wPolityce.pl: Panie profesorze, czy nie zmniejszył się w ostatnim czasie majestat śmierci? Wydawać by się mogło, że śmierć przynajmniej na pewien czas łagodzi ostrość sporów i języka debaty publicznej. Tymczasem - co pokazuje choćby przykład Tomasza Nałęcza - jest inaczej. Jaka jest tego przyczyna?
Prof. Zdzisław Krasnodębski, filozof społeczny: Proces, o którym Pan mówi odbywa się na wielu poziomach. Uważam, że na przykład opublikowanie zdjęć osób zmarłych – co zrobiła pewna gazeta w przypadku śmierci pani Jadwigi Kaczyńskiej, ale dotyczy to bez wyjątku każdej osoby – jest czymś okropnym, na co ciężko znaleźć słowa. Jeśli chodzi o same wypowiedzi, to bardzo nie lubię powoływania się na powiedzenie, że o zmarłych mówi się tylko dobrze, bo to oczywiście zabraniałoby nam uprawiać historii i oceniać postaci. Rozumiem też, że dziennikarze oczekują sprawiedliwej oceny osoby, która odeszła. Natomiast okres żałoby jest takim czasem, w którym nie dokonujemy ostrej krytyki osób, które negatywnie oceniamy. Trzeba wyważyć, znać pewne proporcje, odpowiednio się zachować; czasem najlepszym wyjściem jest po prostu niewypowiadanie się. Jakie są przyczyny tego, że jest inaczej? W przypadku zdjęć, o których wspomniałem, jest to czysta żądza pieniądza, dla której publikować można każde zdjęcie i komentarz. Kiedyś chamskie osoby miały miejsce na wypowiedzenie swojego zdania gdzieś na ścianach toalet, dziś wpisują się na blogach czy forach internetowych. To dosyć przerażające, co się tam czyta – zarówno jeśli chodzi o stan moralny, jak i intelektualny. Ale tak jest z każdym środkiem technicznym – szybki samochód może stać się niebezpiecznym narzędziem, podobnie jest z internetem. Poza tym związane jest to z olbrzymią polaryzacją polskiej polityki, która odmawia konkurentowi i przeciwnikowi prawa do człowieczeństwa, lecz to najczęściej dotyczy prawej strony, wobec której nie ma żadnych zahamowań.
Wspomina pan o poziomie forów internetowych czy blogach. To jednak poziom niżej niż wypowiedź prezydenckiego doradcy, jednego z najaktywniejszych uczestników sceny publicznej.
Gdy dzień po śmierci matki takie opinie wygłasza doradca prezydenta, profesor uniwersytetu… to po prostu okazuje się, że można użyć wszystkiego do bieżącej polityki. Należy się dziwić i temu prezydentowi, i Polakom, którzy nagradzają chamstwo, prymitywizm czy niesmaczne happeningi. Nagradzają głosami, kupowaniem produktów lansujących takie zachowania, zainteresowaniem i dawaniem statusu celebryty. Polska jest w stanie pewnego rozkładu i upadku wartości w tym względzie.
A czy czasem w tym rozkładzie, o którym pan mówi, nie wrzuciliśmy w ostatnich latach trzeciego biegu? Wydaje się, że zachowania z Krakowskiego Przedmieścia czy tak ostre wypowiedzi tuż po śmierci kogoś bliskiego nie były czymś naturalnym jeszcze kilka lat temu.
Naturalnie. Z tym, że warto pamiętać, że ten proces zaczyna się od prostszych rzeczy, na przykład publicznego wyśmiewania nazwiska albo wyglądu. Coś takiego zawsze miało miejsce, ale nie w życiu publicznym, otwartym. Najgorsze jest to, że takie postawy są nagradzane, a nie potępiane, a następnie przenoszą się na coraz większe grupy społeczne. Są całe programy telewizyjne – i to nawet te, które nie są z założenia satyryczne, a publicystyczne – są dziennikarze, politycy, którzy w tym pracują. Odróżniłbym jednak krytykę polityczną: krytykowanie kogoś za działania polityczne jest czymś zupełnie innym niż atakowanie osoby nie za czyny, ale wyśmiewanie i atakowanie bliskich w sposób haniebny. Tego w polskim społeczeństwie się nie odróżnia; czym innym jest ostry argument merytoryczny, a czym inny argument ad hominem. To proces, który postąpił w ostatnich latach bardzo mocno.
Mówi pan o tym, że ostrze tego procesu zwróciło się najmocniej w prawą stronę opinii publicznej. Nawet przyjmując pana zdanie, to przecież istnieje pokusa, by na te ataki odpowiadać tym samym, by przyjąć te zasady gry i grać tak samo brutalnie. Gdzie szukać lekarstwa na tę pokusę?
Faktycznie straciliśmy gdzieś ponadśrodowiskowe, ogólne zasady. Dodałbym do tego ogromną wulgarność, która dotarła dzisiaj nawet na uczelnie – profesorowie akademiccy uważają, że mogą kląć jak niegdyś tylko szewcy i nastolatki, dziś z chamstwa zrobił się pewien styl, który dotarł na szczyty władzy. Co do poruszonego przez pana problemu - rzeczywiście niebezpieczeństwo zaistnienia takiej spirali występuje. Nie powinniśmy popadać w instrumentalizm, na przykład w celu zdezawuowania osoby, tylko dlatego, że jest to nam wygodne, choć nie uważamy tematu za istotny. Musimy przestrzegać twardo pewnych zasad. Może należy sformułować kodeks, w którym mielibyśmy granice, których nie możemy przekraczać. Choć często są to zasady intuicyjne i oczywiste; wymagają jedynie dobrej woli, by się nimi kierować. Pamiętajmy jednak, że w obliczu zła i ataku nie można milczeć i nie bronić się. Natomiast nie starajmy się naśladować tego zdziczenia innych i chamstwa, bo ono się prędzej czy później zdezawuuje.
Dziękuję za rozmowę.
not. maf
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/149075-nasz-wywiad-prof-krasnodebski-z-chamstwa-zrobil-sie-styl-ktory-dotarl-na-szczyty-wladzy-nie-nasladujmy-tego-zdziczenia-bo-ono-sie-w-koncu-zdezawuuje