„Ordnung muss sein”, mawiają Niemcy, a każdy Polak wie, choćby nie znał języka Teutonów, co znaczą te słowa. Czym była niemiecka Stasi? - też wie każdy: bezpieką, obecną w dawnej NRD wszędzie, w pracy, w szkole, w szpitalu, w lampie, w doniczce, pod biurkiem, czy pod kołdrą łyżwiarki Katharine Witt.
Stasi wtrącała niepokornych do więzień, zamykała w domach wariatów, w napromieniowanych celach, strzelała, wieszała, truła i topiła. A enerdowscy dali się upodlić i jeden donosił na drugiego. U nas coś takiego było niemożliwe, bo u nas przecież jeden drugiemu opowiadał tylko kawały: „Co to jest socjalizm? To statek, na którym wszystkim chce się rzygać, ale wysiąść nie można”. My nie daliśmy się ujarzmić, więcej jeszcze, to my wykuliśmy dziurę w berlińskim murze, dzięki czemu ci tchórzliwi Niemcy mogli się zjednoczyć. Bo my, Polacy, po prostu jesteśmy lepsi…
Niech żyje dobre samopoczucie! Owszem, to prawda, że stać nas było na wielki, narodowy bunt. Do „Solidarności” należało kiedyś ponad 10 mln obywateli PRL. Była też jednak druga strona medalu: obrońcy systemu stalinowskiego, sędziowie, którzy skazywali na śmierć tysiące polskich patriotów, katownie, gdzie tak jak w Katyniu zabijano ich strzałem w tył głowy, byli też polscy tzw. stalinowcy nomenklaturowi, którzy ponad dwadzieścia lat po śmierci Iosifa Wissarionowicza wpisali do Konstytucji przewodnią rolę PZPR i Związku Radzieckiego. I były ich służby, które także zastraszały, wtrącały do więzień, biły i mordowały dysydentów, księży, stoczniowców, górników, czy studentów.
Niemcy nazwali komunizm po imieniu, jako „zbrodniczy system zniewolenia”. Na ławy oskarżonych trafili zarówno mundurowi, którzy pociągali za cyngle jak i sprawcy zza biurek. Nawet, jeśli niektórzy członkowie enerdowskiego politbiura nie pozostali długo w celach z uwagi na stan zdrowia, wyroki zostały wydane. Bo, jak mówił w jednej z naszych wielu rozmów były szef urzędu do spraw akt Stasi, obecnie prezydent RFN Joachim Gauck, „nie ma dwóch pojęć moralności”. Niemcy nie bali się rozrachunku z historią i samymi sobą. Notabene nie tylko oni, że wspomnę naszych czeskich sąsiadów. U nas winnych nie ma. W wolnej już Polsce spadkobiercy PZPR mogli sięgnąć po najwyższe urzędy w państwie i do dziś brylują na salonach. My czerpiemy (siłą tradycji?) przykład z Rosji, zagrożeniem dla naszego „ładu i porządku” są ci, którzy upominają się o prawdę i burzą mity. To oni „szkodzą Polsce”, jak swego czasu napisali sygnatariusze listu w obronie Lecha Wałęsy, który w latach dziewięćdziesiątych wzmocnił był „lewą nogę”, aby nie doszło do rozliczenia polskiej bezpieki i jej mocodawców, a mówiąc bez ogródek, aby nic nie wysunęło się z jego esbeckiej teczki. Ot, taki wielki-mały człowiek.
Tak jak kiedyś istniała demokracja i „demokracja socjalistyczna”, tak i dziś istnieją u nas dwa pojęcia moralności. Nikt nie odbiera zasług najsłynniejszemu na świecie elektrykowi z Gdańska, nawet, jeśli kiedyś podpisał lojalki, do czego de facto sam się przyznał, zanim przystąpiło ataku na obóz, który go wypromował. Nikt też nie stawia byłego prezydenta w jednym rzędzie z komunistycznymi namiestnikami. Ale w demokratycznym kraju nikt nikomu nie może odbierać prawa do badania przeszłości, także postaci-symboli. To właśnie grubokreskowa abolicja sprawiła, że sprawcy wmieszali się w ofiary, a młodszych, jak sędziego Igora Tuleyę, charakteryzuje polityczny daltonizm.
Sędzia Tuleya urodził się w 1970 r., czyli w czasie, gdy władze tzw. Polski Ludowej wydały rozkaz strzelania do bezbronnych, polskich robotników, gdy przy świetle latarek pogrzebano w nocy na cmentarzach 41 zabitych, a 1164 rozwieziono po szpitalach. Sędzia Tuleya ssał wtedy mleko z matczynej piersi. Sprawcy tej masakry nigdy nie zostali osądzeni. Tak samo jak wielu, wielu innych, odpowiedzialnych za późniejsze zbrodnie przeciw własnemu narodowi. Tym, którzy chcieliby poszerzyć sobie wiedzę o rzeczywistym obrazie „Folwarku zwierzęcego” George'a Orwella polecam najnowszy album IPN pt. „Śladami zbrodni” - przewodnik po miejscach komunistycznych represji.
Przy uzasadnianiu wyroku skazującego na lekarza-łapówkarza pan sędzia Tuleya skojarzył metody śledztwa CBA z „najgorszymi czasami stalinowskimi”. Nie zarzucam sędziemu a priori kierowania się złą, polityczną wolą, nie mam też zamiaru wpisywać mu w życiorys działalności jego matki, funkcjonariuszki milicji i służb bezpieczeństwa. Z tym przede wszystkim on sam musi dojść do ładu. Nie mogę jednak udawać, że nie słyszałem jego słów, wypowiedzianych w chwili podciągania na łańcuchu zsuwającego mu się orła z piersi. Przemowa Tulei w sędziowskiej todze zabrzmiała jak rechot żaby Wałęsy, której do dziś nie zdołaliśmy przełknąć. Można założyć, że gdyby nie grzech zaniechania prawnego i moralnego rozliczenia służalców i cerberów naszego, komunistycznego systemu zniewolenia, nigdy by do takiego wystąpienia jurysty nie doszło.
Były aparatczyk PZPR, potem przechrzty SdRP, wreszcie SLD, w międzyczasie odszczepieniec-proteza Samoobrony, a obecnie na powrót na świeczniku lewicy, towarzysz Leszek Miller, według którego Instytut Pamięci Narodowej „zagraża państwu”, wciska sędziego Tuleyę w swoje buty:
Uzasadnienie wyroku w sprawie doktora Mirosława G. to akt oskarżenia przeciw IV RP i jej instytucjom. Dobrze by było, gdyby zostało dołączone do wniosku o postawienie przed Trybunałem Stanu Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry,
podsuwa, korzystając z przywilejów demokracji, którą sam tłamsił i zwalczał. To właśnie jeden z efektów ubocznych naszego rozumienia sloganu „Ordnung muss sein”, który każdy zna, lecz nie każdy pojmuje, o co chodzi…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/149048-piotr-cywinski-dla-wpolitycepl-zaba-walesy-w-demokratycznym-kraju-nikt-nikomu-nie-moze-odbierac-prawa-do-badania-przeszlosci
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.