Kilka miesięcy temu generał Tomasz Połeć próbował przekonywać dziennikarzy na specjalnie zorganizowanym zamkniętym spotkaniu, że 300 nowych fotoradarów jest naprawdę potrzebnych i przysłuży się naszemu bezpieczeństwu. Nie udało mu się. Przygotowana wcześniej prezentacja stanęła w miejscu, bo zgromadzeni dziennikarze przypuścili frontalny atak na pomysły faceta od fotoradarów. Już podczas tamtego spotkania raziła dogmatyczność jego podejścia i nieuwzględnianie nie tylko argumentów przeciwko planowanemu systemowi, ale też jakichkolwiek aspektów bezpieczeństwa na drogach poza prędkością.
Wówczas nikt jeszcze nie przewidywał, że Główna Inspekcja Transportu Drogowego stanie się tak szybko oddziałem Ministerstwa Finansów, a jej samochody (wyposażone niezgodnie z przepisami o dopuszczeniu pojazdów do ruchu) będą polować na drogach na kierowców w sposób uragający wszelkim zasadom i w żadnym stopniu nie służący poprawie bezpieczeństwa. Dziś, gdy trwa spór o rządowy program dręczenia kierowców i ordynarnego obdzierania ich z pieniędzy, tygodnik „Wprost” przynosi następującą informację na temat generała Połcia:
Sam się przekonał, jak to jest być ofiarą wypadku drogowego. Klasyka gatunku. Samochód prowadzony przez kolegę Połcia wypadł na łuku drogi, bo jechał zbyt szybko. Kierowca wyszedł bez szwanku, a pasażer miał połamane nogi i żebra, strzaskane kolana i złamany kręgosłup. Lekarze przygotowywali go, że być może nigdy nie będzie już chodził.
Jak się okazuje, Tomasz Połeć nie tylko chodzi, ale i jeździ samochodem, łamiąc obowiązujące ograniczenia. No, ale przecież GITD nie wlepi mandatu własnemu szefowi.
Historia, jaką opisał „Wprost” – z której zresztą sam Połeć nie robi tajemnicy – jest całkowicie dyskwalifikująca dla generała jako szefa instytucji, mającej kontrolować kierowców. A już szczególnie mającej ich karać właściwie wyłącznie za przekraczanie prędkości. Dlaczego? To proste: osobiste, bolesne i niosące z sobą skrajne emocje doświadczenie nie pozwala temu byłemu policjantowi spojrzeć na problem bezpieczeństwa na drogach na zimno, z dystansem i obiektywnie. O ile za deklaracjami ministrów Nowaka i Cichockiego stoi czysty cynizm i zwykła potrzeba wyciągnięcia od ludzi kasy, to przypadek Połcia jest już inny: tu mamy do czynienia z człowiekiem z misją, kimś w rodzaju agresywnego neofity. We wspomnianym tekście we „Wprost” jest i taka wypowiedź urzędnika MSW: „Dać Połciowi rozkaz budowy sieci fotoradarów to jak zlecić Cortezowi chrystainizację Indian. Kto nie przyjmie nowej wiary, zginie”.
Można powiedzieć, że poczucie misji to coś dobrego. Owszem, w niektórych przypadkach. Ale nie wtedy, gdy chodzi o skonstruowanie systemu, jak by nie patrzeć, opresyjnego, który może sięgnąć po każdego z nas. To tak, jakby powierzyć reformę systemu więziennictwa strażnikowi więziennemu, którego brutalnie skatowali więźniowie. Albo reformę policji człowiekowi, który był z tą służbą w permanentnym konflikcie. Spostrzeżenia takich osób, ich emocje, mogą być nawet trafne i zrozumiałe, ale z pewnością nie pozwolą im spojrzeć na problemy powierzonych sobie instytucji chłodno.
Tomasz Połeć powinien odejść ze stanowiska. Swoimi ostatnimi wypowiedziami dowiódł, że nie jest w stanie ogarnąć całości problemu. Jego fiksacja na punkcie walki z tak zwaną nadmierną prędkością przy lekceważeniu innych czynników nie ma nic wspólnego z profesjonalizmem, zaś sama GITD powinna zostać rozwiązana. Te etaty i pieniądze przydadzą się policji.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/149000-lukasz-warzecha-o-glownym-inspektorze-transportu-drogowego-czlowiek-z-misja-czyli-czemu-gen-polec-sie-nie-nadaje
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.