliony. Ale chyba nie latamy tak dużo jakby tego chciał bankrutujący LOT, bo powtarzam, pociągi w godzinach szczytu wożą przeważnie – powietrze. Tymczasem podróżni z podwarszawskich sypialni – szczególnie z po macoszemu traktowanego kierunku Warszawa - Radom – tłoczą się w nieogrzewanych, rozklekotanych składach, jeżdżących jak im się podoba, stojących po kilkadziesiąt minut między przystankami.
Toteż, gdy słyszę że jutro będzie jakiś strajk, paraliż komunikacyjny i ogólny armagedon – śmiech pusty mnie ogarnia. Bo mam wrażenie, że przynajmniej raz pociągi zachowają się adekwatnie do zapowiedzi. Przynajmniej punktualnie – nie odjadą. A jak mawiają mądrzy ludzie najgorsza pewność bywa lepsza od najlepszej niepewności.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/149407-dlaczego-nie-przeraza-mnie-strajk-na-kolei-czyli-o-podmiejskich-podrozach-zima-slow-kilka
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.