„Nie - kombinacjom politycznym; tak – zawierzeniu Bogu!” W wywiadzie sprzed roku śp. kard. Glemp wspomina życie Kościoła w komunizmie

Czytaj więcej 50% taniej
Subskrybuj
1981 r. Fot. PAP / CAF / Osicki
1981 r. Fot. PAP / CAF / Osicki

Mogę powiedzieć z absolutnym przekonaniem, że naprawdę zaufałem Bożej Opatrzności – mówił w grudniu 2011 r. KAI prymas-senior kard. Józef Glemp, wspominając najtrudniejsze chwile stanu wojennego. „Uważałem, że nadrzędną racją narodu jest spokój” - wspominał po latach. W związku ze śmiercią Hierarchy Katolicka Agencja Informacyjna przypomniała tę rozmowę.

 

KAI: Jak Ksiądz Prymas dowiedział się o wprowadzeniu stanu wojennego?

Kard. Glemp: Bardzo wcześnie rano, 13 grudnia. To była niedziela. Miałem się udać na Jasną Górę. O godz. 5.30 moi domownicy – siostry i bracia zakonni – byli już na nogach. Otwarto bramę i wtedy akurat zjawili się przedstawiciele gen. Jaruzelskiego. Przyjąłem ich. Jak się okazało byli to wysłannicy wysokiej rangi: Kazimierz Barcikowski, sekretarz KC PZPR, min. Jerzy Kuberski oraz gen. Mieczysław Ryba albo gen. Jerzy Gruba, dzisiaj już nie pamiętam.

Panowie ci grzecznie, ale stanowczo oznajmili, że przyszli, aby mnie uprzedzić, że o godz. 6.00 zostanie wprowadzony stan wojenny. Argumentowali, że jest to przemyślana decyzja władz i zapowiedzieli, że będą poważne ograniczenia, choć nie pamiętam, czy mówili o internowaniach działaczy „Solidarności”. Tłumaczyli, że to wszystko po to, aby uchronić Polskę przed wiszącym nad nią niebezpieczeństwem. Nie podjąłem tego tematu, przyjąłem ich informacje do wiadomości i oświadczyłem, że jadę na Jasną Górę.

 

KAI: Czy widząc wchodzących do rezydencji arcybiskupów warszawskich przedstawicieli aparatu władzy nie pomyślał Ksiądz Prymas, że chcą go aresztować?

- O przybyciu polityków zawiadomił mnie ks. Kapelan Bronisław Piasecki, więc nie myślałem o aresztowaniu. Zdawałem sobie sprawę, że Kościół, w tym także prymas nawołujący do pokoju i zgody, będzie społecznie użyteczny. Oceniałem, że w tym chaosie dam świadectwo Ewangelii. Ciągle miałem przed oczami postać kard. Wyszyńskiego, który był dla mnie punktem odniesienia. Wiedziałem też, że po powstaniu styczniowym stan wojenny trwał latami, i że to jest czas na przetrwanie.

 

KAI: I pojechał Ksiądz Prymas na Jasną Górę?

- W drodze wysłuchałem przemówienia gen. Jaruzelskiego na jedynym wówczas dostępnym kanale radiowym. Na ulicach stały czołgi, wszędzie uzbrojone oddziały wojska i ZOMO, liczne kontrole samochodów. Mnie nikt nie zaczepił do samej Częstochowy.

 

KAI: Co zastał Ksiądz Prymas na Jasnej Górze?

- Dopiero tutaj odczułem grozę stanu wojennego. O godz. 9.00 była msza dla młodzieży. Widziałem postawę rozdrażnienia i zdenerwowania. Chciałem wywołać nastrój skupienia i modlitwy. Modlitwa była, ale o skupienie było niezmiernie trudno. Pytano: dlaczego mamy być cicho i bezczynnie siedzieć, kiedy oni chcą nas zniszczyć? Co mamy dalej robić? Ten nastrój udzielał się także księżom.

Uświadomiłem sobie, że tu, u Matki Boskiej Jasnogórskiej, zaczynam nowy okres swojej posługi pasterskiej. Modliłem się w głębokim zaufaniu, że przyszłość nie przyniesie katastrofy, wierzyłem, że bez strat przetrwamy stan wojenny. Przekonywałem młodzież, że spontaniczny bunt jest nieskuteczny, że trzeba trwać w wierze, że głową się muru nie przebije, bo głowa jest do innych rzeczy. Przyjęto te słowa bez szemrania, ale rozdrażnienie i nerwowość pozostały.

 

KAI: Zaraz potem wrócił Ksiądz Prymas do Warszawy.

- Udałem się na Dziekanię, do mieszkania abp. Bronisława Dąbrowskiego, sekretarza Episkopatu. Zastałem tam prof. Witolda Trzeciakowskiego, prof. Andrzeja Stelmachowskiego, mec. Władysława Siłę-Nowickiego i ks. Alojzego Orszulika. Dominował ton, że należy rozmawiać z rządem o losie internowanych, negocjować i starać się o ich zwolnienie. W zupełności podzielałem ten pogląd. Zaraz po tym spotkaniu zapisałem sobie na karteczkach tekst mojego przemówienia, które miałem wygłosić o godz. 17.00 w sanktuarium Matki Bożej Łaskawej na Starym Mieście.

 

KAI: To było jedno z bardzo ważnych, a zarazem kontrowersyjnych wystąpień Księdza Prymasa. W mojej parafii pw. Opatrzności Bożej na warszawskim Rakowcu ksiądz po odczytaniu tego tekstu powiedział: „Dziękujmy Bożej Opatrzności, że dała nam godnego następcę kard. Wyszyńskiego”. Natomiast w środowiskach opozycyjnych, a także wśród znacznej części społeczeństwa, wystąpienie to odebrano jako akt kapitulacji wobec komunistów.

- Istotnie, miano do mnie o to żal, u wielu słuchaczy widziałem łzy w oczach. Potem słyszałem jak mówiono, że woleliby prymasa, który by się ubrał w kapę, wyszedł z ludźmi na ulice i prowadził ich do boju. Takie nastroje łatwo było przewidzieć. Panowało powszechne przygnębienie, poczucie klęski. Nie można było się przemieszczać, wyłączono telefony. Ale wkrótce sytuacja zaczęła się poprawiać. Nawiązano kontakt z internowanymi. Można im było przekazać pomoc: koce, swetry, książki. Trochę to ich uspokoiło, bo, mimo mrozu, otwierali okna i wykrzykiwali słowa protestu. Internowani poczuli wsparcie Kościoła i społeczeństwa. Zaraz, dosłownie w ciągu kilku dni, zorganizował się komitet pomocy internowanym, usytuowany w klasztorze ss. Franciszkanek przy ul. Piwnej. To uspokoiło społeczeństwo, które już wiedziało, że internowani nie są skazani na zagładę, że jest z nimi kontakt.

Na czele komitetu stała prof. Zofia Kuratowska, znana lekarka, bardzo zaangażowana politycznie. Chyba jednak najwięcej zrobiła Maja Komorowska, aktorka, która z niesłychaną odwagą przedzierała się przez kordony i docierała do uwięzionych z pomocą. Takich zaangażowanych osób było dużo. Ten komitet miał prawo działać w całej Polsce, ale poszczególni biskupi zaczęli tworzyć swoje komitety. Ta pomoc znaczyła więcej niż bunt i przyczyniła się do uspokojenia nastrojów. Uważam, że ten okres – mimo całej swojej dramaturgii – był bardzo owocny. Internowani w tym czasie bardzo dużo się nauczyli. Poznali mechanizmy polityczne, czytali Pismo Święte, dokształcali się, mieli czas na tworzenie koncepcji politycznych i myślenie o przyszłej Polsce.

 

KAI: Czy Ksiądz Prymas nie miał poczucia, że został przez komunistów oszukany, bo miesiąc przed stanem wojennym odbyło się z inicjatywy ówczesnej władzy spotkanie wielkiej trójki: Jaruzelski-Glemp-Wałęsa. Było to propagandowe mydlenie oczu: partia szykowała się do rozprawy z narodem, a udawała, że zależy jej na dialogu społecznym.

- Zamierzeniem gen. Jaruzelskiego było utrzymanie statusu Polski w bloku państw „socjalistycznych”. Chodziło prawdopodobnie o wciągnięcie Kościoła katolickiego i innych Kościołów jako czynnika aktywnego na szerokiej platformie społecznej w duchu „Bloku”. Ale to spotkanie trzech to był właściwie spór między Jaruzelskim a Wałęsą, który zarzucał generałowi łamanie wzajemnych ustaleń i nie dotrzymywanie słowa. Wałęsa nie chciał chyba tego spotkania, gdyż nie wierzył w żadne racjonalne propozycje zmian ze strony rządu.

 

KAI: Jaki obraz z tamtych dni zachował się w pamięci Księdza Prymasa?

- Pamiętam ogrom bólu i narzekań, ale także pamiętam epizod, jak siostry zakonne podawały marznącym żołnierzom i ZOMO-wcom, bo zima wówczas była sroga, gorącą herbatę. Był to gest miłosierdzia, pokazujący, że chrześcijaństwo jest ponad nienawiścią, a wówczas było dużo nienawiści. To były bardzo trudne dni. Zbliżało się Boże Narodzenie i pojawił się problem uczestnictwa w Pasterce. Bardzo dużą rolę odegrał wówczas abp Bronisław Dąbrowski, który negocjował z przedstawicielami władzy. Udało mu się uzyskać zezwolenie, że wierni – mimo iż po godzinie milicyjnej nie można było wychodzić z domu – mogli pójść na pasterkę. Pojechałem na pasterkę do kościoła pw. św. Wojciecha na Woli. Przyszło bardzo dużo ludzi, ale odczuwało się lęk i przygnębienie.

 

KAI: Kościół niemal od razu po ogłoszeniu stanu wojennego otoczył opieką duszpasterską internowanych.

- Ja sam, kiedy sytuacja zaczęła się stabilizować, odwiedziłem internowane kobiety na Grochowie. To było dla mnie najsmutniejsze wspomnienie z tamtych dni. Nigdy nie widziałem tak rozdrażnionych i nienawidzących kobiet. To było bardzo przykre. Nie było zupełnie klimatu do spowiedzi, choć o taką proszono. Strażniczki były także rozdrażnione, choć mówiły o współczuciu z internowanymi kobietami.

Zupełnie inną sytuację zastałem w ośrodku dla internowanych mężczyzn na Białołęce. Tam siedziała elita opozycyjna z Adamem Michnikiem. Pokpiwali sobie z komunistów, znakomicie zorganizowali sobie czas. Tam nie było miejsca na jęki, na nienawiść, oni myśleli o przyszłości. W ich postawie odczytałem przeczucie, a nawet pewność przyszłego zwycięstwa.

 

KAI: Jakie przesłanie kierowało wówczas Księdzem Prymasem?

- Pytaniem, jakie sobie wówczas zadawałem, brzmiało: jakby się zachował w tej sytuacji prymas Wyszyński. Znałem jego roztropność z czasów, kiedy w czasach Gomułki prowadzono walkę z Kościołem. Prymas przeprowadził Wielką Nowennę bez żadnych awantur.

Dzisiaj mogę powiedzieć z absolutnym przekonaniem, że naprawdę zaufałem Bożej Opatrzności, że modlić się i ufać to jest najwłaściwsza droga. Każdego dnia sobie to powtarzałem. A było trudno, bo nalegano na mnie, przypominano mi, że „Solidarność” jest najważniejsza. Oczywiście „Solidarność” była ważna, „Solidarność” była dzielna i cierpiała, ale uważałem, ze Bóg jest ważniejszy i że modlitwa jest najlepszym środkiem, aby zaradzić złu. Przesłanie wiary było wówczas dla mnie najważniejsze.

 

KAI: Ksiądz Prymas starał się, aby nie dopuścić do rozlewu krwi.

- Istotnie, tym bardziej, że nie wiedzieliśmy w jakim kierunku to wszystko się to potoczy. Czy nadal będą strzelać do ludzi, czy sytuacja w kraju uspokoi się. Najtrudniejszym momentem była pacyfikacja kopalni „Wujek”. Ja wierzyłem, że to był tylko epizod i że rząd nie będzie strzelał do obywateli, tak jak to było na Wybrzeżu w 1970 r. I to się potwierdziło, choć cierpienia było bardzo wiele, milicja i ZOMO często zachowywali się okrutnie i brutalnie.

Z drugiej strony ludzie przesadzali w eksponowaniu swoich cierpień. Wywierano naciski na biskupów, aby na sesjach Episkopatu wygłaszali przemówienia napisane przez inne osoby. Ja do tego nie dopuściłem. Sprawdziliśmy, że zarzuty były nieprawdziwe: że ludzi nie skalpowano, nie biczowano. Mówiono o wydarzeniach wyimaginowanych, aby rozpalać nienawiść. Oczywiście, miały miejsce także wydarzenia okrutne i to straszne. Nie dało się uniknąć informacyjnego chaosu.

 

KAI: 15 grudnia został zredagowany przez Episkopat z udziałem Księdza Prymasa w bardzo ostrym tonie komunikat Episkopatu. W kościołach odczytano jednak drugą wersję, znacznie łagodniejszą w tonie. Dlaczego?

- To było ustępstwo z naszej strony, na usilną prośbę strony rządowej. Czy były na nią naciski w tej sprawie z innych ośrodków, tego nie wiem. Z dużym wahaniem zgodziłem się na drugą wersję, a zafunkcjonowały jedna i druga.

 

KAI: Czy dlatego, że miał Ksiądz Prymas poczucie dużego zagrożenia i niepewności w jakim kierunku rozwinie się sytuacja?

- Tak, bo nie wiedzieliśmy jak będą reagować władze, jak zachowają się wojska sowieckie stacjonujące w Polsce i na zachód od Polski. Mogło być bardzo groźnie.

 

KAI: Księdzu Prymasowi część społeczeństwa zarzucała zbyt daleko idące pójście na kompromis z komunistami. Mało znany jest fakt, że tę linię Episkopatu popierał Papież.

- Papież bolał bardziej niż my nad sytuacją ujarzmienia narodu, który naraz traci swoją suwerenność i staje się zniewolony przez swoją władze, ale nie zajmował stanowiska i nie narzucał Episkopatowi jak ma postępować. Choć zawsze był z Episkopatem, wsłuchiwał się w nasz głos i widział, że ta metoda daje jakieś rezultaty. Do Papieża docierały ze strony kół bardziej bojowo nastawionych, opinie radykalne.

 

KAI: Jeszcze w stanie wojennym pojawił się pomysł zaproszenia Jana Pawła II do Polski. W tej sprawie trzeba było toczyć boje z komunistami.

- Zakładano, że jak Papież przyjedzie w 1982 r. , to automatycznie zostanie zniesiony stan wojenny i wróci równowaga. Komuniści mówili: nie, nic podobnego, Papież wyląduje, co najwyżej, na Jasnej Górze i stamtąd wróci do Rzymu. Na to ja się nie godziłem, stąd przesunięto termin pielgrzymki na następny rok. I Papież to zaakceptował.

 

KAI: Jak Ksiądz Prymas ocenia dzisiaj głównego wówczas rządzącego, gen. Jaruzelskiego?

- Wiedziałem, że generałowi zależy na tym, żeby nie było gwałtownych rozruchów, które by wywołały reakcje Związku Radzieckiego. Wyczuwało się, że ekipa gen. Jaruzelskiego jest za uspakajaniem.

 

KAI: Ale zasadniczo się z nim Ksiądz Prymas nie zgadzał?

- Tak, w dodatku on chciał, aby księża należeli do PRON. Powiedziałem, no nie, tak nie można, o co generał miał do mnie żal, bo chciał aktywnie wprowadzać do świadomości publicznej powszechną akceptację dla swoich działań. Gra się toczyła o to: być w socjalizmie czy nie być? Konstytucja PRL potwierdzała odpowiedzialność i kierowniczą rolę partii komunistycznej. Istniał dogmat, że Polska nie może się oderwać od bloku komunistycznego. Kto chciałby ten dogmat naruszyć, musiał być zwalczany. Dlatego Wałęsa w swojej mądrości politycznej, też nie występował przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Ja uważałem, że nadrzędną racją narodu jest spokój.

Jaruzelski nie był antykościelny. On uważał, że Kościół może wypełnić ważną rolę społeczną, bo – co by nie mówić - Jaruzelski był Polakiem, choć komunistą i nie wyobrażał sobie Polski bez Związku Radzieckiego. Ale on znał lepiej Kościół niż inni komuniści, był wykształconym człowiekiem o szerokich horyzontach literackich i kulturalnych, wypowiadającym się bardzo precyzyjnie. Nie chciał zepchnąć Kościoła do skansenu. Ja mu to kiedyś powiedziałem, że odnoszę wrażenie, iż komuniści chcą zrobić z Kościoła skansen. On na to zdecydowanie zaprotestował. Oczywiście miał on wizję Polski tylko w ramach wielkiego bloku radzieckiego.

 

KAI: Czy Ksiądz Prymas doświadczał takich samych uciążliwości stanu wojennego jak inni obywatele?

- Oczywiście, telefon miałem wyłączony. Co do zaopatrzenia to mogę powiedzieć, że kto miał więcej, dzielił się z prymasem. Wtedy rzeczywiście żyliśmy z domownikami bardzo skromnie, ale głodu nie cierpieliśmy.

 

KAI: Czy dzisiaj Ksiądz Prymas postąpiłby tak samo, robiąc wszystko, aby zachować tkankę narodu?

- Tak, to było racjonalne podejście. Na taką postawę decydujący wpływ miała moja wiara. Wyjście z tamtej trudnej sytuacji widziałem nie w kombinacjach politycznych, tylko w zawierzeniu Panu Bogu. Było to w duchu kard. Wyszyńskiego. To się udzielało, ludzie mieli nadzieję, wierzyli, modlili się. Przetrwaliśmy stan wojenny bez większych strat.

 

Rozmawiał Grzegorz Polak

CZYTAJ TAKŻE:

Prof. Żaryn: kard. Glemp – ostatni z wielkich prymasów. Ich wielkość wynikała też ze świadomości, że to Kościół jest ostoją tożsamości narodowej i polskości

Po długiej chorobie w Warszawie zmarł kardynał - senior Józef Glemp. Miał 83 lat

Prof. Grosfeld wspomina kard. Glempa: "Był biskupem na miarę początku XXI wieku, Rzadko popełniał poważne błędy"

znp

Autor

Wesprzyj patriotyczne media wPolsce24.tv Wesprzyj patriotyczne media wPolsce24.tv Wesprzyj patriotyczne media wPolsce24.tv

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych